Thorsteinn Einarsson to młody islandzki singer-songwriter, który stał się ogromną sensacją na wyspie. Wstyd nie znać!

Historię Thorsteinna Einarssona przedstawiliśmy szczegółowo w poprzednim artykule będącym równocześnie recenzją jego solowego debiutanckiego krążka „1” (2016; recenzja TUTAJ).

24 maja 2019 roku Thorsteinn Einarsson wydał swój drugi longplay zatytułowany „INGI” i określa go najbardziej osobistym materiałem. Na ten album wiele osób czekało ze zniecierpliwieniem. Chociaż pewnie nie w naszym kraju, a szkoda, bo islandzki artysta wypracował sobie swoim debiutem wysoką pozycję na islandzkim rynku muzycznym i wart jest uwagi szerszej grupy odbiorców.

Często bywa tak, że artyści, którzy odnieśli spory sukces przy wydaniu swojego pierwszego krążka często czują presję tworząc drugi album. Słuchając jednak nowej płyty „INGI” można odnieść wrażenie, że Thorsteinn Einarsson podszedł do zadania bezstresowo i w efekcie zaserwował na wydawnictwo jeszcze lepsze od poprzednika.

Album „INGI”zawiera 10 przejmujących utworów, pokazujących artystę z w pełni rozwiniętymi skrzydłami. Muzyk dojrzał, udoskonalił sprawdzone pomysły, i to podejście się sprawdziło. Przyznam, że dokładnie takich brzmień oczekiwałam od Islandczyka! Thorsteinn Einarsson jest mistrzem w kreowaniu nastrojowego klimatu, wzrusza swoją emocjonalnością, jak i czarującym głosem, którym potrafi zdziałać cuda. Islandczyk bawi się muzyką i czerpie z jej najodleglejszych zakątków, co daje niesamowity efekt. Tworzy refreny (ach te chórki) i melodie, które trudno wyrzucić z pamięci. Dzięki temu bez problemu byłby w stanie podbić niejedną stację radiową. Jego indie folk-pop-rockową twórczość śmiało można umieścić pomiędzy dokonaniami takich artystów jak np. Tom Odell, George Ezra, czy Hozier. No tak, choć muzykę Thorsteinna nie da się zamknąć w stylistycznej szufladce, to jest to jednak ta sama ekstraklasa. Mimo wszystko Einarsson to wciąż bardzo oryginalna postać w muzyce i tym albumem nadal potwierdza swoje nietuzinkowe brzmienie.

Z każdym kolejnym odsłuchem albumu „INGI” można w nim odkryć coraz więcej smaczków. Z pewnością nie brakuje tutaj porywających, wbijających się w pamięć melodii i motywów. Jednocześnie krążek zawiera porcję porządnie wyprodukowanej i pomysłowej, nie pozbawionej uroku muzyki. Przy tych dźwiękach można odpłynąć, niezależnie od tego czy mamy do czynienia z dynamicznymi fragmentami i chwytliwymi refrenami, czy kiedy robi się bardziej intymnie i lirycznie. Żonglowanie emocjami islandzkiemu singer-songwriterowi przychodzi z nadzwyczajną łatwością. Przez jego kompozycje przemawia autentyzm i dojrzałość. Od samego początku słychać, że Thorsteinn miał pomysł na ten album.

INGI” to wydawnictwo, do którego chce się wracać. Thorsteinn tworzy na swojej płycie bardzo fajny klimat. Jestem pełen podziwu dla artysty, który w taki sposób potrafi przekazać swoje emocje. Słuchałem tego albumu wielokrotnie i w dalszym ciągu mam pewnego rodzaju niedosyt. Nie można zapominać, że to dopiero drugie słowo w karierze tego artysty, a jestem pewien, że muzyk ma nam do powiedzenia jeszcze wiele. Posłuchajcie „INGI i sami powiedzcie, czy nie mam racji?

 

 

Thorsteinn Einarsson :: INGI

01. The Kick [3:29]
02. Blood Brother [3:08]
03. Two Hearts [2:58]
04. Symphony (Veiðimaður) [4:50]
05. Genesis [2:43]
06. Vienna [2:50]
07. Devil on My Shoulder [3:35]
08. Galaxy [3:01]
09. Arizona [3:41]
10. Ready. Steady. Go! [3:10]

 

 

Thorsteinn Einarsson : website / facebook / instagram / spotify


Thorsteinn Einarsson :: INGI (recenzja)
5.0Wynik ogólny
Ocena czytelników 1 Głosuj