1929683_25925130323_937_n

Zespół Hraun powstał w czerwcu 2003 roku. Początkowo miała to być tylko forma zabawy grupy przyjaciół, jednak szybko formacja stała się czymś bardziej trwałym, głównie za sprawą frontmana, którym jest Svavar Knútur.

Skład zespołu wygląda następująco:

Svavar Knútur: gitara akustyczna, fortepian, wokal.
Jón Geir Jóhannsson: perkusja, wokal.
Loftur Sigurður: bas, wokal.
Guðmundur Stefán Thorvaldsson: gitara elektryczna, gitara akustyczna, wokal.

Gościnnie pojawiają się również:
Hjalti Stefán: mandolina, flet, instrumenty perkusyjne, wokal.
Gunnar Ben: instrumenty klawiszowe, obój, wokal

full

Zanim przejdziemy do samej muzyki nadmienię, że „hraun” oznacza w języku islandzkim „lawa”.

Muzycy mówią o tym, że nie mają ambicji podbijania świata, zdobycia międzynarodowej sławy czy fortuny. Skupiają się po prostu na muzyce i miłości do niej. Twierdzą także, że nie są „bandą zepsutych bachorów” tylko „poważnymi ludźmi zanurzonymi w radości i bólu ludzkiej egzystencji”.

Ciekawostką jest, że każdego roku Hraun wydaje nowe albumy świąteczne dla swoich przyjaciół, fanów i rodziny. Większość albumów świątecznych można pobrać na stronie http://www.simnet.is/muzak/LAVA/

Zespół grywał także na dużych islandzkich festiwalach, jak „I never went south” i Iceland Airwaves, otrzymał również wiele entuzjastycznych recenzji.

W swojej regularnej dyskografii Hraun posiada dwa albumy.

Debiutancki krążek zatytułowany „I can’t believe it’s not happiness” wydany został w maju 2007 roku. Jest to pierwsza część zapoczątkowanej w fantazji muzyków muzycznej trylogii zatytułowanej „Songs of misery and redemption”. Zawiera kompozycje opowiadające między innymi o poczuciu alienacji oraz utracie przyjaciół i bliskich przez alkoholizm, lawinę, rozwody i inne podobne, przygnębiających tematy. To dość ponury album, chociaż tli się w nim odrobina nadziei. Warto wspomnieć, że ojciec Svavara kilka lat wcześniej zmarł tragicznie podczas lawiny. Stąd pojawiają się utwory typu „Clementine” i „Ástarsaga úr fjöllunum„, które poruszają temat zagubionego dziecka. Zresztą ten drugi utwór otrzymał bardzo dobre opinie od BBC World Service, kiedy zespół startował w finale 5 konkursu Next Big Thing.

Pierwsza płyta Hraun przynosi muzykę akustyczną bądź na wpółakustyczną z pogranicza pop-rocka, folku i americana. Kompozycje utrzymane są w wolnym lub średnim tempie. Linie wokalne są miękkie i ciepłe, a ewentualnie pojawiające się gitary elektryczne rozmyte i delikatne. Całość wypada refleksyjnie, nastrojowo i melancholijnie. Taki klimat czaruje dodatkowo rzadkiej urody kruchymi melodiami i stonowanym brzmieniem.

Drugi album islandzkich trubadurów „Silent Treatment” ukazał się w czerwcu 2008 roku. Oczywiście stanowi drugą (i jak na razie ostatnią) część trylogii „Songs of misery and redemption”.

Druga odsłona twórczości Hraun jest dużo bardziej bogata w kolory, odcienie i nastroje. Nadal odnajdziemy tutaj czarujące i klimatyczne folk-rockowe elementy charakterystyczne dla debiutu grupy. Z tym, że obecnie muzyczna przestrzeń „Silent Treatment” została poszerzona o wyraźne i większe kontrasty i zmiany nastroju. Odważniej zabierają „głos” gitary i instrumenty perkusyjne. Jakby oswobodzone zostały po wydaniu pierwszej płyty. Dodatkowo duży nacisk położono obecnie na partie klawiszy, organów, fletu i oboju, które wprowadzają do brzmienia dużo świeżości. Dynamika albumu jest mocniejsza. Linie wokalne pewniejsze, przemawia przez nie siła i wiara. Intrygującym zabiegiem wydaje się wgranie w tło początków i zakończeń niektórych utworów odgłosu morza, pluskającej wody i nadmorskich ptaków.

1930099_48417490323_4852_n

Album zaczyna się słodko, spokojnie, ciepło i melancholijnie utworem „Dansa”, ale z czasem utwór nabiera tempa i dynamiki. Od razu rozpoznajemy Hraun, bo to przecież ta ich krucha melodia.

W tytułowym „Silent Treatment” pojawia się ciekawy męsko-damski duet wokalny. O tym, że grupa potrafi pisać świetne melancholijne numery wiemy od dawna. Wzruszająca i nostalgiczna ballada chwytająca za serce, z piękną partią fletu i wiolonczeli, która przy końcu nabiera większego animuszu.

Happy song” to dla mnie całkowite zaskoczenie. Początkowo utwór kroczy dumnie i spokojnie, ale z czasem przeradza się w istny hard rockowy odjazd przy monumentalnych psychodelicznych dźwiękach organów i czadowych gitarowych zagrywkach (szczególnie zmiana rytmu w okolicy piątej minuty). No i jeszcze ta nietypowa ekspresja wokalna i modulowanie głosem.

Sielankowo robi się znowu przy balladzie „Hard things”, której melancholijne akustyczne brzmienie wzbogaca akompaniament fletu/oboju. Svavar prowadzi nas w rytm walczyka swoim słodkim i uroczym głosem, którego barwa daje nam poczucie bezpieczeństwa.

Dynamika przyśpiesza nieco w „Glorious Catastrophy”. Na wpół-akustyczna indie-folkowa kompozycja okraszona została sprytnie wplecionymi w tło subtelnymi klawiszami oraz wyraźnie zaznaczonym rytmem przez zagrywki na gitarze. Bardzo melodyjne, optymistycznie i piekielnie chwytliwe.

Melodyka i melancholijne ciepło utrzymane zostaje w zaśpiewanym po islandzku „Komdu”. Kompozycja sensownie ułożona i nieprzesadzona, z świetnie uzupełniającymi się gitarami i klawiszami. Kolejny raz pojawiają się ciekawe rozwiązania i harmonie wokalne. Jest lekko i przyjemnie.

Swobodnie dryfujemy także przy minimalistycznym „Ease Your Mind”. To jedynie głos Svavara i akompaniament gitary akustycznej. W tym miejscu możemy szczerze przyznać, że drugi album Islandczyków posiada więcej ciepłych promieni słońca i nadziei niż jego poprzednik.

Það er ekkert I í lið” to drugi (i ostatni) utwór zaśpiewany po islandzku. Do głosu znów dochodzą organy i elektryczne gitary oraz flet. Oddalamy się od folku na rzecz hard rocka.

Oddech możemy złapać przy „Thunderball”, ale jak się okazuje tylko na chwilę. Zaczyna się akustycznymi gitarami, ale niedługo potem pojawia się akompaniament organów, a „im dalej w las tym więcej drzew”. Utwór zbudowany z wielu różnych stylistyk staje się nieprzewidywalny. W końcu można odnieść wrażenie, że Islandczycy nagrali go z pomocą kolegów z System Of A Down.

Zamykający płytę utwór „So Let Us Drink” również pełen jest różnego rodzaju muzycznych niespodzianek, zmian, rozdźwięków gatunkowych. Po takiej kompozycji mamy ochotę, aby zacząć wszystko od nowa i ponownie włączyć „play”. Ale, co to? Kiedy utwór milknie, licznik na odtwarzaczu „biegnie” dalej. W pewnym momencie (około 6 minuty) pojawia się „ukryty utwór”. To dwu i pół minutowy instrumentalny ukłon w stronę muzyki progresywnej.

Hraun na swojej ostatniej płycie „Silent Treatment” brzmi bardzo eklektycznie. Muzycy przemycili do swojego folk-rockowego brzmienia trochę nowych inspiracji. Każdy z muzyków dodał odpowiednią barwę z palety emocji. Dlatego obok klimatycznych, wyciszonych i nostalgicznych utworów pojawiły się również mocniejsze i trudne do jednoznacznego określenia fragmenty. Czasem te dwa przeciwstawne bieguny ich muzyki spotykają się nawet w jednym utworze. Hraun nie zapomina także, jak buduje się odpowiedni klimat w oparciu o dobre melodie.

 

a3421183670_10

Hraun :: I can’t believe it’s not happiness (2007)

1. Your love was death to me 03:24
2. Clementine 04:04
3. Goodbye my lovely 05:20
4. A beautiful way to die 06:17
5. Ástarsaga úr fjöllunum 05:04
6. Call off your cavalry 04:27
7. Impossible 04:59
8. You should call a doctor 04:38
9. Stories 04:34
10. Kysstu tímaglasið 07:02

 

 

 

Silent+Treatment

Hraun :: Silent Treatment (2008)

1. Dansa 4:45
2. Silent Treatment 6:38
3. Happy Song 6:07
4. Hard Things 5:19
5. Glorious Catastrophy 3:55
6. Komdu 4:40
7. Ease Your Mind 4:08
8. Það er ekkert I í lið 3:42
9. Thunderball 3:58
10. So Let Us Drink 8:53

 

 

 

 
Hraun : facebook / bandcamp


Hraun :: I can’t believe it’s not happiness / Silent Treatment (recenzja)
4.5Wynik ogólny
Ocena czytelników 0 Głosów