Wczesny czysty poranek. Pierwszy blask słońca pojawia się na horyzoncie, a my witamy go będąc już w drodze. Przez okna samochodu obserwujemy jak świat budzi się do życia. Wjechaliśmy na drogę nr 60 i zmierzamy na północ w kierunku fiordów zachodnich. Koła samochodu pokonują kolejne kilometry. Przebijamy przestrzeń i czas. Daleko za nami zostawiliśmy Reykjavik. Wraz z opuszczeniem krajowej drogi nr 1, będącej niekoronowaną „autostradą” Islandii oddalamy się coraz bardziej od cywilizacji (czyt. stolicy). Wokół coraz więcej przestrzeni.
Fiordy Zachodnie to Islandia, ale inna niż ta w okolicach stolicy czy na południu. Ten region wydaje się niemal nietknięty przez człowieka i prawie bezludny. Dodatkowo czujemy komfort, gdyż w końcu można poczuć się swobodniej nie natykając się na liczne i inwazyjne grupy turystyczne. Tym bardziej, że jesteśmy spragnieni wolnej przestrzeni, głodni pustkowi i gór. Karmimy nasze oczy widokiem i pochłaniamy krajobraz jakbyśmy nabierali pierwszego oddechu po zbyt długim przebywaniu pod wodą.
Na podróż spakowaliśmy kilka płyt z muzyką islandzką. Obecnie towarzyszy nam Biggi Hilmars z albumem „All we can be”. Utwór „A place for us” wkomponowuje się idealnie w daną sytuację i nasze odczucia.
„Look at all the people running around in circles, working to survive.
Distress and all the pressure the system has created to complicate our lives.
Where do we belong? This doesn’t feel like home. There must be a place for us somewhere.”
W końcu przejeżdżamy przez most przecinający zatokę Gilsfjörður. Miejsce znaczące. Przekraczamy umowną granicę fiordów zachodnich. To właśnie w tym miejscu fiordy łączą się z wyspą zaledwie na szerokości kilkunastu kilometrów (różne źródła podają odmienne odległości tj. od 12 do 17 km).
Wjeżdżamy w echo natury, w miejsce niemal odcięte od reszty wyspy i świata. Przestrzeń się rozrasta. Mamy wrażenie jakbyśmy byli jedyni, a wszyscy inni gdzieś zniknęli. Jakby w ogóle reszta świata zniknęła. Nie mijamy miast czy miasteczek. Zaledwie jakieś drobne zabudowania, farmy, gospodarstwa.
Przejeżdżamy przez Bjarkalundur. Hotel, restauracja i… korzystamy ze „stacji paliw”, która składa się z dwóch podwójnych dystrybutorów. Jak większość stacji, które spotkamy jeszcze na swojej drodze, jest niepozorna, samoobsługowa i automatyczna. Słońce rozpieszcza nas dziś swoim światłem. Kurz na poboczu tańczy miedzy jego promieniami. Otaczającą ciszę zakłóca jedynie mruczący dźwięk pracy dystrybutora.
Dzisiaj jesteśmy szczęściarzami. Przyjemnie jest podróżować we dwoje. „Now is the time„.
„This is the time, this is the moment we’ve been waiting for
This is the so called happiness that we’ve been searching for”
Udajemy się dalej na zachód krętą drogą nr 60, która serpentynami wije się jak wąż wzdłuż wybrzeża. Po przejechaniu obok malowniczego Djúpifjörður (ang. Deep fjord) dojeżdżamy do miejsca o nazwie Djupidalur. Zatrzymujemy się, aby skorzystać z przyjemności oferowanych przez naturę oraz miejscowe gospodarstwo. Znajduje się tutaj kryty basen z gorącą wodą dostarczaną z gorącego źródła spływającego po zboczu góry. Woda jest cudnie czysta, bez chloru, na bieżąco naturalnie wymieniana. Budynek posiada także z tyłu odkryty taras, na którym jest jacuzzi. Zanurzeni w gorącej wodzie relaksujemy się spoglądając na otaczające dolinę góry, wodospad i wiszący nad naszymi głowami błękit nieba…
Zrelaksowani i rozmarzeni ruszamy w dalszą drogę. Na dziki zachód. Naszym muzycznym przewodnikiem będzie Johann Kristinsson i jego album „Headphones„.
Po około 100 km dojeżdżamy do Flókalundur. Robimy przerwę na kawę. Zatrzymujemy się w restauracji Hotelu Flókalundur. Duże okna lokalu pozwalają upajać się widokiem na zatokę Vatnsfjörður. Słońce przyjemnie grzeje przez szybę. Kawa smakuje wyśmienicie.
To miejsce odegrało ważne miejsce w historii Islandii. To tutaj pod koniec IX w. pojawili się pierwsi osadnicy. Kiedy odkrywca wyspy wiking Hrafna-Flóki Vilgerðarson (Raven-Floki) wspiął się na górę, spojrzał na północ i zobaczył fiordy wypełnione lodem. Stwierdził, że to miejsce jest zimne i niegościnne. Zainspirowany tym widokiem nadał wyspie nazwę Kraina Lodu.
Jadąc dalej południowym wybrzeżem wjeżdżamy na drogę nr 62. Mijamy Brjánslækur. Miejsce skąd odpływa prom do Stykkishólmur. Z sentymentem wspominamy to miasteczko z naszej poprzedniej podróży.
Kiedy docieramy do fiordu Patreksfjörður odbijamy w lewo na szlak oznaczony nr 612 i kierujemy się w dalszym ciągu na zachód. Po kilku kilometrach skręcamy na południe i tym razem szlakiem nr 614 docieramy po 10 km do Raudasandur (is. Rauðisandur, ang. Red Sand). Tutaj parkujemy nasz samochód na „dzikim parkingu” i dalej już pieszo udajemy się w stronę odległej plaży.
Ścieżka do wybrzeża Breiðafjörður okazała się dłuższa niż się spodziewaliśmy. Ważne, żeby trzymać się szlaku, gdyż w przeciwnym razie szukając na własną rękę skrótu możemy natknąć się na podmokłe tereny, rowy wypełnione wodą, itp., przez co stracimy dodatkowy czas na ich ominięcie.
Na szczęście trudy wędrówki wynagradza kosmiczny widok fantastycznej plaży. Pierwsze skojarzenie to wspomnienie piaskowych plenerów z filmu „Diuna” w reż. Davida Lyncha (na podstawie powieści science fiction Franka Herberta). Szeroki pas piachu rozciąga się na odcinku 10 km wzdłuż wybrzeża. Plaża przygniata swym ogromem. Dodatkowo piasek wywołuje złudzenia optyczne. Plaża przybiera różne barwy i odcienie. Począwszy od koloru białego, poprzez żółty, czerwony, nawet do czarnego. Dzieje się tak, gdyż wspaniałe barwy piasku różnią się w zależności od padania światła i pogody. Tajemnicy plaży dodaje także wiatr, który targa i ciska chmury złocisto czerwonego pyłu. Magiczne miejsce. Spektakularne. Wypełniające nasze dusze i aparat wspomnieniami.
Wracamy do szlaku nr 612, aby kontynuować podróż na zachód. Jak dotychczas drogi były nie najlepsze, tak teraz jest tylko gorzej i to znacznie. Droga biegnie nad fiordem. Jazda samochodem nie należy do najprzyjemniejszych. Żwir, wyboje, dziury, kałuże. Chropowaty szlak. Po 32 km dojeżdżamy do Breidavik. Piękna idylliczna seledynowa zatoka, nad którą z jednej strony góruje mroczna skała, a z drugiej rozciąga się zieleń łąk i pastwisk.
Rozmarzamy się przy muzyce Ásgeir Trausti „Dýrð í dauðaþögn„.
Jadąc dalej wjeżdżamy w głęboką dolinę. Droga jest nadal nieutwardzona, a do tego bardzo stroma i wyboista. Mijamy zatokę Látravík ze złotą piaszczystą plażą. „Chwilę” potem ukazuje się nam Látrabjarg. Na samym końcu żwirowej drogi na przylądku Bjargtangar stoi latarnia morska. Miejsce niezwykłe i słynne z kilku powodów. Jest to najdalej wysunięty na zachód punkt Islandii (24°32’W) i nie tylko, bo również w ogóle jako fragment Europy. Przy dobrej widoczności można czasami dostrzec na horyzoncie białą poświatę, którą wywołuje światło odbite od lodowca Grenlandii, znajdującego się zaledwie 278 km stąd.
Látrabjarg to także największe miejsce lęgowe ptactwa w Europie. Wysokie na 400 m ściany warstwowego bazaltu znajdujących się tutaj klifów, które opadają bezpośrednio do wód, stanowią idealne miejsce do zakładania gniazd. Dlatego mieszka tutaj kilka milionów ptaków, w tym słynne maskonury. Wspaniałe klify ciągną się na długości ponad 14 km. Najwyższy punkt klifu to Heidnakinn, czyli „pogańska skała”, który mierzy 441 m. To miejsce to kolejny cud islandzkiej natury. Niecodziennym przeżyciem jest spacer wytyczoną szczytem ścieżką nad krawędzią urwiska i z rozpościerającym się widokiem na Ocean Atlantycki, podczas którego doświadczamy także ciszy i spokoju.
Wracamy z powrotem na drogę nr 62, a następnie pniemy się na północ. Ukojenie znajdujemy w debiutanckim albumie zespołu Ylja.
Po 13 km dojeżdżamy do Patreksfjörður (ang. Patrick’s fjord). Jest to pierwsza większa miejscowość na naszej drodze po fiordach zachodnich. Patreksfjörður wzięło swoją nazwę od fiordu, na jakim się znajduje. Natomiast nazwa nawiązuje do świętego Patryka z racji tego, że był on patronem pierwszego wikinga, jaki się tu osiedlił. Miejscowość zajmuje cypel oraz część wybrzeża i jest głównym miasteczkiem tego półwyspu. Mieszka tutaj około 700 osób. Patreksfjörður ma wielkie kulturowe i historyczne znaczenie. Jest to miejsce narodzin wielu znanych artystów islandzkich, poetów, pisarzy i malarzy.
Dalej z drogi nr 62 wjeżdżamy na drogę nr 63 i po około 13 km odbijamy na zachód, by dojechać do miejscowości Tálknafjörður, która leży nad fiordem o tej samem nazwie. Jest to niewielkie, ale urokliwe miasteczko otoczone malowniczymi dolinami. Odnaleźć możemy tutaj wiele wędrownych szlaków. Okolica jest geotermiczna, stąd wiele domów jest ogrzewanych przy pomocy tej energii. Populacja wynosi ok. 350 osób. Z tego 1/5 (a niektóre źródła podają, że nawet 1/3) stanowią Polacy. Mieszkańcy zajmują się głównie przetwórstwem ryb.
Tálknafjörður wydaje się oazą spokoju i ciszy. Wokół panuje porządek i harmonia. Uroku dodają ozdobione trawniki i ogródki. Tam znajdują się małe rzeźby, figurki, nierzadko także wykonane z części i akcesoriów żeglarskich lub wędkarskich. Podobnie bogato ozdabiane są parapety i okna domów. Tálknafjörður wydaje się być bardzo dobrą baza wypadową do zwiedzania południowo zachodniej części fiordów. Tutaj robimy przystanek.
Na noc zatrzymujemy się w Bjarmaland Guesthouse.
Bjarmaland powstał z inicjatywy pięciu miejscowych sióstr: Særún, Sædís, Stína, Freyja i Magga. Kilka lat temu wykupiły one ten budynek i w ciągu kilku miesięcy z pomocą swoich przyjaciół wyremontowały. Dom nabrał odpowiedniego kształtu i wypełniony jest przyjazną atmosferą. Od 2006 roku w pełni służy osobom chcącym się zatrzymać w Tálknafjörður.
Bjarmaland pozostaje otwarty przez cały rok. Jest miejscem cichym, czystym i komfortowym. Przyjemnie jest wrócić wieczorem do tego miejsca po całodniowej podróży po rajskich fiordach.
Więcej informacji o Bjarmaland Guesthouse znajdziecie na jego stronie internetowej i facebookowej.
zdjęcia: Agnieszka
tekst: Marcin