Kiedy myślisz o Islandii, na pewno wyświetlają ci się rozległe, górzyste krajobrazy zastygłej lawy pokrytej zielonym mchem, lodowców, gorących źródeł, opadających mgieł, niezachodzącego latem słońca oraz
zórz polarnych zimą. Bo taka właśnie jest Islandia, ale tylko wtedy, gdy ominiesz Reykjavik, stolicę tego pięknego kraju, szerokim łukiem.

Nie zrozum mnie źle, Reykjavik to wyjątkowe miasto. Stolica kraju liczy około 160 tys. mieszkańców (razem z miastami w najbliższym sąsiedztwie) czyli tyle, co malutkie miasteczko w Polsce. Z jedną
różnicą – wielokulturowość.

Reykjavik oraz Islandia stała się Mekką przez ostatnie kilka lat dla wielu ludzi: coraz częściej są to tak zwani marker-turyści, którzy zasugerowani medialnym trendem przyjeżdżają tu tylko po to, aby móc
powiedzieć, ze tu byli i coś tam zobaczyli. Ale też w dalszym ciągu kraj i miasto w jakiś metafizyczny sposób zagarnia (trochę świadomie a trochę nie) ludzi związanych ze sztuką i muzyką.

Atmosphere-67

Tutaj niemal każdy pisze, gra, śpiewa, szyje, czyta, dzierga na drutach, maluje i wszechświat jedynie wie, co jeszcze. Wiele osób zastanawia się, skąd pochodzi islandzki fenomen natłoku sztuki oraz artystów na tak małym obszarze. Dla mnie jest to jasne od samego początku: nieprzyjazne do życia środowisko naturalne, maleńka populacja, brak światła i często jedzenia, bycie czasem skazanym na przesiadywanie dniami w domu no i… krajobrazy. Natura.

Życie w morderczym otoczeniu, gdzie wszystko dookoła sprawia, że czujesz się tak nieznacząco jak mucha na wietrze, daje pewną perspektywę patrzenia na siebie i na własną istotę ludzką. Złącza cię z powrotem do tak zwanej duszy. Zaczynasz myśleć, marzyć, majaczyć. Nie masz nic lepszego do roboty.

Reykjavik złącza ludzi z całego świata od ostatnich dwóch dekad. Mieszkają tu ludzie z Chin i Tybetu, Palestyny i Izraela, Serbii i Chorwacji, Polski, Niemiec, Rosji, Stanów, Syrii i Iraku oraz reszty
poszarpanego świata. Wszyscy na jednym maleńkim skrawku ziemi, jakim jest to betonowe miasto.
Kiedy spytasz większość z nich, dlaczego tu są, nie potrafią jasno odpowiedzieć. Większość z nich nawet sama nie wie. Ludzie, którzy przyjechali by się odnaleźć, a czują jeszcze bardziej zagubieni. Ludzie niczyi.

Atmosphere-45

W tej krainie, która w mediach huczy jako bajkowy cud świata, z elfami i ukrytymi ludźmi i przyjaźnie wyglądającymi zza wystawowych szyb trollami, kiedyś wystawiano własne dzieci na zewnątrz w środku zimy, na zamarznięcie. Bo nie posiadano wystarczających środków do życia dla kolejnego członka rodziny. W tej krainie, gdzie wulkany sieją śmierć na równi z lodem, mrozem i niekończącymi się sztormami podczas półrocznej zimy. Gdzie pogoda jest tak zdradliwa, że droga asfaltowa jest czasem wybawieniem a czasem autostradą do piekła.

Tego nie przeczytasz w gazetach i nikt o tym nie mówi w twojej ulubionej telewizji. Nie usłyszysz tego w twoich ulubionych islandzkich Indie-rockowych czy popowych kapelach.

To wszystko słychać w islandzkim metalu.

Belphegor-32

Islandzka scena metalowa od 20 ostatnich lat rośnie w siłę. Coraz częściej mocne, ciężkie granie dostaje zasłużoną uwagę. Po komercyjnym sukcesie 20-letniego Sólstafir za granicami kraju oraz zapoznanie się generalnej publiki z kunsztem gitarowym Ingo H Geirdal z zespołu DIMMA, oraz wcześniejsze dokonania grupy Skálmöld zarówno na Islandii jak i za jej granicami, muzyka ciężka i metalowa przeżywa rezurekcję.

Od 13 lat pewien wyjątkowy człowiek robi coś niezwykłego. Do tego stopnia, że zaczyna to być doceniane na globalną skalę. Mowa tu o Stefànie Magnússon. Z wykształcenia trener aktywności fizycznej. Mąż i ojciec. Pasjonat metalu. Nazywany Stebbi Hressi (Stebbi Rześki) – pewnie z uwagi na to, że ten człowiek jest tak pozytywnie nastawiony do świata i swojego otoczenia, że uśmiech niemal nigdy nie znika z jego twarzy. Zawsze przyjacielski, pomocny i z wielkim sercem dla przyjaciół, znajomych i współpracowników. Już takich nie robią.

Kiedyś objął posadę wychowawcy sportowego w szkole w maleńkim miasteczku na drugiej stronie kraju i tak zaczęła się jego historia z Neskaupsstaður. Ta miejscowinka mieści się dosłownie na krańcu świata:
w otoczonym górami fiordzie, który podczas ostrej zimy musi być nieprzejezdny. Stebbi przeprowadził się tam wraz z rodziną i bardzo szybko wpadł na pomysł, aby zorganizować jakiś koncert z udziałem kapel metalowych w tym rejonie, jako że nic podobnego od bardzo dawna się tam nie działo.

Atmosphere-42

I tak powstał Eistnaflug – festiwal na krańcu świata, o którym nie chce się i nie można zapomnieć. Festiwal, którego doświadczenie nie da się porównać z niczym innym na świecie. Który jest tak surrealistycznie prawdziwy, że wydaje się, jakby wszystkie inne festiwale metalowe były tylko iluzją.

Zacznę od atmosfery: był to mój czwarty rok z rzędu na wschodzie i nadal odczuwam to samo, kiedy wracam do domu w centrum Reykjaviku – niedosyt, inspirację, niedosyt, zaciekawienie nowymi ludźmi, których
poznałam, niedosyt, analiza głębokich konwersacji, niedosyt, analiza wygrzebanych z kąta emocji… Wspomniałam niedosyt? Aha, także totalne wycieńczenie fizyczne. Znowu będę potrzebowała dnia na samo wyspanie.

Atmosphere-99

Atmosfera jest fantastyczna. Odrobinę zmieniona w tym roku; może przez to, że festiwal rośnie i więcej kompletnie nowych i młodych ludzi próbujących się odnaleźć w dość nowym rozłożeniu festiwalu (dopiero drugi rok z rzędu festiwal gości gigantów sceny metalowej i w związku z tym wcześniejsze miejsce koncertów zostało zamienione na off-venue a główna scena przeniesiona do hali sportowej). Ale nadal przesłanie pozostaje to samo: bądźmy dla siebie dobrzy nawzajem i uważajmy na siebie nawzajem. Główne hasło festiwalu: zakazane jest być debilem! Tak!

Zasady są proste: jeśli masz zamiar zachowywać się jak kretyn na festiwalu, wywołasz bójkę lub zrobisz coś gorszego – festiwal zostaje wstrzymany i już nigdy więcej się nie odbędzie. Chcesz być tym kolesiem? No właśnie, nikt nie chce. Od 13 lat nie odnotowano pojedynczego przypadku gwałtu bądź innej formy przemocy czy rozboju (czego na przykład nie można powiedzieć o żadnym najbardziej komercyjnym festiwalu na Islandii).

Atmosphere-76

Oprócz tego lokacja: kiedy wstajesz rano i wychodzisz z namiotu, nabierasz w płuca haust świeżego powietrza i twoim oczom ukazuje się widok jak z bajki: jesteś otoczony górami, na których czubkach wiją się uwodzicielsko chmury, a u których stóp jaskrawo kwitną kwiaty i zioła oraz po których pasą się konie i owce. Szum oceanu z zatoki oraz pobliskich górskich strumieni i wodospadów. Śpiew ptaków. Oraz to urocze, senne miasteczko, które tętni życiem już od wczesnych godzin. Albo raczej, które nie zaśnie przez najbliższe 4 dni. Aż chce się żyć.

Do tego dochodzi jeszcze plan koncertów: koncerty off venue zaczynają się już dzień wcześniej i trwają do późna w nocy. Podczas festiwalu startują już od 14 i kończą długo po zakończeniu programu na scenie głównej. Często z rarytasami, których pominięcie graniczy z głupotą. Rozplanowanie tego systemu było genialnym rozwiązaniem dla ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z Eistnaflug oraz dla ludzi, którzy już wiedzą, jak wszystko działa, zna większość kapeli i wybór jest dla nich łatwiejszy między zespołami do zobaczenia.

Opeth-1

Ja w tym roku byłam bardzo zajęta oglądaniem wszystkiego, czym byłam zainteresowana i tego, co bardzo szczęśliwie wpadło mi przypadkiem. Jestem bardzo zaciekawiona rozwojem kapel, z którymi byłam w mniejszym
bądź większym stopniu związana zanim osiągnęli sukces, ale bardziej interesują mnie młode bądź jeszcze niedocenione zespoły. Nidy nie przestanę szukać w innych miłości i pasji, którą ja czuję do muzyki, bo świat desperacko potrzebuje szczerości. Zwłaszcza w muzyce. Jedni to mają, inni nie. Jedni mają to w większym stopniu, inni w nikłym. Ja szukam ludzi, którzy muzykę stawiają w życiu jako priorytet i którzy mają odwagę pokazać to światu.

Belphegor-29

W tym roku Eistnaflug okazał się być większą ucztą muzyczną niż się tego spodziewałam. Jasne dla mnie było, że wszystkie zagraniczne akty, które chciałam zobaczyć, będą rewelacyjne (Opeth, Meshuggah, Marduk,
Belphegor, Immolation oraz fenomenalny Perturbator). Ale prawdziwym zaskoczeniem był dla mnie poziom islandzkich kapel na festiwalu. Kilka z nich zrobiło na mnie piorunujące wrażenie:

Beneath:

Chłopaki grają już niemal 10 lat i widać to w ich swobodzie w kontaktach między sobą na scenie. Wiedzą czego chcą. Ich dynamiczny death metal oraz nieokiełznana energia na scenie sprawiają, że wszystko wokół ciebie – od sufitu po powietrze i aż do podłogi – jest doszczętnie rozszarpywane maczetami basowymi oraz brutalnie tłuczone kijami bejsbolowymi perkusji. Do tego dochodzą rozległe cięcia ostrzem gitar i nikt nie wychodzi z tego cało. Tegoroczny kop w twarz należał zdecydowanie do nich.

Mannveira:

Ten black metalowy zespół sprawił, że po 24 godzinach w Neskaupsstaður oraz kilkunastu koncertach wreszcie poczułam się jak na Eistnaflug. Świetna energia na scenie, szorstkie brzmienie gitar i wysoce
emocjonalne interpretacje wokalne wprawiły mnie w ten długo oczekiwany klimat: nareszcie ktoś zniszczy mi bębenki i naprawi duszę. Warto ich zobaczyć i usłyszeć.

Ottoman:

Jestem ich managerem, ale powinniście o tym przeczytać: Kiedy kilka miesięcy temu seria niefortunnych zdarzeń doprowadziła do zwolnienia charyzmatycznego wokalisty tego zespołu, mało kto wierzył, łącznie z zespołem, że gitarzysta, Stefán Laxdal podoła wyzwaniu przejęcia tej roli. Po trasie koncertowej w Polsce i rewelacyjnym występie na Eistnaflug nikt już nie ma wątpliwości, że to była najlepsza decyzja dla zespołu. Chłopaki podnieśli poprzeczkę dla własnej kreatywności i solidnie eksperymentują z aranżacją i brzmieniem. Ich charakterystyka krystalizuje się w błyskawicznym tempie, członkowie są coraz bardziej zaciśnięci w zespole i zyskują coraz większą grupę wiernych fanów. Ich piosenki ewoluują z prostych, ciężkich i rock’n’rollowych, imprezowych utworów w bardziej skomplikowane i przemyślane kompozycje. Jako jedni z garstki zespołów zostali zmuszeni przez tłum do zagrania bisu na bardzo ściśle zaplanowanym festiwalu, a to już wskaźnik wielkich obietnic. Warto podążać za ich rozwojem.

Oni:

Biorąc pod uwagę, że grali jako pierwsi na głównej scenie w piątek oraz fakt, że był to już praktycznie trzeci dzień imprezy, a mimo to przyciągnęli niemal całą salę ludzi mówi już bardzo dużo. Ten miejscowy zespół z wyjątkowo melodyjnym stoner-rockiem połączonym z bluesowymi wstawkami i charyzmatycznym głosem wokalisty zaczyna budzić coraz więcej emocji. Zespół ma już wieloletnią historię i można było ich zobaczyć i posłuchać na pierwszej edycji trasy Iceland To Poland. Obstawiam, że zespół ten zajmie miejsce czołowego zespołu stonerowego na Islandii po wymuszonej przerwie Brain Police.

Ophidian I:

Techniczne natarcie śmiercionośnych brzmień z jednym celem: rozwalenie zmysłów słuchaczy na części pierwsze. Rewelacyjny kunszt gry na instrumentach i świetnie zorganizowane kompozycje. Wielkie talenty basisty oraz gitarzysty pojedynkowały się czasem na scenie w akompaniamencie brutalnie dokładnego walenia w bębny z szybkością silnika odrzutowego. Warto zwrócić uwagę na wokalistę, Ingó, który jest legendarnym growlerem na Islandii. Tak zestawiony zespół nie ma szans na porażkę.

Auðn:

Belphegor-7

Największa niespodzianka dla mnie w tym roku. Byłam zupełnie nieprzygotowana na to, co nadeszło z głośników. Znałam tę kapelę już wcześniej, ale nie przykułam do nich większej uwagi z racji tego, że zapamiętałam ich jako grupę klasycznie black metalową, a wtedy Islandia przeżywała takowych wysyp. Jednak teraz, kiedy stałam przy scenie, patrzyłam na chłopaków i słuchałam tego, co mają do powiedzenia – zaczęło ze mną dziać się coś, czego jeszcze wcześniej na koncercie nie doświadczyłam. Był to już środek ich seta, a ja czułam, że budzą się we mnie jakieś emocje, o których chciałam zapomnieć, że w ogóle mam. Z każdą nutą stawały się coraz bardziej intensywne i zrozumiałam, że akumulacja tych wszystkich pochowanych po kątach uczuć skończyć może się tylko jednym – atakiem koszmarnego bólu istnienia. Byłam winna i czułam się winna. I oto nadszedł – gdy pierwsze dźwięki utworu „Þjáning heillar þjóðar” wprawiły mnie w lekkie kołysanie poczułam, że wszystko w mojej klatce piersiowej zostaje cięte i szarpane a kolejne warstwy czegoś, co u normalnych ludzi nazywa się sercem, zostają zdzierane ze mnie żywcem. Oto moja naga dusza. Kiedy Hjalti zaczął swój przejmujący growling, coś złapało mnie za gardło i uniosło wysoko nad tłum. Byłam kompletnie bezbronna. I wtedy pojawiło się uczucie poddania i spokoju – łzy potoczyły się po policzkach. Oto ja grzesznica, niegodna, byłam w kościele i zostało mi wybaczone. Kiedy wracałam do domu, z bólami na całym ciele od intensywnego eksploatowania organizmu na koncertach, włączyłam sobie ich EPkę na repeta. Z dokładnie takim samym uczuciem i tymi samymi łzami. Taki kościół popieram i rozumiem. Ave Auðn!

Severed:

Ten zespół ma swoją historię. Od ponad dekady plasowali sobie tytuł najbardziej brutalnej kapeli w kraju (wcześniej funkcjonowali jako Severed Crotch). Brutalne brzmienie z gitarową sieczką z matematycznymi przejściami. Wszystko świetnie, ale jeden szczegół przykuł moją uwagę w pewnym momencie już do końca seta – chwyt i sposób grania gitarzysty, Kjartan Valur. Moim zdaniem facet ma najpiękniejszy chwyt gitarowy, jaki widziałam na Islandii, a sposób jego grania wskazuje tylko na jedno – gitara to miłość jego życia i pasja, z jaką na niej gra wymiata wszystko, co robią jego ultra-utalentowani koledzy z zespołu. Hipnotyzujące. W każdym razie, Severed był ostatnim zespołem jaki widziałam (i niewątpliwie usłyszałam) na Eistnaflug i ich koncert totalnie mnie wykończył.

Meshuggah-29

Wycieńczona, poturbowana i z wielkimi zakwasami wróciłam do domu i jeszcze długo nie mogłam się pozbierać z przeżyć. Oczywiście, starałam się zobaczyć jak największą ilość aktów z ponad 70ciu dostępnych i jak najbardziej zagraniczne, legendarne akty wywołały na mnie piorunujące wrażenie swoimi występami, zwłaszcza Meshuggah i Perturbator, ale to Islandzkie kapele wryły mi się w pamięć najbardziej.

Nie mogę doczekać się przyszłego roku. Może się tam zobaczymy?

 

Tekst: Wiktoria Joanna Ginter
Zdjęcia: Falk-Hagen Bernshausen

Ottoman-50
Atmosphere-1
Atmosphere-6
Atmosphere-18
Atmosphere-109
Atmosphere_Opeth-77
Atmosphere_Opeth-89