Samaris powstał na początku 2011 roku. Został założony przez trójkę nastolatków. W skład zespołu wchodzi programista i klawiszowiec Þórður Kári Steinþórsson, klarnecistka Áslaug Rún Magnúsdóttir i wokalistka Jófríður Ákadóttir (znana również z zespołu Pascal Pinon). W tym samym roku zespół zwyciężył w przeglądzie młodych talentów na festiwalu Músíktilraunir. Zdobyli również nagrodę Kraumur.
imagesartworks-000009861908-7y0tp2-t500x500
Dzięki tej wygranej Samaris jeszcze w 2011r. nagrał swoją pierwszą EP’kę zatytułowaną „Hljóma Þú”.
Następnie w 2012r. zarejestrował kolejny materiał w studio, który został wydany na drugiej EP’ce „Stofnar Falla”.
 

Zespół nie rozpieszcza zbytnio swoich słuchaczy. Swoją muzykę wydaje w dość dużych odstępach czasu i w oszczędnych formach, czym kusi naszą ciekawość i pozostawia niedosyt.

W końcu po 2 latach oczekiwania, doczekaliśmy się pełnego wydawnictwa Samaris. Debiutancki album zatytułowany jest po prostu „Samaris” i jest połączeniem wydanych wcześniej EP’ek. Zawiera zatem w sumie 8 regularnych utworów oraz dodatkowo 4 remixy. Utwory te są nam zatem znane, a teraz zostały jedynie kosmetycznie, minimalnie przearanżowane i połączone w jedną spójną całość. Wydawcą albumu została wytwórnia One Little Indian.

Ciekawą okładkę albumu sporządził Fritz Hendrik Berndsen IV, artysta wielostronny, znany również jako wokalista grindcore’owego zespołu Logn.

bilde

Samaris przyznając się do swoich muzycznych inspiracji wymienia takich wykonawców jak Fever Ray, Portishead, James Blake i Björk. Echa tych artystów faktycznie możemy usłyszeć w muzyce zespołu. Ale muzyka Samaris to coś więcej. Zespół podobnie jak wymienieni poprzednicy przekracza granice gatunków muzycznych, wymyka się konwencjom. Czyni to mając do dyspozycji jedynie klarnet, elektroniczne podkłady i głos Jófríður. Co ciekawe pomimo tych ograniczeń (jakże pozornych) Samaris tworzy wyraźne i rozpoznawalne brzmienie.

Niewątpliwym pozostaje fakt wpływu Islandii na twórczość zespołu. Tak pejzaży kraju jak i również jego kultury i tradycji. Szczególnie widoczne jest to w tekstach utworów, w całości wykonywanych w języku islandzkim. Ponadto teksty czerpią z klasycznej literatury islandzkiej, między innymi z XIX-wiecznej poezji oraz starych pieśni.
Natomiast jak najbardziej nowoczesna w twórczości Samaris jest elektroniczna oprawa tych literackich reliktów. Samaris eksperymentuje ze stylami muzycznymi. Zespół jest nad wyraz dojrzały w swoich pomysłach i aranżacjach. Tworzą swojego rodzaju audio avantegarde. Czyżby to świt nowej fali techno romantyzmu?

Delikatna, mroczna i senna triphopowa elektronika łącząca elementy downtempo, post-dubstep, chill-out i trance, stanowi intuicyjny muzyczny szkielet, wokół którego krążą unikalne magiczne dźwięki klarnetu i eteryczny głos wokalistki stanowiące esencję muzyki Samaris.

IS_IMG_2125

Debiutancki album Samaris to muzyka boleśnie piękna, tajemnicza i niepokojąca. Liryzm utrzymany w marzycielskim tonie. To swoisty nokturn inspirowany nastrojem ciemnej nocy. O takiej też porze odbiór tej muzyki jest najlepszy. Wówczas hipnotyczne dźwięki mroku pchają nas coraz dalej poza granice rzeczywistości. Tajemniczy anielski głos wokalistki i melancholijne dźwiękami klarnetu wydobywają się z mrocznej szczeliny i wypełniają naszą przestrzeń. Przybliżają nas w kierunku dziwności. Balansujemy na krawędzi zdrowia psychicznego.

Album „Samaris” jest spójny. Poszczególne utwory tworzą jednolitą całość.

Rozpoczynający album utwór „Hijóma þú” jest bardzo dobrym wprowadzeniem w muzyczny świat Samaris. Muzycy na swoim koncepcyjnym albumie od samego początku poruszają się subtelnie po odcieniach szczególnego (paranoidalnego?) rodzaju atmosfery i nastroju. Takie odczucia nie opuszczą nas, aż do ostatniego dźwięku albumu. Każdy z trzech elementów zespołu brzmi tutaj idealnie. Nie ma znaczenia czy będziemy je rozpatrywać indywidualnie, czy postrzegać jako całość. Klarnet, elektronika i głos biegną swoimi wyraźnie wytyczonymi ścieżkami. Niezależnie jednak od tego, na której ścieżce się znajdziemy i tak doprowadzi nas ona do pozostałych.

Utwór „Viltu Vitrast” jest bardziej wyraźny i dynamiczny od poprzednio utkanej ulotnej i rozmytej aury. Treść oparta na islandzkiej opowieści ludowej mówi o tym jak mieszkańcy pewnej małej wioski chcieli uzyskać pomoc od istot nadprzyrodzonych, ale jednocześnie obawiali się ich mocy i ingerencji na Ziemi. Zestawiając tekst z muzyką zauważyć można pomost pomiędzy tym co stare, a tym co nowoczesne. Brzmienie kosmicznego horroru przywołuje skojarzenia i dreszcz emocji, jakich doświadczyć można w powieściach grozy Howard’a Phillips’a Lovecraft’a, w których strach wykracza poza racjonalne czynniki, gdy człowiek spotyka się z rzeczami, których nie jest w stanie objąć swoim umysłem i wyobraźnią. Swoją drogą muzyka Samaris jest gotową muzyczną oprawą dla mitologii Cthulhu.

IS_IMG_2212

Pierwsze dźwięki „Góða Tungl” nieodparcie kojarzą się z atmosferą Miasteczka Twin Peaks i utworem „Audrey’s Dance” Angelo Badalamentiego. Utwór ” Góða Tungl” odwołuje się do XIX-wiecznego poematu islandzkiego i jest adoracją księżyca. Muzyczne elektroniczne jezioro, po którym dryfują lodowe trip-hopowe odłamki stanowi lustro, w którym odbija się blada twarz księżyca. Nałożone na siebie dwie warstwy wokalne o odmiennym zabarwieniu brzmią jakby śpiewane były przez kogoś z rozdwojeniem jaźni. Efekt rozszczepienia. Szczególny i intrygujący jest także teledysk do tego utworu, który sprawia, że czujemy się jakbyśmy zaglądali przez okno do szpitala dla obłąkanych.

Potem przychodzi kolej na „Stofnar Falla”. Ponury, groźny i niespokojny neoklasyczny synth-pop. Ten utwór, jak i kolejne przyjmują bogatsze muzyczne tekstury w porównaniu z wcześniej bardziej minimalistycznymi formami.

Utwór „Vöggu Dub” przywołuje echa twórczości projektu Kruder & Dorfmeister i ich EP’ki „G-Stoned”. Brzmienie wtulone w ciemność, szepczący głos Jófríður.

Następna część albumu to „Sólhvörf I” i „Sólhvörf II” utwór przedstawiony w dwóch odsłonach, gdzie nadal budowana jest wspaniała i dziwna zarazem atmosfera. Fragmenty wspaniale się uzupełniają będąc wprowadzeniem do dramatyzmu rozgrywającego się w finale albumu.

Ostatni utwór „Kælan Mikla” utrzymuje znakomity poziom produkcji i pozostawia niedosyt.

Po zasadniczej części albumu pojawiają się 4 remixy utworów, które zachowują unikatowość pierwowzorów w kwestii ich eteryczności i tajemniczego niepokoju. Moim zdaniem, jednak tego typu zabiegi muzyczne lepiej spełniają swoją rolę jako dodatki do EP’ek czy jako strony B singli niż część LP.

Muzyka Samaris otwiera nowe drzwi percepcji. Halucynogenne dźwięki są bodźcem, który powoduje włączenie się dodatkowego zmysłu. Wrażenia zmysłowe w tym przypadku pozwalają uchwycić zdarzenia, które nabierają szerszego znaczenia i sensu, mają większą głębię.

Słuchając Samaris odnoszę wrażenie powolnego poruszania się w świecie pogrążonym w wodach płodowych. Dźwięki zawisają w powietrzu i rozpływają się z wolna. Otacza mnie przeźroczysta błona kosmosu, która chroni mnie przed tym co na zewnątrz. Przed innym światem, karmiącym się lękiem, niepokojem, strachem i obawą.

Paranormalna estetyka brzmienia muzyki Samaris wabi i przyciąga swoją etniczną kosmicznością.

samaris_600x270

Płynę wiedziony wewnętrzną potrzebą w przestrzeń w kierunku nieświadomości. Mijam pejzaże utworzone z drobin pyłu zawieszonych w powietrzu. Kiedy docieram na pogranicze światów rzeczywistość staje się coraz mniej stabilna. Powoli odklejam się od tego co realne, coraz bardziej i bardziej. Mój dotychczasowy świat zaczyna drżeć. Nagle świadomość odskakuje w bok, a ja spadam w dół. Tracę przytomność…

Budzę się. Wokół ciemność. Mam wrażenie jakby pomiędzy jednym, a drugim oddechem upłynęła wieczność. Nie ufam swoim zmysłom. Wpatruję się w obejmującą mnie ciemność. Wstaję. Powoli poruszam się po omacku. Próbuję dłońmi wyszukać czegokolwiek. Natrafiam na zimną ścianę. Zbliżam się i przykładam do niej ucho. Nasłuchuję. Docierają do mnie ciche szepty. Wzmagają się stopniowo i ustają w ciągu kilku uderzeń serca. Po chwili dostrzegam także migotliwy blask światła. Mrużę oczy, bo jest niewyraźny, bardzo odległy. Zastanawiam się czy te ściany są przeźroczyste, czy może jednak to ja oszalałem. Próbuję z całych sił pchnąć je. Kiedy już myślę, że to na nic, nagle ściana znika, a moja rzeczywistość znów się przechyla i spadam w dół. Czuję się bezsilny. Nie walczę, poddaję się. Czas, przestrzeń, wyobraźnia. Te wymiary zacierają się. Mój umysł ponownie swobodnie odpływa w pustkę…

Dźwięki uderzają w ścianę ciszy i spływają po niej wolno…

Leżę sparaliżowany strachem. Nie otwieram oczu. Zastanawiam się gdzie jestem.

Zaskoczyło mnie nieoczekiwane szarpnięcie bólu. Gwałtownie otwieram oczy i krzyczę. Przynajmniej wiem, że nie śnię. Przede mną rozbłysło tysiące gwiazd. Ich jasne światło wpadało przez moje oczy i przeszyło mi czaszkę rozjaśniając każdy najciemniejszy kąt mojego umysłu. Odruchowo zasłaniam twarz dłońmi i upadam na kolana. To nie może się dziać naprawdę. A jednak dzieje się.

Mój oddech zwalnia. Odrywam dłonie od twarzy. Ostrożnie podnoszę powieki. Nic nie widzę. Mam wrażenie jakby ciemność wyssała powietrze i pochłonęła światło. Pochylam się niespokojnie. Za moimi plecami pojawia się delikatny matowy blask. Dostrzegam przed sobą zarys moich dłoni, a za nimi na podłodze widzę mój cień. Ciszę przerywa strumień dźwięków. Odwracam się. Światło nadaje kształt ciemności pomieszczenia. Widzę nakładające się na siebie wschody i zachody słońca. Wszystko wydaje się takie obce i surrealistyczne.

Widzę cienie na wpół przeźroczystych dźwięków przesączających się przez ścianę i przesuwających się po niej. Początkowo poruszają się samotne i zagubione. Następnie formują się w kształty tworząc fascynującą mozaikę. Przekształcają się i zmieniają. Spomiędzy nich wypływa wysublimowany dźwięk klarnetu. Brzmi jak zaklęty. Nasączony emocjami chłoszcze mrok. Pokój wypełnia szepczący głos. Nie mam złudzeń, że nie pochodzi z tego świata. Dźwięki podążają w jego kierunku, lgną do niego. Są jak ramiona obejmujące zranioną duszę.

Otchłań kosmosu wybucha feerią barw. Przestrzeń wypełniają widma światła i dźwięku.

Stoję jak zahipnotyzowany. Czuję łzy spływające po moich policzkach. Nie wiem jak długo to trwa i od kiedy płaczę…

 

Samaris :: Samaris
1. Hijóma þú (3:51)
2. Viltu Vitrast (3:56)
3. Góða Tungl (4:10)
4. Stofnar Falla (4:49)
5. VögguDub (4:51)
6. Sólhvörf I (3:36)
7. Sólhvörf II (4:28)
8. Kælan Mikla (4:11)

9. Hljóma þú (Muted Remix) (4:45)
10. Viltu Vitrast (Opinberun Futuregrapher’s Remix) (3:48)
11. Góða Tungl (DJ Arfi Remix) (3:56)
12. Stofnar Falla (Subminimal Remix) (6:50)

 

 

Samaris : website / facebook / bandcamp / soundcloud


Samaris :: Samaris (recenzja)
5.0Wynik ogólny
Ocena czytelników 0 Głosów