Dzisiaj planujemy nieco zwolnić tempo, aby w pełni rozkoszować się miejscem, w którym jesteśmy. Nie śpieszymy się. Z Ísafjörður wracamy się kilkanaście km na południe drogą nr 60, aby kilka km za tunelem skręcić w prawo na drogę nr 64 prowadzącą północnym brzegiem fiordu Önundarfjörður.
Droga prowadzi do Flateyri, małej osady powstałej w 1792 r., która leży nieśmiało przycupnięta na cyplu. Kiedyś była ona dużą stacją wielorybniczą, wspaniale rozwijającą się i prężnie działającą szczególnie pod koniec XIX w. Do portu przybijało wiele statków. Organizowano polowania na rekiny, połowy wielorybów i ryb. Stąd eksportowano do Europy olej z rekina, który służył do lamp. Miasto ma w swojej historii tragiczne zdarzenie. To tutaj w 1995 r. z gór zeszła potężna lawina. Miliony ton śniegu zniszczyło liczne domy. Pod lawiną zginęło także 20 osób (niektóre źródła podają, że nawet około 30). Dla ludzi była to ogromna tragedia i szok. Po czymś takim trudno było się na nowo pozbierać i żyć w tym miejscu, dlatego wiele osób wyjechało nie mogąc sobie poradzić z traumą. Obecnie zbudowano tutaj specjalne zapory, które mają ochronić wioskę przed ewentualną lawiną.
Na temat tego zdarzenia nakręcono film dokumentalny „66°23 North West (The Day of The Avalanche)”, który swoją premierę miał w Reykjaviku w 2010r., czyli w 15-stą rocznicę tej tragedii. Film wyreżyserował Einar Þór Gunnlaugsson, który urodził się i wychowywał do 14 roku życia we Flateyri.
Dziś żyje tu ponad 330 osób, z czego 1/5 stanowią Polacy. I wbrew tragedii, która wydarzyła się w przeszłości miasto wcale nie jest ponure. Wręcz przeciwnie. Ludzie tu żyjący są gościnni i przyjaźni. Można odczuć silne poczucie wspólnoty między nimi. Miejscem lokalnej integracji jest pub/restauracja Vagninn (the Wagon Inn).
Miasto słynie z popularnych terenów wędkarskich i interesujących szlaków kajakarskich. Przyjemnie jest się również przespacerować po piaszczystej plaży, która złocistym łukiem okala regularne wybrzeże. W miasteczku znajduje się stara klimatyczna księgarnia, którą przekształcono na muzeum, gdzie wyświetla się film przedstawiający historię miasteczka. Można tu również kupić stare używane książki, a także rękodzieła wykonane przez lokalnych artystów. We Flateyri możemy także natrafić na Międzynarodowe Muzeum Lalek.
Na nas osobiście największe wrażenie robi znajdujące się tutaj nietypowe studio nagrań o nazwie Tankurinn. Studio to znajduje się w starym betonowym cylindrycznym budynku z 1925r., które w przeszłości przez 10 lat służyło do przechowywania oleju rybnego. Następnie w 1980 r. otwarto w nim sklep i warsztat renowacji łodzi. Kilka lat temu budynek wykupił Önundur Hafsteinn Pálsson (Önni) i przy pomocy przyjaciół i muzyków rozpoczął jego remont. Budynek jest dwupiętrowy. Główne studio zajmuje 100 m2. Dzięki okrągłemu kształtowi studia otrzymuje się tutaj charakterystyczny dźwięk, szczególnie perkusji.
Önni urodził się i wychowywał we Flateyri. Ale przez długi czas pracował w studiu nagraniowym w Reykjaviku, gdzie doskonalił swoje umiejętności i technikę. Na co dzień Önni uczy gry na perkusji w szkole muzycznej w Ísafjörður.
W studiu Tankurinn swój debiutancki album „Pull Hard” nagrał zespół Vicky. Także swoje solowe i debiutanckie albumy nagrali Uni („Enchanted”) i Jon („Silkimjúk er syndin”), którzy obecnie formalnie połączyli swoje siły, nazywają się UniJon i pod takim szyldem wydali nowy album. Natomiast GusGus nagrywał w tym studiu album „24/7„.
Wracamy tą samą drogą, aby tym razem w połowie tunelu, na podziemnym skrzyżowaniu, skręcić w jego lewą odnogę. Tutaj kilkukilometrowy odcinek prowadzi do drogi nr 65 w kierunku miejscowości Suðureyri.
Miasteczko położone jest na stromościennym południowym brzegu fiordu o nazwie Súgandafjörður. Zatoka jest dosyć długa, a także wąska i płytka, zwłaszcza w tej okolicy. Cypel, na którym znajduje się miasteczko prawdopodobnie jest pozostałością góry, która runęła do morza. Położona w cieniu gór rybacka osada liczy obecnie około 300 mieszkańców. O tym, że jest to rybacka osada przekonać się można na każdym kroku. Tradycja rybołówstwa łączy się tutaj mocno z turystyką. Występujące w okolicy aktywności geotermalne, pozwalają na ogrzewanie domów. Szare i brunatne szczyty gór delikatnie są muśnięte śniegiem. W niższych partiach góry nabierają ciemnego zielonego koloru, który przy podstawie jest jaśniejszy i żywszy.
W okresie zimy bywa, że w tym miejscy przez 4 miesiące nie widać słońca. Suðureyri to kolejne miejsce sprawiające wrażenie odizolowania od reszty świata. Aż strach pomyśleć jak żyło się tutaj zaledwie 20 lat temu kiedy nie było tunelu, a droga była nieprzejezdna przez większą część roku. Oczywiście jak przystało na każdą szanującą się islandzką miejscowość obowiązkowo jest tutaj porządny basen i pub z przyjazną ciepłą atmosferą i roześmianym towarzystwem.
Głównym punktem naszego dzisiejszego dnia jest jednak Bolungarvik. Wsiadamy do samochodu i ruszamy. Ponownie przejeżdżamy przez tunel, a następnie przez Ísafjörður. Za miastem wjeżdżamy do kolejnego kilkukilometrowego tunelu.
Na odcinku między Bolungarvik, a Hnifsdalurem wznosi się strome górskie zbocze Oshild, z którego często schodzą lawiny śnieżne i obsuwa się ziemia. Dlatego wybudowano tunel, gdyż droga wiodąca wybrzeżem była niebezpieczna.
Po kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do miasteczka Bolungarvik. Miejscowości najbardziej wysuniętej na północ fiordu zachodniego.
Większości osób to miejsce kojarzy się przede wszystkim z filmem z 2003 roku pt. „Nói albinói” w reżyserii Dagura Kári, do którego zapadające głęboko w pamięć zdjęcia nagrywano m.in. w tym miasteczku. Zresztą warto również zwrócić uwagę na ciekawą oprawę muzyczną tego filmu w wykonaniu zespołu SlowBlow. Stonowane, analogowe brzmienie oraz delikatne, lunatyczne dźwięki cudownie podkreślały obraz tego miejsca. Dla przypomnienia SlowBlow to duet, w skład którego wchodzi w/w reżyser oraz Orri Jónsson.
Początki Bolungarviku sięgają X w., ale stali osadnicy pojawili się tutaj dopiero w XIX w. Miejsce to było jedną z najbardziej odosobnionych stałych stacji wielorybniczych w Islandii. Długo nie było tutaj drogi, transport odbywał się drogą wodną. Drogę lądową wybudowano dopiero w 1950 r.
Znajdujemy się niemal u podnóży góry Traðarhyrna, która wznosi się na 636m ponad poziomem morza. Bolungarvik wydaje się nam z jednej strony bardzo minimalistyczny i eteryczny, a z drugiej majestatyczny i surowy. Jednak uczucie odosobnienia i wyalienowania jest tutaj przyjemne.
Z uwagi na zagrożenie lawinowe w okolicy zbudowano sieci i zapory mające zapobiec ewentualnej tragedii.
Popularnym punktem zwiedzania okolicy jest szczyt góry Bolafjall oferujący zdumiewające widoki. Ten szczyt jest także jednym z czterech punktów, na którym umieszczono wojskowy radar w styczniu 1992 r. Obecnie już nie działający.
Bolungarvik zamieszkuje obecnie około 1 tys. mieszkańców. Jak przystało na rybacką osadę posiada własne Muzeum Morskie Ósvör, które jest równocześnie małym skansenem. Znajduje się ono po wschodniej stronie zatoki przed wjazdem do miasta. Odnajdziemy tam odbudowaną XIX wieczną replikę małej wioski rybackiej, na którą składają się dwa kamienno torfowe budyneczki oraz suszarnia/solarnia ryb. Możemy także zobaczyć jakim sprzętem posługiwali się wówczas rybacy.
Inną interesującą atrakcją miasta jest Muzeum Historii Naturalnej, w którym można zobaczyć ekspozycje wypchanych zwierząt i ptaków, jak również niedźwiedzia polarnego.
Niezwykłym miejscem w okolicy jest przepiękna dolina Skalvik znajdująca się na samym końcu półwyspu. Dojechać tam można drogą nr 630. Malownicza trasa prowadząca przez 12 km i obfituje w widoki dostarczające nieprawdopodobnych wrażeń. Swoją drogą, nawierzchnia trasy również oferuje nieprawdopodobne wrażenia.
Zjeżdżając w dół po stromym zboczu widzimy jak dolina Skalvik leżąc nad maleńką zatoką wychodzi wprost na otwarte Morze Arktyczne. Z uwagi na długo utrzymujący się w tym regionie śnieg, a tym samym odcięcie od cywilizacji, ludzie wyprowadzili się stąd ponad 50 lat temu. Natomiast obecnie znajdują się tutaj domki letniskowe, a ich liczba wydaje się rosnąć.
Skalvik wydaje się być miejscem z innej planety. Miejscem jak z bajki, które jest gdzieś „za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma morzami”. To schronienie dla wrażliwości, intymności i nieuchwytnej subtelności. To miejsce, w którym rzeczywiście można doświadczyć prawdziwego spokoju i samotności.
Na noc powracamy do Bolungarviku. Korzystamy z oferty firmy vaXon, która została założona w 2003r. przez Haukura Vagnssona, który zdradził nam, że oprócz tego, że jest właścicielem Hotelu, prywatnie jest także muzykiem.
Z noclegów w Hotelu można było korzystać już 2 lata później. Natomiast w 2006r. w budynku otwarto także klub, a od 2008r. działa restauracja.
W ofercie vaXon są nie tylko noclegi. Ich działalność jest także rozszerzona o takie atrakcje jak: organizowanie wycieczek morskich dla wędkarzy, pieszych wycieczek do rezerwatu Hornstrandir oraz wypożyczanie łodzi.
W Hotelu zostaliśmy bardzo serdecznie przywitani. A sam pobyt wspominamy równie miło. Duży Hotel w centrum miasteczka, z czysto urządzonymi pokojami z łazienkami i kuchnią. Do tego urządzony stylowo w czarno białej tonacji.
Tej nocy, dźwięk ciszy w Bolungarviku był dla nas najwyraźniejszy ze wszystkich dotychczas spotkanych. Towarzyszył mu jedynie wiatr.
Więcej informacji o vaXon znajdziecie na ich stronie oficjalnej oraz stronie facebook.
zdjęcia: Agnieszka
tekst: Marcin