O islandzkim trio Godchilla pisałem kilka lat temu przy okazji wydania ich debiutanckiej płyty „Cosmatos” (2014; recenzja tutaj), więc w tamtych materiałach znajdziecie więcej informacji o samym zespole, jak i ich ówczesnej muzyce.
Obecnie wracamy do Godchilla (z niezwykłą przyjemnością autora tekstu), gdyż panowie 7 października 2017 roku zaprezentowali swoje drugie długogrające wydawnictwo zatytułowane „Hypnopolis” reklamując je następującą notką:
„Welcome to Hypnopolis.
A city in a horrifying parallel universe where all the gross and weird and amazing and perplexing things that people dream is made flesh.
The tar-stinking vomitus spectral discordance that makes up Godchilla’s music has never been prettier or as fully realized than on Hypnopolis”.
Na swoim najnowszym albumie, po trzech latach od wydania poprzedniej płyty, Godchilla wciąż prezentuje się jako ekscytująca muzyczna bestia. Bestia, którą nie tylko wypada znać, ale również z którą należy się liczyć. „Hypnopolis” to cudowny dźwiękowy freak show, w którym do głosu dochodzi wiele różnych osobliwości stylistycznych. Niczym na hipnotycznie poruszającym się kole mieszają się i zlewają ze sobą elementy stoner i surf rocka z wpływami sludge i doom metalu. Całość, która i tak jest już mocno transowa, podlana jest wysokoprocentową psychodelią. Generalnie brak jest tu gatunkowych granic. Muzycy robią to co im się żywnie podoba. Ma być klimatycznie, to podkreślą to post-rockowym i post-metalowym środkiem wyrazu lub ambientem. Ponure doom’owe zwolnienia, które rozjeżdżających słuchacza niczym walec również wypadają arcy atmosferycznie. Ma być ciężko i mrocznie, to dorzucą coś z surowego black metalu lub zwiększą ładunek brutalności fragmentem death metalowym. Trzeba zagęścić epicką przestrzeń i narobić jazgotu lub chaosu, no to dawaj misternie zbudują ścianę z cegieł noise i shoegaze. Dodatkowo rzucą brudnym piachem lub wilgotnym błotem w oczy. Jak trzeba podać nutę na ostro to nieobce im flegmisty sludge i rozwiązania hardcore’owe. A może się trochę pobujamy? Pewnie, najlepiej w rytm surf rocka! Utwory mają eksperymentalne, otwarte struktury, w zasadzie nie wiadomo dokąd prowadzą, ani jak się skończą.
I co można takie rzeczy robić? Ano można. W końcu kto bogatemu zabroni. Ale, ale, że pozwolę sobie sparafrazować pewną znaną myśl: Cały w tym ambaras, żeby wszystko współgrało naraz. I tutaj właśnie wszystko gra jak należy! Nic się z niczym nie kłóci, nie gryzie ani nie zgrzyta. Godchilla już na debiutanckiej płycie udowodnili, że są zdolni do przygotowania szatańskiego koktajlu z najwyższą starannością, przy którym aż przyjemnie zgrzeszyć. Zaś „Hypnopolis” tylko potwierdza ich talent i umiejętności. Potwierdza też rozwój zespołu, bo panowie z pewnością nie stoją w miejscu. Ich premierowy materiał wypada ciekawiej, śmielej, dojrzalej i ambitniej.
Opętany klimat i nawiedzony charakter „Hypnopolis” to uosobienie mrocznego, schizofrenicznego szaleństwa. W efekcie zespół Godchilla przygotował nam dzieło, które wymaga od słuchacza stopniowego wgłębianie się w nie i celebrowania każdej jego sekundy. Znakomity album nietuzinkowego zespołu.
Godchilla :: Hypnopolis
1. Hypnopolis Never-Ending 04:40
2. Bum A Smoke/Trash A Car 04:36
3. Dracoola 03:40
4. Hannigan’s Mannequin 02:42
5. VirtualComa 01:08
6. Sparkling Void 05:02
7. 1064° 02:53
8. Holographic Capsules 03:53
9. Dreams of Osaka 08:56
10. Dead Objects Dance 2:57
Godchilla : website / facebook / bandcamp