Islandzcy wikingowie przygotowali po raz kolejny epicką muzykę metalową zanurzoną w pogańskiej mitologii nordyckiej
Na wstępie zaznaczę, iż o kapeli Skálmöld pisałem już kilkukrotnie. Dlatego żeby się niepotrzebnie nie powtarzać, każdego kto jest zainteresowany okolicznościami powstania tego zespołu i jego historią oraz genezą ich muzyki, tekstów i dotychczasowych albumów odsyłam do wcześniejszych recenzji wydawnictw grupy: „Börn Loka” (2012; TUTAJ) i „Með vættum” (2014; TUTAJ).
A myślę, że warto te kwestie poznać zanim ktoś sięgnie po najnowsze wydawnictwo Islandczyków.
Najnowszy czwarty w dyskografii album Skálmöld nosi tytuł „Vögguvísur Yggdrasils”. Krążek ukazał się 30 września 2016 roku za pośrednictwem wytwórni Napalm Records.
Jak najnowsze wydawnictwo grupy wypada na tle poprzednich płyt? No to po kolei.
Po pierwsze zespół nadal porusza się w nurcie battle/epic viking metal, oczywiście z zapożyczeniami z kręgu death/thrash/folk metalu. Pod tym kątem nie ma rewolucyjnych zmian (no i dobrze). Wciąż towarzyszy nam epicka atmosfera budowana przez ścianę gitar, monumentalne klawisze, masywną perkusję, majestatyczne wokale i rewelacyjne chóry. Zatem fani mogą spać spokojnie. A ci którzy spodziewali się zmiany stylu… no cóż? Nie tym razem. Chociaż należy zauważyć, że płyta ta sprawia wrażenie bardziej melodyjnej i przebojowej w porównaniu do poprzedniczki, oczywiście z zachowaniem tego samego lub porównywalnego ciężaru. Otwarcie też trzeba przyznać, że choć istnieją na tej płycie pewne ślady tradycyjnej islandzkiej muzyki folkowej, to szala jednak zdecydowanie przechyla się w kierunku NWOBHM i thrash metalu.
Po drugie Islandczycy wierni pozostają swojemu ojczystemu językowi, a w tekstach nadal składają hołd swojemu mitologicznemu dziedzictwu (o czy więcej za chwilę). To też na duży plus.
Po trzecie ponownie mamy tutaj do czynienia z wydawnictwem koncepcyjnym, czyli poszczególne utwory płyty skupione są wokół pozamuzycznego tematu i tworzą razem zamkniętą całość. Ale tym razem muzykom Skálmöld udało się jednak wyrwać muzycznym ograniczeniom jakie może narzucać album koncepcyjny. A to dlatego, że wybrali temat, który wprawdzie narzucał im zachowanie spójności pod względem literackim, ale za to pozwalał na zupełną dowolność pod względem wyboru muzycznych środków ekspresji. I to jest chyba odpowiedni moment, aby przybliżyć główny temat najnowszej płyty Islandczyków.
Album „Vögguvísur Yggdrasils”, którego tytuł możemy tłumaczyć jako „Kołysanki Yggdrasil” (choć z typowymi kołysankami te utwory mają mało wspólnego) zawiera dziewięć premierowych kompozycji przedstawiających dziewięć światów nordyckiej mitologii zawieszonych na drzewie Yggdrasil. (Jeśli ktoś jest zainteresowany o co w tym wszystkim chodzi to odsyłam do recenzji muzyki farerskiego zespołu Yggdrasil – TUTAJ – gdzie pokrótce omówiłem to skandynawskie wierzenie).
I właśnie przedstawianie tych dziewięciu światów, mocno się od siebie różniących, umożliwiło Skálmöld stworzenie dziewięciu utworów, które tak naprawdę nie muszą (a nawet nie powinny) być do siebie podobne. Dlatego choć zachowują one pewną stylistykę to stanowią też odrębne ścieżki, które równie dobrze mogą funkcjonować autonomicznie. Sprawia to też, że album „Vögguvísur Yggdrasils” jako całość jest muzycznie dużo bardziej zróżnicowany w porównaniu do wcześniejszych konceptów zespołu.
Z jednej strony zawartość „Vögguvísur Yggdrasils” jest doskonałym przewodnikiem po światach drzewa Yggdrasil, a z drugiej stanowi również niebywały soundtrack do tego fragmentu nordyckiej mitologii.
Płytę otwiera utwór „Múspell”. Jest to Świat Płomieni, królestwo ognia zamieszkane przez ognistych olbrzymów, a władane przez Surtura. Legenda głosi, że z iskier wydobywających się z tej krainy powstały planety, komety i gwiazdy. Nie dziwne zatem, że utwór ten eksploduje niczym wulkan. Określenie battle metal pasuje tutaj perfekcyjnie. Choć przyznać trzeba, że partie klawiszy brzmią iście black metalowo. Nie brakuje oczywiście thrashu. Jest groźnie. Przez muzykę przemawia odwaga i wiara we własną nieskończoną moc. Można nabrać przekonania, że to sam demon maszeruje pewnie i rytmicznie prowadząc za sobą armię ciemności. W tym atmosferycznym piekielnym eposie nie brakuje też porywającej solówki oraz podniosłych chórów.
Wraz z drugim utworem „Niflheimur” wchodzimy do Świata Mgły i Lodu, leżącego na dnie nordyckiego wszechświata. To królestwo zimna, w którym włada bogini Hel, córka Lokiego. Brzmienie tej kompozycji jest również dostosowane do omawianego świata. Następuje zwolnienie tempa. Wciąż nie wychodzimy z atmosfery mroku. Ścieżki gitar i perkusji brzmią tutaj nad wyraz spójnie. Łatwy do uchwycenia jest również główny motyw, przewodni thrashowy riff. Porywa nas również heavy metalowa solówka. Arcyciekawie i szczególnie hipnotyzująco wypadają tutaj różnorodne linie wokalne, a także chórki wspierające ciężki rapopodobny growl.
„Niðavellir” zwany też Svartalfheim to Świat Krasnoludów, tudzież karłów określanych mianem „mrocznych alfów”. Mieszkają oni w tunelach i korytarzach wykutych w skale, które oświetlane są blaskiem złota i kryształu górskiego. Sami muzycy mówią o tym, iż ten utwór w warstwie tekstowej opowiada historię klanu krasnoludów, a dokładnie rozgrywa się w jaskini, gdzie oni odpoczywają. Jaskinia ta wypełniona jest krasnoludami, a w jej centrum stoi Náinn, który śpiewa dla całej reszty. W tym utworze pojawiają się ciekawe nawiązania do folku, za sprawą chociażby wykorzystania oboju, ale nie tylko, bo folkowa jest tutaj też melodyka i grupowe zaśpiewy. Większy akcent położony jest również na pracę perkusji, która swoim ciężarnym łomotem skupia się wokół chwytliwej melodii. Można doszukiwać się tutaj nawiązań tak do takich kapel jak Iron Maiden czy Metallica.
„Miðgarður” to Świat zamieszkany przez ludzi. Zwany też Śródziemiem. Świat ten został stworzony ze szczątków zabitego olbrzyma Ymira. Z jego ciała powstała ziemia, z kości – góry, z zębów i szczęk – kamienie i skały, z czaszki zaś – sklepienie nieba. Jak mówią legendy, kraina ta zostanie zniszczona, kiedy nadejdzie Ragnarök, ostateczna bitwa rozstrzygająca losy świata. Utwór ten jest prawdopodobnie najbliższy brzmieniu folk metalowemu, jak również gatunkowi NWBHM. Równocześnie to chyba najbardziej energiczny utwór na płycie, do tego mocny i melodyjny. Praca gitar, zarówno riffowa jak i solówkowa jest wyśmienita, funeralne partie klawiszy nad wyraz smaczne, perkusja nieobliczalna, a dialog growlu i chórów wspaniały.
„Útgarður” inaczej Jötunnheim to Świat Gigantów, kraina olbrzymów wrogich bogom i ludziom. Utwór ma swoje korzenie w klasycznym metalu, a także w thrash metalu a’la wczesna Metallica. Jest dosyć prosty i jednoznaczny. Zwrotka kroczy ociężale marszowym rytmem, z wypiętą do przodu piersią, nieugięta i miażdżąca, tak instrumentalnie jak i growlem. Kompozycja niczym hymn dodaje wiary we własną niezniszczalność, swoją zabójczą solówką i melodyjnym refrenem.
„Álfheimur” to Świat Elfów, a inaczej Domostwo Alfów. I jak przystało na ten świat kompozycja jest epicka i pełna majestatu, a do tego porywa magią power metalu, a nawet melodyjnym klasycznym rockiem a’la Queen. Otwiera ją dostojna solówka, która z wdziękiem i bez pośpiechu buduje nastrój utworu. Dzięki temu możemy się spokojnie rozkoszować tym długim instrumentalnym intro. Głos pojawia się dopiero po ponad dwóch i pół minucie. Są to czyste harmonie wokalne, którym towarzyszom podniosłe chóry. Growl pojawia się nieco później. Kompozycja jest nieco wolniejsza od pozostałych. Być może to jeszcze nie doom, ale utwór podąża tym tropem. Nie ma tutaj szaleństw. Jest za to elegancja i klimat.
„Ásgarður” to oczywiście siedziba bogów, Świat zamieszkany przez tzw. Asów. No i siłą rzeczy nie można obejść się w tym przypadku bez muzyki podniosłej, monumentalnej, czy epickiej. Opisujemy w końcu bohaterstwo i odwagę wielkich bóstw mitologicznych. Kompozycja brzmi szlachetnie i bogato. Ten klimat wzmacnia świadomie nieco teatralny wokal i długie gitarowe solówki. Ciekawy jest fragment pojawiający się w samym środku utworu – instrumentalny chaos brutalnych gitar i perkusji, wspartych akompaniamentem klawiszy.
„Helheimur” znany również jako Hel to miejsce umarłych. Tutaj trafiają dusze tych, którzy nie umarli w boju, a jeno ze starości, z powodu choroby lub samobójstwa. Otrzymujemy najbardziej brutalny, szybki thrash metalowy numer z dużą ilością death metalowych wrzasków i growli.
Płytę zamyka utwór „Vanaheimur” to drugi Świat bogów, w którym mieszkały bóstwa odpowiedzialne za urodzaj i płodność ziemi, a także mądrość i magię, czyli tzw. Wanowie. To najdłuższy i najwspanialszy utwór na płycie. Epicki – wiadomo, ale mega epicki. Jest w nim niesamowita głębia i jedyny w swoim rodzaju klimat. To mieszanka różnorodnych metalowych (i nie tylko) stylistyk. Wiele tutaj również nawiązań i rozwiązań rodem z muzyki filmowej. Wprawne ucho doszuka się także delikatnych odniesień do „Stairway To Heaven” (Led Zeppelin) i „Bohemian Rhapsod” (Queen).
Siła Skálmöld, a przede wszystkim ich albumu „Vögguvísur Yggdrasils” tkwi w strukturze i atmosferze poszczególnych kompozycji. Po pierwsze utwory nie są może zbyt skomplikowane, ale z drugiej strony są jednak na tyle różnorodne i pozostają na tyle nieprzewidywalne z uwagi na nierzadkie zmiany rytmu i nastroju, że po prostu ciekawią i magnetyzują naszą uwagę. Po drugie chwytliwość i melodyjność tego albumu stoi tutaj na naprawdę wysokim poziomie. Jest moc i moc melodii, a także cała masa solówek, riffów i tematów godnych wielokrotnego przesłuchania. No i po trzecie wyróżnić trzeba też organiczność brzmienia tego krążka. Dzięki temu płyta jest świadectwem czegoś naturalnego i prawdziwego, ale też przykładem jedynej w swoim rodzaju islandzkiej surowości i szlachetności.
„Vögguvísur Yggdrasils” to absolutnie oszałamiające dzieło. Tej płyty można słuchać z zapartym tchem i z łatwością wizualizować sobie historie, które zespół opisuje w każdej z kompozycji. Ale równie dobrze można sobie puścić ten album w tle i po prostu cieszyć ucho mnogością smaczków zawartych w kompozycjach. Skálmöld zdarzają się na tej płycie genialne momenty, a ogólny poziom nigdy nie schodzi poniżej „porządnego”. To jest kolejny album, który trzeba słuchać przy głośnikach podkręconych na maksa. To w pełni dojrzały viking metal. Polecam.
P.s. Dodam jeszcze, że limitowana edycja płyty „Vögguvísur Yggdrasils” została wzbogacona o dodatkowy krążek CD, na którym znalazło się kolejnych 8 utworów, wśród których znajdują się covery (m.in. Sigur Rós i Alestorm), jak i wersje koncertowe utworów Skálmöld. Warto nabyć rozszerzoną wersję.
Skálmöld :: Vögguvísur Yggdrasils
01. Múspell
02. Niflheimur
03. Niðavellir
04. Miðgarður
05. Útgarður
06. Álfheimur
07. Ásgarður
08. Helheimur
09. Vanaheimur
LTD Edition Bonus CD:
10. Drink (Alestorm Cover)
11. Inní mér syngur vitleysingur (Sigur Rós Cover)
12. Nattfödd (Finntroll Cover)
13. Lazer Eyes (Thor Cover)
14. Helreið afa
15. Upprisa (Live)
16. Hefnd (Live)
17. Dauði (Live)
Skálmöld : website / facebook / polski fanpage