0011238891_100

O islandzkim trio Godchilla pisałem kilka lat temu przy okazji wydania ich debiutanckiej płyty „Cosmatos” (2014; recenzja tutaj), więc w tamtych materiałach znajdziecie więcej informacji o samym zespole, jak i ich ówczesnej muzyce.

Obecnie wracamy do Godchilla (z niezwykłą przyjemnością autora tekstu), gdyż panowie 7 października 2017 roku zaprezentowali swoje drugie długogrające wydawnictwo zatytułowane „Hypnopolis” reklamując je następującą notką:

„Welcome to Hypnopolis.
A city in a horrifying parallel universe where all the gross and weird and amazing and perplexing things that people dream is made flesh.
The tar-stinking vomitus spectral discordance that makes up Godchilla’s music has never been prettier or as fully realized than on Hypnopolis”.

0011218066_10

Na swoim najnowszym albumie, po trzech latach od wydania poprzedniej płyty, Godchilla wciąż prezentuje się jako ekscytująca muzyczna bestia. Bestia, którą nie tylko wypada znać, ale również z którą należy się liczyć. „Hypnopolis” to cudowny dźwiękowy freak show, w którym do głosu dochodzi wiele różnych osobliwości stylistycznych. Niczym na hipnotycznie poruszającym się kole mieszają się i zlewają ze sobą elementy stoner i surf rocka z wpływami sludge i doom metalu. Całość, która i tak jest już mocno transowa, podlana jest wysokoprocentową psychodelią. Generalnie brak jest tu gatunkowych granic. Muzycy robią to co im się żywnie podoba. Ma być klimatycznie, to podkreślą to post-rockowym i post-metalowym środkiem wyrazu lub ambientem. Ponure doom’owe zwolnienia, które rozjeżdżających słuchacza niczym walec również wypadają arcy atmosferycznie. Ma być ciężko i mrocznie, to dorzucą coś z surowego black metalu lub zwiększą ładunek brutalności fragmentem death metalowym. Trzeba zagęścić epicką przestrzeń i narobić jazgotu lub chaosu, no to dawaj misternie zbudują ścianę z cegieł noise i shoegaze. Dodatkowo rzucą brudnym piachem lub wilgotnym błotem w oczy. Jak trzeba podać nutę na ostro to nieobce im flegmisty sludge i rozwiązania hardcore’owe. A może się trochę pobujamy? Pewnie, najlepiej w rytm surf rocka! Utwory mają eksperymentalne, otwarte struktury, w zasadzie nie wiadomo dokąd prowadzą, ani jak się skończą.

I co można takie rzeczy robić? Ano można. W końcu kto bogatemu zabroni. Ale, ale, że pozwolę sobie sparafrazować pewną znaną myśl: Cały w tym ambaras, żeby wszystko współgrało naraz. I tutaj właśnie wszystko gra jak należy! Nic się z niczym nie kłóci, nie gryzie ani nie zgrzyta. Godchilla już na debiutanckiej płycie udowodnili, że są zdolni do przygotowania szatańskiego koktajlu z najwyższą starannością, przy którym aż przyjemnie zgrzeszyć. Zaś „Hypnopolis” tylko potwierdza ich talent i umiejętności. Potwierdza też rozwój zespołu, bo panowie z pewnością nie stoją w miejscu. Ich premierowy materiał wypada ciekawiej, śmielej, dojrzalej i ambitniej.

Opętany klimat i nawiedzony charakter „Hypnopolis” to uosobienie mrocznego, schizofrenicznego szaleństwa. W efekcie zespół Godchilla przygotował nam dzieło, które wymaga od słuchacza stopniowego wgłębianie się w nie i celebrowania każdej jego sekundy. Znakomity album nietuzinkowego zespołu.

 

a0799409482_10

 

Godchilla :: Hypnopolis

1. Hypnopolis Never-Ending 04:40
2. Bum A Smoke/Trash A Car 04:36
3. Dracoola 03:40
4. Hannigan’s Mannequin 02:42
5. VirtualComa 01:08
6. Sparkling Void 05:02
7. 1064° 02:53
8. Holographic Capsules 03:53
9. Dreams of Osaka 08:56
10. Dead Objects Dance 2:57

 

 

Godchilla : website / facebook / bandcamp

Godchilla :: Hypnopolis (recenzja)
5.0Wynik ogólny
Ocena czytelników 0 Głosów