„Islandzka masakra harpunem wielorybniczym”
tytuł oryginalny: Reykjavik Whale Watching Massacre
reżyseria: Júlíus Kemp
scenariusz: Sjón Sigurdsson
obsada: Pihla Viitala, Yûki Nae, Terence Anderson, Miranda Hennessy, Aymen Hamdouchi, Carlos Takeshi, Helgi Björnsson, Guðrún Gísladóttir, Stefán Jónsson, Gunnar Hansen
muzyka: Hilmar Örn Hilmarsson
zdjęcia: Bergsteinn Björgúlfsson
rok produkcji: 2009
zwiastun filmu: tutaj
Dziesięciu turystów wyrusza w rejs, by poobserwować wieloryby. W wyniku nieszczęśliwego wypadku zostają uwięzieni na łodzi, z dala od lądu. Z tej trudnej sytuacji ratuje ich poławiacz wielorybów, który zabiera pechowców na stary kuter, gdzie poznają jego brata i matkę. Film da się podciągnąć pod typowe slashery – chociaż brak w nim charakterystycznego dla tego rodzaju elementu tajemniczości – więc można się tylko zastanawiać kto, i czy w ogóle, przeżyje.
Islandzka masakra harpunem wielorybniczym to jeden z nielicznych horrorów z Islandii. O filmach z tego gatunku ciężko się pisze, bo każdy, kto widział ich choć kilka, zna schemat. Mniej więcej jedną trzecią seansu zajmuje przedstawienie grupy ludzi, wycieczka, „niespodziewany” zwrot akcji, a resztę – rzeź. Bohaterowie to zwykle niezbyt rozbudowane postacie z jakimiś grzeszkami na koncie, a wśród nich tzw. final girl, czyli niewinna osoba, która jest w stanie powstrzymać zło (choćby na krótki czas). Natomiast typowymi mordercami są outsiderzy-dziwacy.
Z tego modelu Islandzka masakra harpunem wielorybniczym raczej się nie wyłamuje. Mamy tu do czynienia z dość płytkimi postaciami, jak Francuz-alkoholik czy Japończyk-seksista, które niezbyt obchodzą odbiorcę, bo ich historie nie zostały opowiedziane, więc ciężko jest się z nimi utożsamić. W filmie pojawia się również stereotypowy typ mordercy, którego jednak ani tożsamości, ani motywu nie trzeba ujawniać, bo on sam się z tym nie kryje. Niezbyt typowa jest natomiast final girl, bo to ktoś, kto właściwie skorzystał na tytułowej masakrze.
Poza tym pojawiają się tu inne charakterystyczne dla slasherów elementy: jest (czarny) humor sytuacyjny, trochę egoistycznych działań, ale i heroicznych poświęceń, niedopowiedzenia fabularne, kilka absurdalnych sytuacji i niezrozumiałych działań bohaterów, no i najważniejsze w gatunku – krew, mordowanie za pomocą rozmaitych narzędzi (nie tylko harpuna!) i kobiece piersi, a nawet jumpscare się znajdzie.
Niewątpliwym plusem produkcji jest ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiedzialny jest Hilmar Örn Hilmarsson, a która świetnie wprowadza klimat. Poza tym w pierwszej części, jeszcze przed rzezią, można podziwiać przepiękne zdjęcia kurta prującego przez islandzkie wody. Natomiast fanom brutalnych scen zapewne spodobają się wszystkie morderstwa, bo efekty charakteryzacji i postprodukcji są naprawdę świetne – realistyczne i obrzydliwe.
Jeśli ktoś nie obejrzy Islandzkiej masakry harpunem wielorybniczym, nic nie straci. To raczej film dla fanów gatunku, po to, by trochę odpocząć, bo ci na pewno widzieli już zarówno dużo gorsze, jaki i dużo lepsze horrory. Jeśli ktoś będzie się sugerował aluzją do Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, to niestety się zawiedzie, bo poza gatunkiem i tytułem jest tylko jedno podobieństwo – tu smaczek dla koneserów – w islandzkim slasherze pojawia się świętej pamięci Gunnar Hansen, odtwórca roli Leatherface’a z klasycznego horroru z 1974 roku.