Proces o czary i polowanie na czarownice w Islandii to rzecz osobliwa i wyjątkowa, jakże odmienna od tego co na tym polu działo się w Europie kontynentalnej. W pierwszej części naszego słuchowiska na ten temat przedstawiamy Wam fabularyzowaną historię najgłośniejszych procesów o czary i spaleń na stosie, które miały miejsce w XVII-wiecznej Islandii. Natomiast w części drugiej… zresztą sami niebawem usłyszycie. Miłego odbioru!
Islandia… Fiordy Zachodnie… rok 1652
Nad zatokę Trékyllisvík nadciągały kłęby niepokojąco ciemnych i gęstych chmur. Ich mroczne pasma zwisały nisko nad oceanem i szybkim tempem przesuwały się w stronę wyspy. Wyglądały jak drapieżcy bacznie wypatrujący swoich potencjalnych ofiar. Rybaków, którzy zajęci udanym połowem nie zauważyliby zbliżającego się zagrożenia. W tym widoku było coś złowieszczego, ale równocześnie zatrważająco pięknego. Dlatego tak trudno było się od niego oderwać, chociaż intuicja podpowiadała by uciekać stąd jak najdalej. Na krótki moment zapadła cisza. Zupełna cisza. Nienaturalna i okrutnie katująca zmysły. Pustka i nicość. Jakby wszystkie dźwięki natury i samo życie zostało wessane przez wygłodzoną śmierć. A po chwili wszystko wróciło na swoje miejsce i to ze zdwojoną siłą i mocą. Potężna fala hałasu i zgiełku, natężona kakofonia odgłosów dewastująca ludzki słuch. Obłąkańcze fale drażnione przez szaleńczy wiatr desperacko okładały swoimi spienionymi pięściami północną twarz góry Reykjaneshyrna, która dumnie wyrastała z morza i niewzruszona spoglądała w kierunku horyzontu.
Nieludzko wiejący podbiegunowy wicher z jękiem i wrzaskiem bezlitośnie wdarł się do doliny. Zimno przeszywało do szpiku kości. Było nie do zniesienia. Pogoda, która w tym rejonie Islandii jest i tak nad wyraz surowa, a nierzadko także zdradziecka zaskoczyła swoi nagłym pogorszeniem i niecodzienną brutalnością. Tak jakby komuś szczególnie zależało na tym, żeby odciąć ten i tak już wystarczająco dziki i bardzo słabo zaludniony obszar od reszty wyspy. Posępny krajobraz przejmował grozą i paraliżował. Emanowała zeń niewyjaśniona moc i osobliwy magnetyzm. Wydawało się, że natura przejęła kontrolę nad wyspą – to ona była teraz panią życia i śmierci. W powietrzu dało się wyczuć coś tajemniczego, coś co napawało obawą i lękiem. Omen zwiastujący nadejście czegoś złego. Świadomość nieznanego zagrożenia sprawiała, że człowiek zaczynał się zmieniać. W akcie desperacji zdolny był do nieracjonalnych zachowań. Być może dlatego mieszkańcy rozproszonych po okolicy maleńkich osad i samotnych farm tak ochoczo stawiali w oknach zapalone świece i lampy. Jakby ich nikły żółty blask miał odstraszyć złe duchy i przegnać rozlewający zewsząd mrok…
Wydawało się, iż nad Fiordami Zachodnimi, szczególnie w tych obszarach wysuniętych najbardziej na północ, od pewnego czasu ciąży jakieś przekleństwo. Coś wkradło się tutaj niepostrzeżenie i zagnieździło głęboko, gotowe wychylić się na zewnątrz, gdy tylko pojawi się ku temu okazja. Przez pewien czas to coś kiełkowało przyczajone w ukryciu. Pomimo pozornej normalności dało się jednak wyczuć, że coś jest nie tak. I niedługo potem nagle coś jakby się przebudziło i rzeczy zaczęły nabierać tempa i koszmarnych rozmiarów. Mieszkające na terenach przylegających do zatoki Trékyllisvík kobiety niespodziewanie zachorowały na tajemniczą chorobę. Miejscowa ludność byłą wstrząśnięta i przerażona tym co spotkało ich społeczność. Nikt nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć tego co się działo. Co to za choroba? Skąd się wzięła? Jak z nią walczyć? Pojawiały się kolejne pytania pozostających bez odpowiedzi. Strach wydawał się rosnąć i rozprzestrzeniać. Wspólnota ulegała coraz większej histerii i paranoi. W niewysłowionym przerażeniu ludzie najpierw zaczęli bać się tego co dzieje się wokół nich, a następnie samych siebie, tego co mogło się w nich kryć. Karmiona lękiem i paniką wyobraźnia pchała ludzi do wysuwania podejrzeń i oskarżeń. Najpierw były one nieśmiałe, te jednak bardzo szybko przybrały na sile. Gdyż natura ludzka już taka jest, że nie spocznie póki nie wyjaśni niewyjaśnionego, dopóki nie wskaże winnego. Zło musi mieć przecież imię i twarz. Wtedy człowiek czuje się bezpieczniej i pewniej. Wtedy może podjąć walkę.
W końcu informacja o zagadkowych wydarzeniach rozgrywających się na zachodnich fiordach dotarła do wojewody sprawującego oficjalny nadzór nad tym rejonem. A ten po wysłuchaniu zeznań i relacji naocznych świadków wydał odpowiednie urzędowe dyrektywy. Zgodnie z jego postanowieniem jednej z kobiet, niejakiej Guðrún Hróabjartsdóttir nakazano opuścić chatę Þórðura Guðbrandssona, u którego to kobieta zamieszkiwała. Po krótkim czasie od jej odejścia z domu mężczyzny okazało się, że kobieta ta cudownie ozdrowiała. W pierwszej chwili w umysłach mieszkańców pojawił się szok i niedowierzanie. Zaraz potem padły oskarżenia wobec Þórðura jakoby to on miał sprowadzić na wspólnotę tajemniczą chorobę. Znaleziono winnego. Ale nadal nie wyjaśniono jak miałby on tego dokonać? To przecież niemożliwe, żeby człowiek był w stanie zrobić coś podobnego. Na krótko pojawiły się wątpliwości, które jednak bardzo szybko opadły. Zrozumiano, że mężczyzna dokonał tego przy pomocy czarów, magicznych praktyk i porozumieniu z szatanem. W miejsce wcześniejszego niepokoju i wątpliwości pojawiła się wściekłość i agresja. W końcu tłumione lęki i frustracje mogły znaleźć swoje ujście. Pojawili się kolejni świadkowie, którzy potwierdzili, że Þórður Guðbrandsson już od dłuższego czasu zachowywał się w sposób niezrozumiały i nietypowy. Na przykład wykazywał się codziennie niespożytą energią, robił znacznie więcej od innych, potrafił też zajmować się kilkoma rzeczami naraz, a co najważniejsze nie było po nim widać żadnego zmęczenia, chociaż pracował za dwóch, a nawet za trzech mężczyzn.
Mając na uwadze, że w sprawach oskarżenia o posługiwanie się czarami i magią wystarczył dowód w postaci zeznania co najmniej dwóch świadków wszczęto wobec Þórðura proces o czary. Oskarżony został wezwany na przesłuchanie, gdyż żeby kogoś skazać ten musiał się sam przyznać do winy. Postępowanie wyjaśniające trwało długo. Pomimo iż oskarżonemu przysługiwał obrońca, Þórður zrezygnował z niego. Mężczyzna zdecydował się na samodzielną obronę. W trakcie przesłuchania dumnie opowiadał o sobie i prowadzonym życiu. Jednakże w dalszej lawinie pytań mocno pogrążył się racząc wszystkich zasiadających w komisji barwną opowieścią o swoim spotkaniu z diabłem, który objawił mu się pod postacią lisa. Tym samym przypieczętował swoją winę. Dodatkowo w trakcie procesu Þórður wyjawił publicznie, iż zna jeszcze inną osobę parającą się czarną magią, która jest znacznie potężniejsza od niego. Określił ją nawet największym czarownikiem pośród wszystkich mieszkańców tego regionu. Tym magiem okazał się Grímur Jónsson.
O dziwo sam Grimur wezwany na przesłuchanie nie tylko temu nie zaprzeczył, ale przyznał się do wielu dziwnych praktyk. W tym między innymi do tego, że wielokrotnie używał tablic z runami otrzymanych od Þórðura. Swoje działania wątpliwie tłumaczył tym, że chciał uchronić się przed dzikimi drapieżnikami. Dodał też, że raz uśmiercił lisa.
W trakcie toczących się równolegle dwóch procesów o czary w lokalnej społeczności wrzało od kolejnych domysłów, przypuszczeń i podejrzeń. Dało się odczuć wszechobecne napięcie, któremu w końcu uległ Egill Bjarnason. Mężczyzna samowolnie wyznał przed społecznością swoje grzechy. Twierdził on, że podpisał pakt z diabłem, który teraz świadczy dla niego różne usługi. Egill przyznał się również do tego, iż to on, a raczej przemawiający przez niego szatan uśmiercił zwierzęta w okolicznych gospodarstwach.
Siły demoniczne i groźne moce tajemne wydawały się przybierać coraz większe rozmiary. Sytuacja powoli zaczęła wymykać się z rąk i przerastać możliwości małej społeczności zachodnich fiordów. Ciemne potęgi stanowiły zagrożenie dla jej mieszkańców. Wszyscy mieli tego świadomość. Uznano, że walka ze złem wymagała podjęcia drastycznych środków.
Þórður Guðbrandsson, Grímur Jónsson i Egill Bjarnason. Wszyscy trzej zostali uznani za winnych posługiwania się magią, uprawiania czarów i paktowania z diabłem. W konsekwencji skazano ich na karę śmierci przez spalenie na stosie. W ten oto sposób w tym samym roku i tym samym miejscu, w Kista w Trékyllisvík spłonęło na stosie trzech mężczyzn. Te zdarzenia odbiły się głośnym echem po całej wyspie i zapoczątkowały w Islandii tak zwaną Brennuöld – Erę Stosów.