7723666.3

 

„Fúsi”

tytuł oryginalny: Fúsi

reżyseria: Dagur Kári

scenariusz: Dagur Kári

obsada: Gunnar Jónsson, Ilmur Kristjánsdóttir, Sigurjón Kjartansson, Margrét Helga Jóhannsdóttir, Franziska Una Dagsdóttir, Arnar Jónsson

muzyka: Slowblow

zdjęcia: Rasmus Videbæk

rok produkcji: 2015

zwiastun filmu: tutaj

 

 

Filmów o monotonii życia codziennego i czterdziestolatkach wciąż mieszkających z matką było już w światowej kinematografii wiele. Czy biorąc na warsztat ten oklepany motyw, wciąż można zrobić z niego coś dobrego? O dziwo – tak. Udowodnił to Dagur Kári w swoim najnowszym filmie, który miał swoją światową premierę w lutym 2015 roku, a w Polsce rok później. Mowa o Fúsim.

Płatki z mlekiem na śniadanie, praca przy załadunku i rozładunku samolotów, piątkowe obiady w tej samej knajpie – zawsze ta sama potrawa, rekonstrukcje bitew II wojny światowej na własnoręcznie zrobionych makietach, telefon do znajomego radiowca i zamówienie w radiu piosenki. Tak właśnie wygląda życie tytułowego bohatera, a półtoragodzinny film przedstawia, jak zewnętrze małymi kroczkami wdziera się do mikroświata Fúsiego (w tej roli Gunnar Jónsson).

fusi2

Zaczyna się od nowych sąsiadów, ojca z małą córką – Herą. Nasz bohater nawiązuje z nią niejaką więź, ponieważ oboje mają mentalność dziecka, chociaż ona woli zabawę lalkami i w dom, a jego jedyne zabawki to wojskowe modele, figurki akcji i sterowane samochody. Poza tym dziewczynkę nudzi spoglądanie na daleki horyzont, które należy do jednego z rytuałów Fúsiego. Chociaż więc z początku mogłoby się wydawać, że ta dwójka się dogada, to jednak bariera między nimi jest za silna. Dodatkowo tej znajomości towarzyszy pewien incydent, który ostatecznie pokazuje zepsucie świata i podkreśla niewinność tytułowego bohatera.

Potem na urodziny Fúsi dostaje karnet na kurs tańca kowbojskiego, czyli coś, co w żadnym wypadku nie znajduje się w kręgu jego zainteresowań. Jednak zdezorientowany wielkolud – bo do małych to on nie należy – ostatecznie jedzie na te zajęcia i, dość niespodziewanie, poznaje tam wesołą dziewczynę, Sjöfn.

Chcę podkreślić, że Fúsi nie jest filmem o miłości, chociaż mogłoby się tak wydawać. Szczególnie po obejrzeniu zwiastunu. Wątek miłosny to sprawa jedynie poboczna, która delikatnie popycha fabułę do przodu i jest pretekstem do przemiany naszego bohatera.

fusi1

W pewnym momencie okazuje się, że Sjöfn ma problem, z którym sama nie jest sobie w stanie poradzić. Tu do jej życia wkracza Fúsi, a na jaw wychodzą dość zaskakujące fakty, bowiem daje on sobie radę z rzeczywistością bardzo sprawnie.

„Może zacząłbyś radzić sobie z bitwami codziennego życia” – pewnego ranka te słowa padają z ust Rolfa, chłopaka matki głównego bohatera. Fúsi uchodzi właśnie za osobę, która jest niezaradnym, bezbronnym nieudacznikiem. Dlaczego? Bo nie wychodzi do ludzi, nie ma dziewczyny i większość wolnego czasu spędza na grach. Gdyby produkcja tego filmu była amerykańska, to prawdopodobnie otrzymalibyśmy stereotypowego bezrobotnego maminsynka, zadłużonego kryptogeniusza, który przegapił swoją życiową szansę, ale w wyniku zbiegów okoliczności spotyka miłość swojego życia, dla której postanowi się pozbierać, spełnić ambicje, a wszystko zakończy się happy endem. Cóż, nie tym razem.

Przez cały film dostajemy dowody na to, że Fúsi jest samodzielny. Przede wszystkim ma pracę, w której radzi sobie na tyle dobrze, że może spełniać swoje zachcianki. Co z tego, że chodzi głównie o nowe zabawki, skoro sam na nie zarabia. Oczywiście nie obejdzie się bez współpracowników, którzy z przyjemnością go nękają, ale sami nie potrafią naprawić samochodu, więc po pomoc przychodzą do kogoś, kto potrafi – do Fúsiego. I chociaż wydaje im się, że mogą nim sobie pomiatać ile chcą, to, ku ich zdziwieniu, jednak istnieje granica jego cierpliwości, której przekroczenia na pewno bardzo żałowali.

fusi4

Nasz bohater ma również talent kulinarny, którym zaskoczył nawet własną matkę. Wcześniej nie gotował, bo nie było takiej potrzeby, ale gdy nadeszła, to po prostu zabrał się do tego naturalnie, z miejsca, bez żadnych wypadków z chociażby przypalaniem czy niedogotowywaniem potraw. Poza tym i remont zrobi, i okno wstawi, i cukier na crème brûlée skarmelizuje. Niby proste czynności, ale nie każdy to potrafi, a na pewno nie życiowy nieudacznik, za którego większość go uważa. Ci „normalni” ludzie, którzy otaczają Fúsiego mają swoje problemy, które często ich przerastają. Rozwód, depresja, lęk przed samotnością to raczej sprawy, które dotyczą dorosłych albo zmuszają do dorośnięcia. Wszystko to ominęło tytułowego bohatera, ale nie bez konsekwencji, bowiem oprócz tego, że nie ma on zbyt wielu zmartwień, to w jego życiu jest równie niewiele radości. Nawet wtedy, gdy widzimy go oddającego się swoim hobby – malowaniu modeli, jeżdżeniu sterowanym samochodem czy słuchaniu ulubionej muzyki – mimika Fúsiego jest bez wyrazu. Dopiero z czasem pojawi się kilka uśmiechów, a nawet łez.

Moim zdaniem kreacja głównego bohatera jest zbudowana nadzwyczaj oryginalnie, ponieważ bardzo rzadko zdarza się, żeby postać „dobra do szpiku kości” nie była z tą swoją dobrocią nachalna i żeby wszyscy bohaterowie nie podkreślali tego na każdym kroku. Dobre serce Fúsiego jest czymś całkowicie swobodnym i niewymuszonym, a on sam to nie anioł, który udziela błyskotliwych rad i na każdym kroku stara się wesprzeć bliźniego i zrobić jakiś dobry uczynek. Dodatkowo na tle Fúsiego wszyscy inni bohaterowie wypadają dość negatywnie, nawet jeżeli po prostu są nie tyle źli, co nieidealni, trochę zepsuci przez rzeczywistość. Jednak jednocześnie są realni i ludzcy.

fusi3

Sam film jest dość cichy i spokojny, ścieżka dźwiękowa pojawia się tylko w kilku refleksyjnych momentach i jest minimalistyczna – ot, kilka melodyjnych dźwięków. To ciekawy kontrast do gustu muzycznego Fúsiego, który jest fanem metalowych kawałków. Plany natomiast są w większości bliskie, a od czasu do czasu mamy do czynienia ze zbliżeniami, wręcz detalami, które jeszcze bardziej wyolbrzymiają postać głównego bohatera. Natomiast daleki plan pojawia się, gdy spogląda on na daleki horyzont, za którym jest wielki świat.

Z czystym sumieniem mogę polecić ten film każdemu, kto potrzebuje chwili spokoju i chciałby pokibicować głównemu bohaterowi, którego, moim zdaniem, nie da się nie polubić. A na zakończenie dodam, że anglojęzyczny tytuł filmu to Virgin Mountain (Dziewicza góra) – błyskotliwe!