Tekst: Damian Hadi
Montaż, udźwiękowienie i głos: Marcin Kozicki
Środek islandzkiego lata. Dwanaście stopni Celsjusza, lekka mżawka i wiatr. Na głowie czapka ‘North 66’, w plecaku namiot, ciepły śpiwór i parę gadżetów, które mogą przydać się przez najbliższe dni na szlaku. Mam cztery dni wolnego, więc szlak o łącznej długości 77 km ze Skogar do Landmannalaugar musimy pokonać znacznie szybciej niż opisano w podręcznikach. Szkoda czasu, idziemy!
Trasa Laugavegurinn to najbardziej znany kilkudniowy szlak trekkingowy w Islandii. Powiększony o odcinek Skogar-Þórsmörk wymusza zabranie większej niż planowana ilości kart pamięci- idąc wzdłuż rzeki Skoga atakują nas kolejne wodospadowe kaskady, wszechobecne tęcze i niezwykła dla każdego ‘mieszczucha’ przestrzeń. Wystarczy minąć najwyższy taras widokowy na wodospad Skogafoss i trasa staje się praktycznie Twoja. Pierwszego dnia na trasie mijam kilka osób, wszyscy jednak idą tylko na kilkugodzinny spacer. Przestrzeni starcza dla każdego, a czasem jej ilość przytłacza.
Ta trzydniowa przygoda to wciąż jedno z najbardziej niesamowitych wrażeń mojego życia. Nie umiem stwierdzić czy jest to lepsze niż penetrowanie tatrzańskich jaskiń w rejonach niedostępnych turystycznie. Nie potrafię porównać tego z pięknymi i nieskazitelnymi szlakami wyspy południowej Nowej Zelandii (nie, nie chwalę się, chodzi mi o skalę). To było inne. I dlatego tak wyjątkowe. Każdy dzień to zupełnie inne doznania. Każda noc to walka o regenerację. Każda przerwa to wyciąganie z niej jak najwięcej. Każdy ciepły posiłek to przyjemność nie do opisania. Jeden dzień to spokój i cisza, przerywana szumem wody kolejnych strumyków i wodospadów. Kolejny to księżycowa przestrzeń, która wkracza do ust i oczu niesiona islandzkim wiatrem. Trzecia doba to upragnione wejście w przepiękne góry przeplatane odcinkami pełnymi śniegu oraz uraz nogi, który skutecznie utrudnia drogę. W ostatecznym rozrachunku suma wszystkich zdarzeń daje jeszcze większą satysfakcję. To trzy dni spędzone z przyjacielem, często w zupełnej ciszy, tak oczywistej dla osób, które na szlaku się znalazły. To uśmiechy z mijającymi mnie pielgrzymami. To metrowej głębokości rzeki płynące prosto z lodowców, to opary wydobywające się z wnętrza złocistej ziemi. To ostatecznie nagroda w postaci kąpieli w gorących źródłach na końcu szlaku.
To Laugavegurinn.
P.s. Łukasz, dzięki Ci wielkie za te trzy dni przygody. Po dłuższym czasie od powrotu przyznaliśmy się sobie, że każdy z nas miał chwile zwątpienia. Ty bałeś się o kondycję w pierwszym dniu, ale Twój zakopiański duch i duma nie pozwoliły się do tego przyznać. Mnie z rytmu wybiła kontuzja i tylko dzięki Twojemu nastawieniu i ustaleniu tempa marszu udało się trasę pokonać bez ciągłych postojów. Do następnego!
Tekst i zdjęcia: Damian Hadi (Niceland)