„Adoptowany” kilka lat temu przez Islandię amerykański muzyk John Grant (The Czars, Midlake) w październiku 2015 roku wydał swój trzeci solowy album zatytułowany „Grey Tickles, Black Pressure”.
Materiał na krążek rejestrowany był w Dallas, w miejscu gdzie powstał debiutancki solowy album artysty „Queen of Denmark” (2010). Nad nowym wydawnictwem John Grant pracował wraz z producentem Johnem Congleton (St Vincent, Franz Ferdinand, Swans).
Dodam, że w nagraniach pojawiają się również ciekawi goście. Na perkusji zagrał Budgie (ex-Siouxsie and the Banshees), natomiast wokalnie artystę wspierają w kilku fragmentach Tracey Thorn (z Everything but the Girl) oraz Amanda Palmer. Na wyróżnienie zasługuje też Gem Harris, który jest twórcą okładki oraz autorem zdjęć.
Zanim przejdziemy do muzycznej zawartości płyty wyjaśnię jeszcze, iż jej tytuł „Grey Tickles, Black Pressure” posiada drugie dno (w może i trzecie). Bo trzeba wiedzieć, że John Grant to utalentowany językoznawca, który oprócz ojczystego języka biegle posługuje się niemieckim, rosyjskim, a obecnie zgłębia tajniki języka islandzkiego. Dlatego np. pierwszy człon tytułu jego albumu „grey tickles” w dosłownym tłumaczeniu na język islandzki oznacza „kryzys wieku średniego”, zaś „black pressure” w języku tureckim oznaczać może „koszmar senny”.
No i przyznać muszę, że „kryzys” i „koszmar” to tylko dwa z wielu słów, które gdzieś tam cisną mi się na usta przy słuchaniu omawianego albumu artysty. I wcale nie chodzi o to, że ta muzyka jest koszmarna, bo wcale nie jest. A kryzys to… no generalnie chodzi o to, że nowy materiał to takie artystyczne stanie w rozkroku i niespójność. Za to mam przede wszystkim żal do Johna Granta, bo niewiele zabrakło do tego, aby to był fantastyczny album. A tak… Spróbuję uzasadnić i wyjaśnić to wszystko poniżej.
Po pierwsze wygląda na to, że „Grey Tickles, Black Pressure” należy traktować jako koncept album. Płyta zaczyna się i kończy dwoma krótkimi fragmentami, odpowiednio „Intro” i „Outro”, które zawierają deklamację, cytat z Biblii (1 Kor 13). Natomiast między tymi specyficznymi klamrami znajduje się 12 utworów, które starają się opisać rzeczywisty stan i kondycję miłości na Ziemi. Miłości, która wystawiana jest na różnego rodzaju próby przez ból, cierpienie, niezrozumienie, zazdrość, oczekiwania i uprzedmiotowienie. Brzmi intrygująco, ciekawie i pięknie. Faktycznie płyta wyróżnia się dobrymi tekstami i wyrazistym komunikatem. A jak wypada to muzycznie?
Na „Grey Tickles, Black Pressure” mamy do czynienia najogólniej mówiąc z muzyką, którą z jednej strony można opisać jako electro synth-pop, a z drugiej jako indie folk-rock.
Ta pierwsza część utworów jest mocno elektroniczna i rytmiczna. To zwariowane kompozycje z zakręconymi bitami, pulsującym basem i musującymi syntezatorami oraz popową melodyką. Co nie jest bynajmniej zarzutem. Bo przyznaję, jest ciekawie. John świetnie odnajduje się wokalnie i stylistycznie zarówno w spokojnych trip-hopowych fragmentach, jak i bardziej ekspresyjnych przesterowanych momentach, czy w skandowanych refrenach.
Natomiast druga część płyty kompozycji stanowi znakomite elektro-akystyczne ballady, w których przeplata się folk i alternatywny rock z domieszką psychodelii. Pojawiają się w tutaj niebanalne i rozbudowane aranżacje wykorzystujące partie instrumentów smyczkowych i dętych, okraszone elektronicznymi plamami. To brzmienia, które wydają się być bliższe wcześniejszej twórczości artysty. W tego rodzaju utworach można również odnaleźć nawiązania do muzyki lat 60-tych i 70-tych. Swoją drogą są to bardzo urzekające cuda wzruszające sentymentem i nostalgią. Pojawiają się echa twórczości np. The Beatles, Pink Floyd, Davida Gilmoura, Davida Bowie, Dire Straits i The Eagles. Są to inspiracje w dobrym tonie.
John Grant z pewnością ma talent i niebywałe zdolności. Świadczy o tym wykreowany na płycie nastrój, świetne aranżacje oraz umiejętność budowania napięcia i dramatyzmu, czy wywoływania w słuchaczu oczekiwanych emocji i wywoływania wzruszeń. W tym zakresie ten amerykańsko-islandzki singer-songwriter jest perfekcjonistą.
Zatem co nie tak jest z tą płytą? No właśnie.
Problem z „Grey Tickles, Black Pressure” jest taki, że składa się on z dwóch stylistycznych światów, które niestety mocno od siebie odstają. Podkreślam MOCNO. Przez to krążek ten jest „koszmarnie” (słowo klucz z tytułu) nierówny i niespójny, a co najważniejsze (niestety) i nad czym najbardziej ubolewam UNIEMOŻLIWIA to pełne zaangażowanie i zanurzenie w daną muzykę. Tak emocjonalne jak i czysto poznawcze. Jestem otwarty na wszelkie eksperymenty, eklektyzm i zaskakiwanie mnie. Takie rzeczy mnie cieszą. Ale w tym przypadku jest mocno irytujące i drażniące ciągłe przeskakiwanie z jednego świata w drugi, zdystansowany, skrajnie inny. Bo zamiast koncentrować się na muzyce i cieszyć nią, a przecież jest ona dobra i wiele w niej smaczków, ciekawych zagrywek, rozwiązań i niuansów brzmieniowych, to zostaję zmuszony do tego by co chwile odczuwać napięcie i przeżywać frustrację, bo czuję się tak jakby mi ktoś dał coś fajnego i zaraz odebrał. I tak kilka razy. Czuję się wtedy jakbym był odtrącany przez muzykę, jakbym musiał stać obok niej, zamiast w niej być i uczestniczyć, a ja tak nie chcę, nie lubię. Słyszysz mnie John? Dlaczego mi to zrobiłeś? Przecież mogłeś ułożyć album na dwie niegryzące się części, albo wydać muzykę na dwóch oddzielnych płytach, albo po prostu połączyć te światy, o których tak fantazjujesz. Jestem pewien, że każdemu wyszłoby to na dobre, i Tobie i mi (nam słuchaczom). Więc John powiedz mi po jaką cholerę Ci (i słuchaczom) ten chaos? To przez niezdecydowanie? A może kryzys (drugie słowo klucz z tytułu)? Bo nie chce mi się wierzyć, że taki miałeś od początku zamiar. Zresztą nieważne, nie musisz odpowiadać. I tak dobrze wiesz, że nie jestem w stanie zostawić muzyki z „Grey Tickles, Black Pressure” i do niej nie wracać. Ale zrobię to już na swoich własnych zasadach, sam sobie ułożę kompozycje, po swojemu. („A może właśnie do tego chciałeś mnie zmusić?” – odezwał się głos paranoi).
„Grey Tickles, Black Pressure” to album bardzo ciekawy i z dużym potencjałem. Niemniej jednak jego niemalże chaotyczna forma pozostawia duży niesmak i odczucie pewnego żalu. Ale poznać ją zdecydowanie warto. Polecam!
John Grant :: Grey Tickles, Black Pressure
1. Intro
2. Grey Tickles, Black Pressure
3. Snug Slacks
4. Guess How I Know
5. You and Him (feat. Amanda Palmer)
6. Down Here
7. Voodoo Doll
8. Global Warming
9. Magma Arrives
10. Black Blizzard
11. Disappointing (feat. Tracey Thorn)
12. No More Tangles
13. Geraldine
14. Outro
John Grant : website / facebook