Poprzednie słuchowisko dotyczące „Procesu o czary i polowania na czarownice w Islandii” koncentrowało się na najgłośniejszym i najbardziej spektakularnym zdarzeniu. Jednakże trzeba wiedzieć, że „stosy” zapłonęły w Islandii znacznie wcześniej i płonęły też dużo później. Szczegółów dowiecie się z drugiej części naszej słowno-dźwiękowej opowieści.

Ostrzeżenie: słuchanie opowieści samemu po zapadnięciu zmroku może prowadzić do doznania trwałego uszczerbku na zdrowiu!

 

 

Słońce, i tak już mocno blade i wątłe o tej porze roku, opuściło Islandię kilka godzin temu. Przed całkowitym pożegnaniem przez chwilę spojrzało ulotnie znad horyzontu sprawiając wrażenie krwawiącej rany. Od tego czasu omszałe pola zastygłej lawy pokrywała ciężka szarość. Pozbawiała ona świat konturów i barw. Z oddali nadbiegał złowieszczy szum. Tak jakby odgłos wodospadu mieszał się ze zniekształconymi ludzkimi głosami. W takich momentach trudno wyobrazić sobie bardziej samotne i przerażające miejsce na ziemi.

Z gór spłynęła gęsta mgła. Czołgała się ospale po pofałdowanej ziemi wciskając się w każde jej zgłębienie. Przybierała przy tym potworne kształty. Niewidzialna moc pełzła naprzód. Napotykając po drodze domostwa oblepiała ściany i pięła się po nich, a przy okazji zaglądała przez okna do wnętrza domów. Cicho sza…tan.

Do najgłośniejszych spaleń na stosie w Islandii doszło wprawdzie w 1654 roku. Niemniej jednak uważa się, iż w ogóle pierwszy proces o czary miał miejsce na długo przed tymi wydarzeniami, jeszcze w roku 1625.

Niniejsza sytuacja rozgrywała się w znajdującej się na północy Islandii dolinie Svarfaðardalur. W tym to regionie Jón Rögnvaldsson został oskarżony o uprawianie czarnej magii i wywołanie duchów, które rzekomo miały nawiedzać pochodzącego z Urðir księdza Sigurðura. Działania mężczyzny wprawdzie nie wyrządziły bezpośredniej krzywdy duchownemu, ale w okolicy z życiem pożegnało się w tym czasie kilka koni. W konsekwencji sprawą zajął się wojewoda Magnus Björnsson. Na nieszczęście Jóna, Magnus kształcił się wcześniej w Kopenhadze, gdzie miał możliwość zapoznania się z książką o prześladowaniu czarownic. Książkę oczywiście przywiózł ze sobą do ojczyzny i skrupulatnie ją od tego czasu studiował.

Oskarżony Jón w trakcie prowadzonego procesu nie przyznawał się do winy, zaprzeczał wszystkiemu. Jednakże podczas zleconego przeszukania jego domu znaleziono u niego karty z runami i ryciny, które uznano za magiczne. Wtedy dopiero mężczyzna przyznał się, że faktycznie sam je wykonał. W obronie Jóna stanął jego brat poeta Thorvald Rögnvaldsson, który twierdził, że chociaż Jón mógł próbować użyć magii runicznej, tak zwanej Galdrar, nie miał ku temu odpowiednich predyspozycji psychicznych i intelektualnych, stąd nie mógł odnieść na tym polu żadnego sukces. Pomimo tej obrony Magnus Björnsson uznał Jóna za winnego zarzucanych mu czynów, czyli stosowania czarów i magicznych praktyk i skazał go na karę śmierci.

Jeszcze innym głośnym procesem o czary był proces w Kirkjuból (znajdującym się w dzisiejszym Ísafjörður), który odbył się w 1656 roku. Sprawujący w tym rejonie duchową posługę ksiądz o imieniu Jón Magnússon od przeszło dwóch lat cierpiał na zły stan zdrowia. Po wielu analizach i prywatnie przeprowadzonych śledztwach doszedł do wniosku, iż jego choroba, a także to, co opisał jako demoniczne zakłócenia występujące w jego gospodarstwie domowym oraz w okolicy, zostały spowodowane przez czary praktykowane przez dwóch członków jego zgromadzenia, ojca i syna, którzy nosili to samo imię Jón Jónsson. Zresztą obywaj byli również członkami kościelnego chóru.

Wielebny Jón Magnússon nie tylko wierzył, ale był też święcie przekonany o tym, że za czarami i czarownikami stoi nie kto inny tylko sam szatan. Opisał to w swojej książce zatytułowanej „Píslarsaga” (co możemy tłumaczyć jako „Męka/Pasja”). Książka ta uznawana jest obecnie za unikalne dzieło, w którym opisany jest strach przed czarną magią w XVII-wiecznej Islandii. W niej m.in. czytamy co następuje:

Następnej po tym niedzieli przyszedł młodszy syn, Jón z Kirkjuból, do naszego kościoła razem z innymi. A kiedy po zakończonym nabożeństwie zszedł z chóru, podał mi rękę, jak to jest w zwyczaju, a ja od razu poczułem swędzenie w dłoni, co zdało mi się dziwne i przyszło mi do głowy, że to musi być diabelska sztuczka. Bowiem tam, gdzie jego dłoń dotknęła mojej, lekko od strony wewnętrznej wszystkich palców, swędziało niczym poparzenie, aliści bez gorączki i bólu (…) że on w swojej ręce dzierżył czarodziejską różdżkę i czar ten mi przekazał. A ja to odczuwszy nie wiedziałem co począć, a pomyślałem, by tu na miejscu, gdzie stoję, potrzeć dłoń o kościelne deski, co uczyniłem, dokąd swędzenie nie zelżało. Kilka dni później w tej samej prawej ręce odczułem niemoc w okolicy nadgarstka, i czasem ból wędrował w górę ramienia, tak że niemal paraliż czułem, aż jeść musiałem lewą ręką, czego świadomość mieli moi domownicy. Lecz Bóg dał, że z czasem niedomaganie to ustąpiło.”.

Jak sami widzicie tylko człowiek silnej wiary jest w stanie z takim przekonaniem, pewnością i oddaniem pisać o tego typu rzeczach.

W trakcie procesu w Kirkjuból starszy z Jónów (ojciec) przyznał się do posiadania książki na temat magii, a także do tego, że użył jej przeciwko Jónowi Magnussonowi. Natomiast jego syn przyznał się nie tylko do rzucenia choroby na wielebnego, ale też do tego, że stosowali magiczne znaki i runy wobec miejscowej dziewczyny. Rzucili na nią rzekomo klątwę Fretrúnir, która miała prowadzić do przewlekłych dolegliwości brzusznych i słabości.

Zarówno ojciec jak i syn zostali uznani za winnych stosowania czarów. W konsekwencji spalono ich na stosie. Dodam, że po egzekucji, duchowny otrzymał wszystkie środki i dobra materialne należące do skazanych czarowników.

Ale to nie koniec tej historii, bo jak się później okazało, zaburzenia i choroby wielebnego Magnússona jednak nie ustały, dlatego tym razem oskarżył on o czary Thuridur Jónsdóttir, która była córką i siostrą skazanych wcześniej Jónssonów. Sprawa została wniesiona nawet na posiedzenie Thingvellir, ale tam ją oddalono, zaś kobietę uwolniono. Później miała ona otrzymać rekompensatę od duchownego stanowiące zadośćuczynienie za niesłuszne prześladowania jej osoby.

Jeszcze jednym wielebnym bardzo aktywnym w walce z czarownikami i czarami był żyjący w latach 1621-1706 Páll Björnsson. Napisał on nawet książkę „Character bestiae” wydaną w 1674 roku. W niej to właśnie przekonuje, że wszystko zło jakie spotyka człowieka to wytwory diabła, który napuszczany jest przez czarowników. Był on zdecydowanego zdania, że czary są faktem, ale ludzie parający się nimi, jak również runami oraz innymi tajemniczymi symbolami i praktykami po prostu przywołują diabła. Duchowny dużo miejsca w swoim dziele poświęca runom, ich genezie i naturze. Wyraża pogląd, że stare gotlandzkie litery zwane były runami dlatego, że kryły w sobie wiedzę tajemną. W tym miejscu należy wyjaśnić, że słowo „runa” pochodzi od saksońskiego słowa „ryne” czy „geryne” oznaczającego rzecz skrywaną lub wiedzę tajemną.

Cztery lata po wydaniu swojej książki, czyli w 1678 roku Pall oskarżył o chorobę swojej żony dwoje czarowników, matkę i syna, Turidurę Olafsdottir i Jóna Helgasona. Według zeznań światków mały Jón rozpowiadał ludziom po okolicy, że przybyli wraz z matką do tego miejsca pieszo, pokonując rzekę bez koni i tratwy, co było zasługą czarów jego matki. Te zeznania doprowadziły do ich rychłego spalenia na stosie.

Ostatnie stos zapłonął w Islandii w 1683 roku na równinie Arngerðareyri znajdującej się u zatoki Ísafjarðardjúp. Skazanym czarownikiem był Sveinn Arnason, który został oskarżony przez księdza Sigurdura Jonssona o sprowadzenie choroby na jego żonę.

Natomiast w ogóle ostatni proces o czary, który jednak nie zakończył się stosem, miał miejsce w 1690 roku. Proces o czary dotyczył wówczas Klemusa Bjarnasona. Oskarżenie jak to miało miejsce już niejednokrotnie wcześniej dotyczyło spowodowania choroby, tym razem u pewnej gospodyni w Hrófberg, która zaczęła pałętać się bez celu od jednej zagrody do następnej. Wprawdzie Klemusa skazano na karę śmierci, ale z jej wykonaniem wstrzymano się przez rok. Natomiast w tym czasie nadeszła wiadomość od króla duńskiego, który zamienił karę śmierci Bjarnasona na dożywotnie wygnanie z Islandii. Klemus zmarł 2 lata później w Kopenhadze.