Islandzki zespół Morpholith to jeden z najciekawszych przedstawicieli współczesnej sceny doom metalowej na świecie.

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

Najbardziej aktualną i uniwersalną teorią opisującą wszystkie zjawiska zachodzące we wszechświecie jest teoria strun. Niemniej jednak dzisiaj tak naprawdę istnieje wiele teorii strun, które różnią się między sobą podstawowymi założeniami, ale generalnie zgadzają się co do tego, że żyjemy w świecie, który przenika co najmniej 10 wymiarów czasoprzestrzennych. Teorie superstrun zakładają też istnienie wymiaru jedenastego zwanego supergrawitacją, gdyby wliczyć weń zerowy wymiar. Te zerowe wymiary są bardzo małe, mogą wydawać się zaledwie kropką, linią albo być w ogóle  niedostrzegalne. Szerzej i dokładniej mówi o tym M-teoria Wittena, która próbuje scalić kilka podstawowych zgodnych ze sobą wersji teorii superstrun i przedstawić wersję zakładającą jednoznacznie, że istnieje nie 10, ale 11 wymiarów czasoprzestrzennych. Dodatkowo autor zasugerował, że ‘M’ może odnosić się do słów magic, mystery lub membrane.

Skąd taki wstęp? Otóż islandzki metalowy zespół Morpholith, który debiutował dwa lata temu albumem EP pod tytułem „Void Emissions” (2008; recenzja TUTAJ) powrócił do nas 5 grudnia 2020 roku wraz ze swoim nowym wydawnictwem zatytułowanym „Null Dimensions”, wydanym za pośrednictwem wytwórni Ozium Records Sweden (na CD i winylu) oraz Sludgelord Records (na kasecie magnetofonowej). Tytuł albumu jest nieprzypadkowy. Ponadto wymowna okładka albumu, a także tytuły zamieszczonych na nim utworów oraz sama muzyka Morpholith jednoznacznie mówią nam, że mamy do czynienia z czymś kosmicznym. Ale po kolei.

Przypomnę, iż w skład zespołu Morpholith wchodzi pięciu muzyków:

Snæbjörn Þór Árnasson – wokal
Víðir Örn Gunnarsson – gitara
Stefán Gestur Stefansson – bas
Hörður Jónsson – gitara, syntezator
Jónas Hauksson – perkusja

Rejestracją najnowszego materiału islandzkiej kapeli w HLJÓÐVERK i Stúdíó Hljómur zajmowali się Einar Vilberg (Noise) i Chris van der Valk, który odpowiadał również za zmiksowanie muzyki. Natomiast końcowy mastering wykonał Chris Fielding w Skyhammer Studio. Wracając do okładki wydawnictwa warto powiedzieć, iż przygotował ją brytyjski artysta Ryan T Hancock, którego fantastyczne prace często inspirowane są science fiction, kosmosem, kosmicznymi pejzażami i krajobrazami oraz zadziwiającymi procesami zachodzącymi we wszechświecie i jego odległych wymiarach. Zaś za całościowy layout wkładki odpowiedzialny był Skaðvaldur

Wydawnictwo „Null Dimensions” to album EP składający się jedynie z dwóch, ale za to bardzo długich i monolitycznych utworów, trwających w sumie niemal 35 minut. Włączając przycisk play otwieramy nie tylko drzwi naszej percepcji, ale również portal do innych wymiarów. Od pierwszy dźwięków tej płyty jesteśmy przez Morpholith zalewani gęstą, mroczną i psychodeliczną aurą. Ta niesamowicie wciągająca i hipnotyzująca, kosmiczna atmosfera zakorzeniona jest w niezwykle ponurym nurcie psych/fuzz doom metalu. Okazuje się, iż w tej na pozór hermetycznej stylistyce, islandzki zespół potrafi się kreatywnie rozwijać. Panowie budują swoją muzykę głównie za pomocą rozciągniętych, eterycznych i sfuzzowanych faktur gitar, rozmytych w tle i budzących niepokój syntezatorów, powolnego doom metalowego tempa perkusji, ciemnych syntezatorowych mgławic. Spójności tej muzyce nadają nawiedzone wokale Snæbjörna Þór Árnassona, które często oparte są na przeciągniętych nutach i niosą ze sobą spory ładunek emocjonalny. Islandczyk rewelacyjnie operuje czystymi, pełnymi majestatu wokalami, ale także w głębokim i bestialskim growlu wykonanym ku chwale niezbadanego kosmosu wydaje się być niedościgniony. Swoimi nieludzkimi wyziewami mrozi krew w żyłach. Ten gość śpiewa całym sobą, co doskonale współgra z muzycznym obliczem Morpholith.

Całość „Null Dimensions” tworzy coś na kształt ciężkiego i metalowego międzygalaktycznego transu. To przerażający i osobliwy dźwięk kosmicznych przestworzy, któremu nie brakuje tajemniczości i mrocznego uduchowienia, wyrażonego dodatkowo za pośrednictwem motywów dark ambient, sludge i stoner, jak również kilkoma progresywnymi rozwiązaniami. Do opisu brzmienia Morpholith dodałbym jeszcze słowo rytuał, bo omawianemu albumowi muzycznie jest bardzo blisko temu zjawisku. Tym bardziej, że jest tu sporo mistycznej i szamańskiej przestrzeni, raczej dusznej i niepokojącej no, ale jednak. A im dalej, tym płyta coraz bardziej przybiera na wadze, głębi i rozmiarze. Z pewnością gdzieś pomiędzy tymi dźwiękami dzieją się złe rzeczy i małe czary. Trzeba kilku przesłuchań, by ostatecznie dostrzec wszystkie ukryte w niej zagrywki i finezję jej twórców. Niesamowicie kreatywne podejście do sprawy.

Przyznam szczerze, że dawno nie słyszałem tak sugestywnego i masywnego brzmienia, jakie udało się stworzyć Morpholith. Moc miażdżących skały przesterowanych gitarowych riffów, dudniącego i pomrukującego nisko basu oraz kruszących nieśpiesznych uderzeń perkusji sprawia wrażenie jakby grupa miała za chwilę rozwalić nam głośniki. Islandzki zespół dostarcza również konkretną dawkę ciężkich, psychodelicznych melodii, zapewniającą słuchaczowi osobliwą hipnozę, tudzież pełną grozy podróż do odległych zakątków kosmosu, odbywającą się na granicy narkotycznego tripa. Strach pomyśleć, co panowie odwalą na następnej płycie!

Album „Null Dimensions” to kolejny krok Morpholith w kierunku doom metalowego absolutu. Islandczycy przygotowali fenomenalnie skonstruowany materiał skąpany w surrealistycznej atmosferze wywołującej kosmiczny terror. Takich doświadczeń nie dostarczy wam nikt inny na świecie. Morpholith jest jedyny w swoim rodzaju. Odpowiednio monumentalny, ponury, melancholijny, niepokojący i tajemniczy. Zachęcam każdego, aby od czasu do czasu zanurzył się w takich niewesołych brzmieniach. To trzeba usłyszeć, po prostu.

 

 

 

 

Morpholith :: Null Dimensions

1. Orb 20:35
2. Monocarp 13:46

 

 

 

 

 

Morpholith : facebook / bandcamp / spotify

Morpholith :: Null Dimensions (recenzja)
5.0Wynik ogólny
Ocena czytelników 0 Głosów