Vofa to nowy islandzki projekt metalowy założony przez tajemniczych czcicieli ciemności i czarnej melancholii.
Zespół Vofa na chwilę obecną pozostaje całkowicie anonimowy. Wiemy tylko, że tworzą go doświadczeni muzycy pochodzący z różnych środowisk, którzy przez ostatnie 15 lat przyczynili się do wzmocnienia islandzkiej sceny undergroundowej w różnych gatunkach, takich jak black metal, death metal, punk, grindcore, hardcore, elektronika, folk i doom. Jak zapewniają autorzy, Vofa jest ich nowym projektem, który ma stanowić muzyczną eksplorację ciemnej strony życia. Brzmienie tego projektu zakorzenione jest w zimnych i ponurych dźwiękowych pejzażach pełnych mistycyzmu i grozy. To muzyka napędzana surową i naturalną esencją Islandii.
18 listopada 2019 roku zespół Vofa wydał swój debiutancki album zatytułowany po prostu „Vofa”. Na marginesie tylko dodam, że grafika zdobiąca okładkę płyty jest autorstwa Nona Limmen. Co ciekawe, płyta Islandczyków ukazała się za pośrednictwem wytwórni Funere (z Armenii) i Exhumed Records (z Ekwadoru). Ich dystrybucją zajmuje się również Satanath Records (z Rosji). Twórcy projektu opisują swój debiut jako album koncepcyjny. Wydawnictwo to stanowi trzyczęściową podróż przez duchowość, depresję i eteryczne piękno naszej bezsensownej egzystencji. Ciężkie dudniące riffy kontrastują tutaj z nawiedzonymi i ponurymi melodiami, przeplatanymi mocnymi uderzeniami, a przez te warstwy przebijają się niepokojące wokale odbijające się echem w otchłani.
Zarówno anonimowość islandzkich muzyków, jak i nazwa zespołu Vofa, którą można tłumaczyć jako widmo/duch/zjawa, oraz przede wszystkim zawartość debiutanckiego albumu, czynią z tego projektu zjawisko mocno tajemnicze. I jest to zabieg jak najbardziej uzasadniony na scenie metalowej, bo człowiek z natury boi się rzeczy, których nie zna, ale równocześnie jest nimi równie silnie zaintrygowany. Muzyka z albumu „Vofa” jest dokładnie jak tytułowe widmo, coś niematerialnego, pochodzącego z innego świata. Sączy się z naszych głośników powoli i nieoczekiwanie wypełnia sobą całe pomieszczenie, odurza nas swoją tajemną aurą, a potem nieoczekiwanie znika. Tylko, że tak naprawdę słuchacz do końca nie ma pewności, czy on zniknęła zupełnie. Zostaje raczej z przeświadczeniem, że ona jest gdzieś tu nadal, tylko pozostaje przyczajona gdzieś w cieniu i mroku.
Na płytę „Vofa” składa się trzy rozbudowane kompozycje, a każda z nich trwa ponad 12 minut i każda jest małym dziełem. Trzeba wiedzieć, że przez prawie czterdzieści minut przyjdzie nam obcować tutaj z funeral doom metalem, który niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Masywne i ciężkie brzmienie gitar i przytłaczająca praca perkusji mocno wgniatają w fotel. To przygnębiająca, pełna tajemnicy, niepokoju i grozy epicka opowieść będąca wyrazem boleści duszy, która jednocześnie ma w sobie coś hipnotycznego, chwytającego za umysł i serce. Muzycy dopełniają swoje brzmienie agresywnym i głębokim death metalowym growlem, ale także przynoszą pewne ukojenie poprzez nawiązania do atmosferycznego post metalu, fragmentów progresywnych czy leniwie sunących dronach. Niekiedy przesterowane gitary tworzą całkiem melodyjny podkład, a drugi czysty i łagodny wokal przenosi nas na wyższy poziom wrażliwości. Dowodzi to temu, że panowie nie zamykają się w jednym gatunku. Takie zróżnicowanie przychodzi na myśl krajobraz i naturę Islandii. Dodam, że wszystko to jest otoczone silnie emanującą atmosferą nordyckiej zimowej nocy. Piękny grobowy klimat.
Zawartość „Vofa” można postrzegać jako pogrzebową, doom metalową arię, ponurą symfonię czy pieść pożegnalną. Zespół ma dobrze opanowaną sztukę budowania atmosfery cierpienia i przygnębienia, umiejętnie lawiruje między smutkiem a agresją, zrezygnowaniem i nagłym pobudzeniem. Od początku udaje im się budować taki klimat, a jednocześnie zaintrygować słuchacza i przyciągać jego uwagę do samego końca płyty. Majestatyczne kompozycje posiadają odpowiedni ciężar i głębię. Muzyka Vofa wciąga słuchacza i każe mu pozostać z nią na dłużej, uzależnia i nie pozwala odejść, mimo tego, że smutek i melancholia przenikająca każdy sążnisty riff, uderzenie perkusji i brutalny wokal może autentycznie wpędzić w stan całkowitej rezygnacji.
Wsłuchując się w trzy pieśni z albumu „Vofa”, te przenikliwe hymny zagłady, mamy poczucie, jakbyśmy brali udział w osobliwym festiwalu mroku, albo kroczyli w ponurym pogrzebowym korowodzie. Nasiąkamy uczuciem samotności i melancholii, a cały świat traci jakiekolwiek znaczenie czy sens. W sumie taki jest urok ekstremalnego funeral doom metalu. A Vofa oddaje w nasze ręce wyczerpujące studium smutku, wyobcowania i cierpienia. Sposób w jaki snują swoje ponure wizje jest wręcz zadziwiający. To pozycja obowiązkowa nie tylko dla miłośników funeral doomu, czy islandzkiego metalu, ale generalnie ogólnie ciężkiej muzy.
Vofa :: Vofa
1. I 12:05
2. II 12:24
3. III 12:55