Spotkaliśmy się w jednej z nowo otwartych kawiarni w centrum Reykjaviku, gdzie Smutty Smiff wystawia aktualnie swoja kolekcje oryginalnych fotografii z portretami Andiego Warhola, Davida Bowie, Debbie Harry, Sex Pistols i wielu innych legend muzyki współczesnej. Zamówił espresso i usiadł obok mnie w fotelu z charakterystyczną dla siebie gracją i niewymuszonym wdziękiem. Ubrany w odznaczającą się, złoto-czarną kamizelkę, skupiał wzrok klientów i pracowników. Było jasne, ze jego obecność wzbudza emocje.
Daníel Águst, bo o nim mowa, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i zasłużonych muzyków, zarówno na Islandii jak i za granicami tego malutkiego, a jakże produktywnego kraju.
Jego kariera trwa już od niemal 30 lat i z czasem nabiera większego rozpędu. Daniel, oprócz oczywiście śpiewania w Gus Gus, pracował przy wielu innych, tak samo ekscytujących projektach. Jeden z nich, Esja, we współpracy z Krummim i Bjarnim z hardcore’owego, legendarnego na Islandii zespołu Mínus, Halldórem Björnssonem (z Legend), Frostim gringo oraz Smutty Smiffem, jest jednym z najlepiej ocenianych projektów w historii islandzkiej muzyki. Oprócz tego komponował muzykę do filmów dokumentalnych, telewizji a także dla Icelandic Dance Company. Wydał także dwa solo albumy: “Swallowed a Star” (2005-2006) oraz “The Drift” (2011).
Osobiście poznałam Daniela, kiedy zaczęłam pracować w Radio Iceland. Organizowałam wtedy koncert charytatywny z udziałem największych aktów muzycznych na rzecz sierocińca dotkniętego trzęsieniem ziemi w Nepalu. Dotarło wtedy do mnie, że osoba, która kryje się za najbardziej flagowymi hitami Gus Gus, jest tak naprawdę bardzo skromnym, uprzejmym i wrażliwym człowiekiem, który zasługuje na rozpoznanie i docenienie jak nikt inny. Dlatego postanowiłam przybliżyć Wam jego wielokolorową postać.
Wiktoria Joanna: Ok, Daniel. Chciałabym spytać Cię o Twoją karierę. Jesteś w show-biznesie od ponad 20… niemal 30 lat, prawda?
Daniel: Możliwe… Tak.
WJ: Wiec jak to się wszystko dla Ciebie zaczęło?
D: Kiedy wystąpiłem po raz pierwszy, miałem 14 lat. Było to w hali koncertowej w Reykjaviku, gdzie śpiewałem na festiwalu młodzieży. To było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wyszła piosenka Prince´a “Purple Rain”. I to była właśnie pierwsza piosenka, którą zaśpiewałem przed publiką. Przed tym wydarzeniem śpiewałem tylko dla rodziny i pod prysznicem (śmiech).
WJ: Tak, jak to zazwyczaj się zaczyna.
D: Tak. Ale moim pierwszym prawdziwym krokiem w muzycznej karierze, było dołączenie do tego koledżowego zespołu, który nazwaliśmy NYDÖNSK po moim wstąpieniu do niego. To był zespól o charakterze klasycznego rocka. Wydaliśmy 5 czy 6 złotych albumów, zanim zacząłem nową przygodę z Gus Gus w elektronicznej aranżacji. (śmiech)
WJ: A co dalej z Nydönsk? Jesteśmy świadkami come-backu? Wydaliście w zeszłym roku płytę…
D: Nie do końca, ale wydaliśmy nowy materiał w zeszłym roku i dostaliśmy świetne recenzje, co jest nie takie najgorsze dla zespołu, który ma, no wiesz, 27 lat (śmiech). Płyta nazywa się “Disco Berlin” i jest to nagranie zainspirowane Berlinem, zrobione przez grupę starych kolesi (śmiech), którzy się przy tym dobrze bawią.
WJ: Brzmi świetnie! A jak to było z Gus Gus?
D: Właściwie to zostalem poproszony o zagranie w filmie krótkometrażowym przez mojego przyjaciela, Siggiego Kinski. Zdjęcia do filmu się przesunęły, więc zdecydowałem, ze chcę wyruszyć na muzyczną przygodę z grupą ludzi, która została zrekrutowana do tego filmu. Zaczęliśmy więc robić muzykę… Tak w ogóle, to wszyscy mieliśmy piosenki w rękawie… Tak się złożyło, ze każdy aktor, każda osobowość związana z tym filmem (Nautn, Arni and Kinski; przyp. red.) miała muzyczny talent, albo jakieś muzyczne korzenie i jakiś talent (śmiech). I ponieważ bylem bardzo zainteresowany elektronika i jej produkcja, postanowiłem ze powinniśmy pójść w elektroniczne brzmienia. Stefán Árni, drugi reżyser tego projektu, miał dobrego przyjaciela, Biigi Veira, którego znał ze szkoły średniej, który robił fajną muzykę elektroniczna. Od razu polubiliśmy to, co usłyszeliśmy, robił świetną muzykę z partnerem, Maggi Lego. Właściwie to był materiał, który wydaliśmy pod nazwą „Gus Gus vs T-World”. T-World to nazwa ich zespołu. I to był świetny materiał, który wydaliśmy pomiędzy nagraniami Gus Gus.
WJ: Występowałeś także na Eurowizji. Czy możesz mi coś o tym powiedzieć? Jak to się stało? Jak ci się to podobało? Czy w ogóle ci się to podobało?
D: Nie jestem zbytnio zwolennikiem tego typu konkursów…
WJ: Właśnie tak pomyślałam, więc chciałam zapytać.
D: Ale co było dla mnie zachęcające, to pojawiła się wtedy możliwość mojej współpracy z pewnym muzykiem, który był bardzo szanowany. To on właściwie napisał te piosenkę. I to przez tę kolaborację, właściwie przez przypadek, wygrałem kwalifikacje do Eurowizji w kraju no i… tak… naprawdę nie chciałem jechać do Szwajcarii i tam śpiewać, ale to było świetne doświadczenie. Śpiewanie przed pięciuset milionową publiką, no i transmisja na żywo to bardzo cenne doświadczenie.
WJ: Jak się z tym czułeś?
D: Przytłoczony… tak, czułem się lekko przytłoczony. Nie chciałem śpiewać do tego typu muzyki przed setkami milionów ludzi. ALE, mieliśmy dobrą zabawę cały czas. Więc całkowite doświadczenie było wielką przyjemnością.
WJ: Później założyłeś zespól Esja, jak to się stało?
D: To był 2006 rok. Właśnie wyprowadziłem się z Belgii i wróciłem do domu, mieszkałem w Brukseli przez jakiś czas. Właśnie wydałem solowy krążek i byłem spragniony eksploracji w innych dziedzinach muzycznych. I co zrobiłem… wynajmowałem wtedy kawalerkę w piwnicy na Klapparstigur (centrum Reykjaviku; przyp. red.) i dziwnym trafem zaraz obok był tam sklep z używaną odzieżą, i tam pracował Krummi jako sprzedawca. No i zaczął przychodzić do mnie do studia. Właściwie, gdy przyszedł za pierwszym razem, zaczął grać na gitarze, a ja zacząłem śpiewać. Słowa same się pisały w mojej głowie. To było magiczne. Więc mieliśmy natychmiastowe połączenie, które utrzymywaliśmy przez kilka lat i wydaliśmy album. Jesteśmy z tego bardzo dumni i zadowoleni. Z tego ryzykownego projektu z drugiego toru (śmiech). Graliśmy klika razy na żywo i bardzo nam się to podobało, ale musieliśmy wrócić do korzeni i skupić się na naszych głównych projektach, czyli Mínus, Legend, Gus Gus i Nydönsk.. Ale na pewno do Esji powrócimy, ponieważ jest do dla nas tak naturalne.
WJ: Widziałam Was na żywo i słuchałam Waszego albumu i uważam, że to świetny pomysł. Jesteście rewelacyjni!
D: Dziękuję.
WJ: Ponieważ robię ten wywiad dla polskich fanów, muszę zapytać o Twój stosunek do mojego kraju pochodzenia. Gus Gus był już dosyć popularny w pewnych kręgach jakąś dekadę temu w Polsce, wszyscy znali “Ladyshave” i inne flagowe hity z waszego repertuaru, ale zauważyłam, ze coraz częściej gracie w Polsce, prawda? Jak ci się podoba w Polsce?
D: Kocham Polskę! Kochamy grać dla Polaków!
WJ: Czy nasza publika różni się od innych?
D: Generalnie myślę, ze polska publika jest bardziej entuzjastyczna w stosunku do muzyki. Uważam, ze Polska jest jednym z najsilniejszych miejsc docelowych na świecie, razem z Meksykiem i Niemcami. Ale granie dla ludzi w Polsce jest po prostu… z nimi możesz zawsze stworzyć ten… Eternal Moment (Wieczny Moment; przyp. red.). To jest właśnie powód, dla którego ludzie chcą przychodzić na koncerty, ponieważ chcą tego doświadczyć i to przeżyć. I to się zdarza w Polsce za każdym razem! W innych miejscach w świecie – czasami. W Polsce za każdym razem.
WJ: Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Chciałam jeszcze zapytać o Högniego. Jak to się stało, ze trafił do Gus Gusa? Było to planowane, czy może przypadek?
D: (śmiech) To był bardzo szczęśliwy przypadek. Högni spotkał się z President Bongo i zostali bardzo dobrymi kolegami. Oczywiście Högni był wtedy z Hjaltalín. Wiec zaprosił go do studia i …
WJ: I powstał “Arabian Horse”…
D: Dokładnie. I nagrał kilka wokali, a reszta to historia. Jest już częścią zespołu.
WJ: Fantastycznie. Kiedy następnie odwiedzasz Polskę?
D: Do Polski.. hmm… Ty mnie musisz tam zabrać! (śmiech)
WJ: (śmiech) Na pewno! Ale chyba masz coś już ustalonego w grafiku?
D: Tak, 6tego Sierpnia na Off Festival w Katowicach.
WJ: Dzięki wielkie za rozmowę!
Rozmawiała: Wiktoria Joanna Ginter
Zdjęcia: Joe Shutter