Islandzkie trio Samaris od kilku lat hipnotyzuje i elektryzuje słuchaczy oryginalną i intrygującą fuzją ambitnej elektroniki, trip hopu, ambientu, dubstepu i ethno-tribal zanurzoną w specyficznej islandzkiej atmosferze surrealizmu, tajemnicy, melancholii i niepokoju.

Na swoim koncie mają dwa albumy LP: „Samaris” (2013; recenzja tutaj) i „Silkidrangar” (2014; recenzja tutaj).

Natomiast 10 czerwca 2016 roku Samaris premierę miał ich trzeci krążek zatytułowany „Black Lights”, wydany przez wytwórnię One Little Indian. Prace nad albumem i jego rejestracją przebiegały w ciągu ostatniego roku w kilku miejscach: Berlin, Reykjavik i Irlandia. Poniekąd podyktowane to było tym, iż aktualnie każdy z muzyków mieszka w innymi kraju. Þórður Kári Steinþórsson (aka Doddi) przeniósł się do Berlina, Áslaug Rún Magnúsdóttir zamieszkała w Hadze, a Jófríður Ákadóttir podróżuje zmieniając co pewien czas miejsce zamieszkania.

12733563_986491021433248_8195930467371688906_n

Generalnie nagraniami i produkcją albumu „Black Lights” zajmowali się głównie sami muzycy. Materiał zmiksowali Friðfinnur ‘Oculus’ Sigurðsson i Þórður Kári. Zaś mastering przeprowadziła Mandy Parnell.

Według zapowiedzi muzyków Samaris, ich najnowsze wydawnictwo miało być po pierwsze najbardziej przystępne ze wszystkich dotychczasowych albumów, a po drugie wykonane wyłącznie po angielsku. I te dwie rzeczy jak najbardziej znajdują swoje odzwierciedlenie na  najnowszej płycie islandzkiej grupy.

Od razu musimy sobie powiedzieć, że na „Black Lights” zmienił się nieco język muzyczny Samaris. I nie chodzi tu tylko o rezygnację z języka islandzkiego i inspirację staroislandzką poezją (chociaż tych szkoda). Zmiany daje się zauważyć również w brzmieniu samej muzyki. Nie jest to może zmiana o 180 stopni. Oczywiście w znacznej części zachowany został styl charakterystyczny dla zespołu. Ale jednak pewne zmiany nastąpiły. I nie wiem czy jest to wynik jakiegoś kryzysu tożsamości, zawirowań emocjonalnych pomiędzy muzykami, ich „geograficznego” rozdzielenia się, a może wynik nowych doświadczeń, albo chęć dalszych poszukiwań i eksperymentów. Nie moja sprawa.

Niemniej jednak zmiana na „Black Lights” jest łatwo odczuwalna. Szybko można zorientować się, że nie wszystko jest takie jak było. W generalnym rozrachunku na tle wcześniejszych wydawnictw Samaris nowy album wypada najmniej „islandzko” (cokolwiek to znaczy). Choć paradoksalnie na tej płycie znajdziemy też dużo więcej „bjorkowych” nawiązań i inspiracji. Z pewnością mniej jest też tutaj (nie znaczy, że w ogóle) schizofrenicznego niepokoju i napięcia, które szczególnie towarzyszyło nam w pierwszych nagraniach Samaris. Mi osobiście najbardziej brakuje jednak na „Black Lights” klarnetu! Nie to, że go nie ma. No jest (niby). Jego dźwięki pojawiają się wprawdzie, ale są mocno rozmyte i przykryte skrzętnie kolejnymi warstwami elektroniki, automatów perkusyjnych i syntezatorów. Zatem nie doświadczymy tutaj spektakularnych solowych popisów tego instrumentu (niestety!).

W ogóle mam wrażenie, że o ile wcześniej w Samaris na równym poziomie współpracowały ze sobą trzy elementy wokal-elektronika-klarnet, to obecnie dominującym elementem ich muzyki wydaje się być jednak elektronika, bity i syntezatory. Brakuje tej wcześniejszej komplementarności wszystkich trzech składników względem całości. Z pewnością na kształt najnowszego albumu Islandczyków swój wyraźny ślad odcisnęła niemiecka scena elektroniczna (w tym techno i dance). Oczywiście nadal przeszywający pozostał wokal Jófríður, która perfekcyjnie trafia w smutnawo-piękną nutę.

13339724_1061204483961901_2696977173392108379_n

Samaris na nowym albumie lekko uchylają okno do swojego klaustrofobicznego muzycznego świata i wpuszczają do niego nieco świeżego powietrza, które pomimo pewnego chłodu jest jednak orzeźwiające. „Black Lights”  nie jest jednak pozbawiony ciągot muzyków w stronę kosmicznego szamanizmu. Nadal tworzą oni przejmujące przestrzenie mglistych melodii z nutą spirytualizmu, wciągają z pietyzmem dopieszczonymi ambientowymi tłami oraz przestrzeniami naszpikowanymi syntezatorami, ale Islandczykom nie przeszkadza to, aby do swojego brzmienia wprowadzać także surowe bity i elementy lodowatego post-techno, które pomimo, że mrożą swoim germańsko-skandynawskim chłodem, to i tak sprawiają, że obecna muzyka Samaris jest bardziej do przytulenia niż kiedykolwiek wcześniej.

Niektórzy mogą nabrać przekonania, że trochę narzekam na to „nowe” Samaris. Pomijając  jednak moje subiektywne odczucia (i oczekiwania?) muszę jednak obiektywnie przyznać, że w rzeczywistości „Black Lights” jest albumem dobrym, być może nawet więcej niż dobrym. Jest to również wydawnictwo spójne. Pomimo wspomnianych zmian brak jest na nim oznak bałaganu czy kryzysu twórczego. Wszystko jest dokładnie przemyślane i umiejętnie poskładane w jedną całość. Poszczególne kompozycje wydają się stanowić nierozerwalną nić, a nie tylko zbiór przypadkowych singli. Muzyka płynie tutaj wartko jak w rzece. A jej hipnotyczny nurt pełen jest subtelnych zmian i intrygujących niuansów. Te dźwięki potrafią być naprawdę absorbujące.
Muzykom Samaris udało się stworzyć coś dojrzałego i zdumiewającego, a ich kolejne kroki wydają się być naprawdę ekscytujące. „Black Lights”  ma w sobie tyle hipnotycznej mocy, że potrafi wciągnąć naprawdę mocno i głęboko.

 

a1260305513_10

 

Samaris :: Black Lights

1. Wanted 2 Say
2. Black Lights
3. Gradient Sky
4. T3mp0
5. I Will
6. R4vin
7. 3y3
8. T4ngled
9. In Deep

 

 

 

Samaris : website / facebook / bandcamp / soundcloud

Samaris :: Black Lights (recenzja)
4.7Wynik ogólny
Ocena czytelników 1 Głosuj