Muzyka jest jak dusza. Niematerialny byt ożywiony. Nie można jej bezpośrednio dotknąć ani zobaczyć. Ale jest, istnieje i żyje. W wielu językach etymologia słowa „dusza” nawiązuje do oddechu, tchnienia, powiewu. „Na początku było słowo…”, a słowo było dźwiękiem.
Muzyka podobnie jak dusza jest pierwiastkiem życia. Poszczególne dźwięki układają się w dźwiękowe kody i tworzą specyficzny muzyczny łańcuch DNA, inaczej muzykę, która posiada swoje indywidualne brzmienie. Muzyka jest pierwiastkiem życia, gdyż posiada magiczną moc ożywiania. Dzięki niej ożywają nasze dalekie wspomnienia, zdarzenia i sytuacje z przeszłości, obrazy, które przywołują również dawno doświadczane, ale wyraźne uczucia i emocje.
Muzyka przenosi nas w czasie i przestrzeni, bo dla niej istnieje tylko jeden czas. Tutaj przeszłość, teraźniejszość i przyszłość przebiegają po tej samej linii. W muzyce również zaciera się granica pomiędzy jawą i snem, pomiędzy tym co realne i nierealne, pomiędzy światem materialnym i duchowym, fizycznym i metafizycznym.
Często w naszym życiu pewnym sytuacjom, doświadczeniom i emocjom towarzyszy muzyka. Dzieje się to bezpośrednio albo tylko w naszej wyobraźni. W ten sposób każdy z nas tak świadomie, jak i nieświadomie buduje ścieżki dźwiękowe do swojego życia, które później głęboko się w nas zagnieżdżają, wrastają i zrastają z nami. A od czasu do czasu same dają o sobie znać, nawet w najmniej oczekiwanych momentach. Bywa jednak i tak, że to my wracamy do nich w celu przywołania, przypomnienia i ożywienia czegoś w sobie.
Muzyka jest duszą. Na początku XX w. uznano, że przypuszczalna waga duszy wynosi 21 gramów. W oparciu o to przedstawię 21 gramów muzycznej duszy mojej islandzkiej ścieżki dźwiękowej roku 2013. Łączy się ona wyraźnie z moimi doświadczeniami, wspomnieniami i emocjami.
Ólafur Arnalds – For now I am a Winter
W ubiegłym roku ten album odcisnął silne piętno w mojej duszy i sercu. Wspaniały, wyjątkowy i ujmujący. Doskonałość. Po każdym przesłuchaniu i tak zawsze pozostaje niedosyt. Gładkie, delikatne partie wokalne Arnóra idealnie współgrają z muzyką Ólafura. Zachwyca mnie wrażliwość muzyków oraz ich artystyczny kunszt. Muszę przyznać, że efekt ich współpracy jest niezwykły. Muzyka na „For now I am a Winter” pozbawiła mnie wszelkich mechanizmów obronnych i jakiejkolwiek kontroli. Krystaliczność tych dźwięków zawstydza swoją czystością i intymnością. Czuję się jakbym przebywał w sacrum. Każdy dźwięk brzmi idealnie. Nie potrafię słuchać tego albumu inaczej niż ze łzami w oczach, ze wzruszeniem, uniesieniem, rozkołatanym sercem. Porywa i rozrywa moje emocje na strzępy, a potem składa w całość, skleja na nowo. Album jest swoistą psychoterapią, gdzie każdy poszczególny utwór to kolejne sesje terapeutyczne.
Ten album już zawsze będzie mi się kojarzył z zimowymi pejzażami Islandii. Przyczynił się do tego ślub i kilkudniowa zimowa podróż poślubna dookoła wyspy. W tym wyjątkowym czasie towarzyszył nam ten album. Droga we dwoje, całe mnóstwo przygód i ciekawych zdarzeń. Nasze wspomnienia są do teraz niesamowicie wyraźne i nasycone.
Sigur Rós – Kveikur
Od tego zespołu zaczęło się moje życie z muzyką islandzką, dlatego zawsze bardzo chętnie wyruszam z nimi do odkrywania ich dźwięków na kolejnych nowych muzycznych terytoriach. Zespół otworzył moją wyobraźnię i uwolnił moją duszę. Po tych kilkunastu latach ich muzyka nadal przyprawia mnie o przyjemne dreszcze. Album „Kveikur” jest dla mnie jak przebudzenie, jak zaczerpnięcie pierwszego oddechu po długim czasie. Puls życia Sigur Rós jest teraz bardziej wyczuwalny, jego serce bije mocniej i szybciej. Muzycy zakłócili piękno wrzucając je w chaos. Brzmienie „Kveikur” jest z jednej strony mocniejsze, surowsze, ale z drugiej strony zawiera też odcień popowej wrażliwości, melodyjności i lekkości. Zespół ujmuje mnie swoją neurotyczną radością i rozedrganiem. Nadal czuję się ich muzyką do głębi wzruszony. Sigur Rós kiedyś skradł mi serce i nadal nie chce mi je oddać. Za co jestem im wdzięczny. Osobiście album „Kveikur” stanowi dla mnie także tło muzyczne fiordów zachodnich Islandii. Wspaniale ilustruje kręte i trudne drogi, dzikie pustkowia, klify, górskie szczyty, zatoki i wodospady. Pierwotność. Wolność. Dzikość. Wypełnienie płuc świeżym powietrzem i umysłu nowym życiem.
Bloodgroup – Tracing echoes
Jedna z najciekawszych electro synth popowych grup ostatnich kilku lat. Piękne i solidne brzmienie elektroniki, która w tym przypadku posiada prawdziwą duszę. Zespół na tle niepokojącej i chłodnej przestrzeni kosmicznej przygotował muzyczną ucztę dla zmysłów. Magia dźwięków, kolorów i emocji. Bloodgroup udowadniają, że są mistrzami w tworzeniu przepięknych, łapiących za serce kompozycji. Niesamowite połączenie energii i mocy z liryzmem i melodią. Do tego fenomenalne wokale Sunny i Janusa. Ponadto wyjątkowy, premierowy występ grupy pozostaje dla mnie niezapomnianym wspomnieniem energetycznej nocy w Reykjaviku. Jestem nimi oczarowany.
Mammút – Komdu til mín svarta systir
Miłe zaskoczenie na koniec roku. Trzeci album Mammút to niewątpliwie jedno z ciekawszych ubiegłorocznych wydawnictw. Ich muzyka nabrała pewnej elegancji, stała się bardziej wyrafinowana. Wydaje się cięższa i ciemniejsza, chociaż podana w bardziej subtelny sposób. Cenię ten album za jego nastrój i atmosferę. Słuchanie „Komdu til mín svarta systir” jest jak oglądanie dobrego filmu grozy. Oczekiwanie w napięciu na to co ukrywa się w cieniu i kiedy na nas wyskoczy. Projektowanie własnych lęków i obaw. Poszczególne utwory tworzą niezwykłą muzyczną opowieść przepełnioną emocjami. Wielka w tym zasługa wszystkich muzyków i elektryzującego wokalu. Mammút oferuje solidną dawkę sennego i niepokojącego piękna. Ich muzyka zawiera jednocześnie siłę spokoju i ukrytą dramaturgię. Muzycy umiejętnie malują przestrzenne pejzaże. A wokalistka Kata przebijając się swoim głosem przez gęstą tkankę dźwięków świetnie uzupełnia ten hipnotyczny dźwiękowy pejzaż. Jej śpiew nierzadko sprawia wrażenie wyalienowanego i wciąga swoim klaustrofobicznym i niepokojącym charakterem.
Múm – Smilewound
Múm znów czaruje nas swoimi dźwiękami pochodzącymi nie z tego świata. W ich muzyce ponownie unoszą się elfie wokale, ledwie słyszalne głosy, szepty. Jest pięknie, delikatnie, nierealnie i baśniowo. Przenosimy się do jakiejś magicznej, bajkowej krainy, islandzkiej fantazji. Muzyka wydaje się wypływać z muzyków swobodnie i naturalnie, bez pośpiechu. Pobudza naszą wyobraźnię i zmysły. Oplata nas i otula. Wtedy budzi się w nas wspomnienie dzieciństwa. Album pełen jest wrażliwości i szczerości, a zaczarowane dźwięki wiolonczeli nadają kompozycjom jedynej w swoim rodzaju nastrojowości. Ważnym elementem w tej muzyce wydaje się być wykorzystanie ciszy, a także różne muzyczne drobiazgi i szczególiki. Muzyka Múm z całą pewnością posiada w sobie kosmiczny pierwiastek. Na albumie trudno doszukać się rzeczy, które zostałyby źle wykonane. Słuchanie „Smilewound” za każdym razem jest dla mnie wyłącznie wielką przyjemnością.
Sin Fang – Flowers
Od wielu lat postrzegam Sindriego jako muzyka o niezwykłej wrażliwości i wyobraźni, odważnie eksperymentującego z dźwiękami oraz posiadającego talent, dar do tworzenia ciekawych plastycznych aranżacji, niebanalnych melodii i budowania niepowtarzalnego brzmienia i atmosfery. Album „Flowers” wypełniony jest ciepłymi, tlącymi się euforycznie dźwiękami. Subtelna elektronika zatopiona w bogactwie eksperymentalnych brzmień połączona z indie folkową delikatnością. Wiosenna świeżość, lekkość i młodzieńcza beztroska z momentami refleksji oraz nutą melancholii i sentymentu. Wielowarstwowa, rozmyta fuzja dźwięków i rozmarzonych melodii. Ponownie zostałem oczarowany za sprawą ciepłego, delikatnego i sennego śpiewu, złożonych harmonii wokalnych i przyjemnych melodii, które nie rażą przesłodzoną ckliwością. Dodatkowo Sindri budzi moją tęsknotę za Seabear.
Samaris – Samaris
Delikatna, mroczna i senna triphopowa elektronika łącząca elementy downtempo, post-dubstep, chill-out i trance, stanowi intuicyjny muzyczny szkielet, wokół którego krążą unikalne magiczne dźwięki klarnetu i eteryczny głos wokalistki stanowiące esencję muzyki Samaris. Muzyki, która przekracza granice gatunków muzycznych, wymyka się konwencjom. Samaris otwiera nowe drzwi percepcji. Halucynogenne dźwięki są bodźcem, który powoduje włączenie się dodatkowego zmysłu. Wrażenia zmysłowe w tym przypadku pozwalają uchwycić zdarzenia, które nabierają szerszego znaczenia i sensu, mają większą głębię. Paranormalna estetyka brzmienia muzyki wabi i przyciąga swoją etniczną kosmicznością. Debiutancki album Samaris to muzyka boleśnie piękna, tajemnicza i niepokojąca. Liryzm utrzymany w marzycielskim tonie. To swoisty nokturn inspirowany nastrojem ciemnej nocy. Ta muzyka wtula się w ciemność, a szepczący głos Jófríður przenika wymiary. Obłęd. Szaleństwo. Utrata zmysłów. Schizofreniczność. Efekt rozszczepienia.
Byrta – Byrta
Nowy elektroniczny projekt Janusa Rasmussena (Bloodgroup) i Guðrið Hansdóttir. Zainspirowani muzyką lat 80-tych i skandynawskim popem artyści porywają wyobraźnię słuchacza i zabierają w barwną i pełną niuansów elektroniczną podróż. Burza oklasków należy się za pomysły, wykonanie oraz jakość brzmienia albumu i jego produkcji. Przede wszystkim, uderza znakomite, przestrzenne brzmienie. Pierwszorzędna produkcja sprawia, że ta muzyka żyje. „Byrta” to dobra konstrukcja muzyczna, gdzie wszystkie partie współgrają ze sobą bez zgrzytu. Intrygujące połączenie wysmakowanych elektronicznych dźwięków, niepodrabiany styl Janusa, niewątpliwie wzbogaca jedyny w swoim rodzaju głos Guðrið. Wspaniałe linie wokalne śpiewane w języku frazerskim genialnie kreują odrealnioną atmosferę. Od dynamicznych kompozycji po narkotyczne kolaże dźwiękowe. Duet zadbał o to, by ta płyta miała swój indywidualny charakter, który ma w sobie coś z nostalgii, ale i z ciepłej melodyki.
Emiliana Torrini – Tookah
Emiliana ofiarowała nam wysublimowaną muzykę, która obfituje w piękne melodie i urokliwe detale, które nadają albumowi interesującej głębi. Delikatne dźwięki klawiszy i syntezatorów romansują z łagodną linią gitary. Nie znajdziemy tutaj przepychu ani zbędnych dźwięków. Czasem artystka pozwala sobie na chwile elektronicznych i tanecznych eksperymentów. Jednak częściej wykazuje potrzebę wyciszenia i niedopowiedzenia, które pozwalają nam dostrzec prawdę i naturalne piękno. W tej muzycznej skromności ukryta jest elegancja i wyjątkowość. Brzmienie muzyki Emiliany posiada pewien dziewczęcy urok, jak również kobiecą zmysłowość. Muzyka na „Tookah” wypełniona jest kobiecością, intymnością i rozmarzeniem. Ten świat to bajkowa rzeczywistość, która kołysze ciepłą atmosferą. Niemal ma się ochotę przytulić tę muzykę.
Tilbury – Northern Comfort
Tilbury swoją muzyką znajdującą się na albumie „Norther Comfort” zabrali mnie w podróż do świata dźwięków tworzących niekonwencjonalne pastelowe brzmienie. Podobnie jak to w przypadku wielu islandzkich zespołów bywa, muzyka zaaranżowana jest w sposób przestrzenny, włącznie z lekkością, zwiewnością i świeżością. Zespół korzystając z szerokiej palety muzyki elektronicznej, syntezatorowej, folkowej i popowej wypracował jednak swój indywidualny i rozpoznawalny styl. Muzycy potrafią oczarować słuchacza delikatnymi gitarami i kojącymi analogowymi syntezatorowo-klawiszowymi dźwiękami oraz rozkosznymi melodiami. Każdy utwór na płycie jest nacechowany melancholijną przebojowością, każdy ma chwytliwą linię melodyczną i ciekawą aranżację. Głęboki, ciepły i charakterystyczny głos Þormóðura sprawia, że album promienieje beztroską radością klimatu. Finezja rozwiązań wokalnych i instrumentalnych. Ta muzyka hipnotyzuje i nastraja optymistycznie do życia. Ciepłe i rozmarzone brzmienie z jednej strony tchnie spokojem i orzeźwia, a z drugiej rozczula i składnia do refleksji i sentymentalnych wspomnień. Letni wieczór. Błogi i nieśpieszny czas.
Drangar – Drangar
Drangar to trzy „Filary Rocka” islandzkiego. Kolaboracja wybitnych i doświadczonych muzyków, w skład której wchodzi: Mugison, Jónas Sig (najbardziej znany z projektu Jónas Sigurðsson og Ritvélar framtíðarinnar) i Ómari Guðjóns (Ómar Guðjónsson znany z zespołu Jagúar, ADHD i Samúel Jón Samúelsson Big Band). Trójka przyjaciół spotkała się i postanowiła stworzyć wspólnie muzykę. Bez rywalizacji, bez jakiejkolwiek presji czy potrzeby udowadniania czegoś komuś. Muzycy puścili swoje wodze fantazji i niczym nieskrępowani płynęli jak na wezbranej fali. Muzyka przefiltrowana przez mocne i wyraźne osobowości poszczególnych muzyków stanowi w przypadku Drangar zintegrowaną jedność. Ich muzyka ma w sobie szlachetnego ducha. Ponadto panowie potrafią zabrzmieć świeżo i oryginalnie. Szkoda silić się na klasyfikację tego albumu do jakiegoś gatunku. Atutem islandzkich muzyków jest postrzeganie muzyki w szerszej perspektywie, bez szufladkowania i dzielenia na gatunki i style. Muzykom nie brak pomysłów, świetnie sobie radzą w bardziej dynamicznych utworach, jak i nastrojowych balladach. Na szczęście płyta nie jest przekombinowana. Drangar czaruje różnorodnością łącząc w sobie wiele stylów i barw, a przy tym cechuje go spójność. Piękne harmonie. Cudowny klimat. Ten album ma w sobie coś, co nie pozwala mi się od niego oderwać. Wkradł się do mojego serca i wprowadza mnie w stan odmiennej świadomości. To wyśmienity album, który słucha się jednym tchem. Do tego ręcznie pakowany.
Grisalappalisa – ALI
Pierwszy kontakt z tym albumem wywołał we mnie zdezorientowanie i oszołomienie. Album intryguje swoim pozornym chaosem, nadmiarem dźwięków, nieokiełznaniem, szorstkością. Jednak każde kolejne przesłuchanie utwierdziło mnie w przekonaniu co do jego muzycznej wartości, a także talentu muzyków, ich pomysłowości i doświadczenia. Grisalappalisa to ciekawe zjawisko w świecie współczesnego punk-rocka, psychodelii czy nowej fali. Chociaż grupa przebija się poza jego granice śmiało eksperymentując i bawiąc się różnymi stylistykami. Koncepcyjny album „ALI” to przede wszystkim surowe i mocne rytmy perkusyjne, wyeksponowana linia gitary basowej, złożone struktury gitar o garażowym zabarwieniu oraz kuszący dźwięk saksofonu. Do tego sposób śpiewania wokalisty sprawia wrażenie pierwotnej i nieoswojonej dzikości. Energetyczne i żywiołowe brzmienie Grisalappalisa jest zadziornie. Wije się i mocno wwierca w nasz umysł. A kto słucha uważnie ten znajdzie melodie, które wzbudzą jego łaknienie na więcej i więcej.
Lay Low – Talking about the weather
Lay Low ponownie zachwyca swoim głosem, świetnymi kompozycjami, ładnymi melodiami i zgrabnymi aranżacjami. Ciepła i aksamitna barwa głosu artystki ma w sobie tęskny urok, eteryczność i melancholię, co potęguje kameralne i intymne brzmienie jej muzyki. Brzmienie „Talking about the weather” jest bogate, soczyste i zmysłowe. Lay Low zachwyca swoim skupieniem i emocjonalnością, urzeka delikatnością i wdziękiem. Nie sposób pominąć wydany również w ubiegłym roku album koncertowy „Live at Home”.
Ylja – Ylja
Album tej grupy zachwyca emocjonalnym pięknem i nawiązaniem do islandzkiej muzyki folkowej oraz islandzkiej natury. Sennym, rozmarzonym melodiom i ładnie współbrzmiącym harmoniom kobiecych głosów Gígja i Bjartey towarzyszą gustowne gitarowe riffy wraz ze „ślizgającymi się” akustycznymi dźwiękami, za które odpowiedzialny jest głównie Smári. Zespół swoim brzmieniem i grą przypomina o nienachlanym pięknie i naturalności dźwięków akustycznej gitary. A specyficzna gitarowa technika artykulacyjna zbliża ją do istoty bluesa. Mieszanka brzmień folkowych, country, bluegrass, którymi można by opisać Ylja, przy zachowaniu swojej rustykalnej prostoty ujmuje interesującą melodyką. Niepowtarzalności smaku i eterycznej urody dodaje również wykonanie wszystkich utworów w języku islandzkim.
Snorri Helgason – Autumn skies
Po „Zimowym słońcu” przyszedł czas na „Jesienne niebo”. I jest jeszcze piękniej. Islandzkiego barda ponownie wspierają dobrze już znani muzycy: wokalnie i na gitarze Mr. Silla, na perkusji Magnús Trygvason Elíassen oraz na basie Guðmundur Óskar Guðmundsson. Muzyka Snorriego mieni się feerią jesiennych barw, odcieniami złotej jesieni. Ilustruje słoneczne jesienne poranki i zachody słońca. Za sobą pozostawiamy wspomnienie minionego lata. Artysta wydaje się mieć wrodzoną łatwość do komponowania wysmakowanych akustycznych ballad i wyjątkowych melodii. Fragmentarycznie pobrzmiewają dźwięki pianina i harmonijki. Przyjemnie jest również usłyszeć Mr. Sillę. Tyleż tutaj pięknych melodii, tyle magicznych, sennych piosenek i tyle wspaniale pomyślanej i wykonanej muzyki utrzymanej w ciepłym brzmieniu nurtu alt-country czy indie folk.
Kristján Hrannar – Anno 2013
Były członek zespołu 1860 w końcu wydał swój debiutancki solowy album. „Anno 2013” zawiera muzykę klimatyczną, szczególną i interesującą. Muzyka oparta jest w dużej mierze na umiejętnym połączeniu dźwięków fortepianu, elementów brzmień akustycznych, folku, jazzu, popu i ciepłej elektroniki. Liczne subtelne elektroniczne smaczki nadają albumowi pewnej głębi i plastyczności. Istotną rolę odgrywa kojący głos Kristjána, który uspokaja nasze drążące serce. W jednym utworze gościnnie śpiewa także Sunna Þórisdóttir (Bloodgroup). Na solowym albumie Kristjána widoczna (a raczej słyszalna) jest dbałość o barwę dźwięku i nastrój. Brzmienie dopracowane w najdrobniejszych szczegółach wprost zachwyca. Duża w tym zasługa produkcji, którą zajął się Janus Rasmussen (Bloodgroup) – niekwestionowany książę muzyki elektronicznej i syntezatorów. Analizując ubiegły rok zauważam, że Janus jawi się jako muzyczny król Midas – czego nie dotknie – zamienia się w złoto. Przy okazji albumu „Anno 2013” sprawdziło się powiedzenie, iż „dobrym kompozycjom pomaga dobra produkcja”.
Jóhann Kristinsson – Headphones
Album wydaje się być bardzo osobisty i autentyczny. Jest pasją artysty. Dodać należy, że nagrywany był w piwnicy i XVI wiecznym zamku, co pozostaje nie bez znaczenia na wyjątkową atmosferę i klimat albumu. Do wejścia w ten specyficzny świat zachęca żarliwy, trochę płaczliwy wokal Jóhanna. Nie wykrzykuje on swojego bólu i cierpienia, raczej prawie szepce o nich, a tylko momentami wyraźniej je podkreśla. Czasem buduje napięcie, które pęka w refrenie, innym razem tworzy atmosferę wyciszenia, śpiewając wprost do słuchacza.
Melancholijna, liryczna atmosfera, minimalne środki i głos Jóhanna, który brzmi jak przejmujące echo wnętrza nieszczęśliwego, cierpiącego człowieka. Jóhann śpiewa i komponuje tak, jakby ciszą i spokojem chciał wykrzyczeć duszę. Zanurzenie w smutku i samotności. Poczucie odrzucenia i braku zrozumienia przez drugą osobę. Introwertyczna ucieczka w siebie. Album ujmuje nadwrażliwością i nastraja nostalgicznie.
Ólöf Arnalds – Sudden elevation
Album wciąga z ogromna siłą w wyrafinowany świat, wypełniony intymnością i kobiecą emocjonalnością, a w miarę upływu czasu doznania te stają się intensywniejsze. Perfekcyjne połączenie melancholijnej alienacji z kobiecą emocjonalnością. Senne melodie rozwijają się powoli i lirycznie prowadzone przez akustyczne dźwięki gitar i pianina. Kameralna przestrzeń wypełnia się onirycznością i eterycznością. Charakterystyczny dziewczęcy, delikatny i niewinny głos Ólöf z magnetyczną siłą czaruje i hipnotyzuje. Mam wrażenie jakby śpiewała swoją duszą. Cudowna, zjawiskowa, głęboko przejmująca płyta.
Hallur Ingolfsson – Öræfi
„Öræfi” to album instrumentalny, bardzo skupiony i przede wszystkim męski. Bez zbędnych popisów solówkowych, nadmiaru i przepychu. Urzeka i porusza swoją surowością, prostotą i naturalnością. W tym przypadku faktycznie sprawdza się powiedzenie „czasem mniej znaczy więcej”. To refleksyjna muzyka drogi, gdzie gitary, perkusja i dźwięki pianina bez pośpiechu budują emocjonalną i nostalgiczną atmosferę. Hallur zabiera nas w podróż po pustkowiach. Chwilowa ucieczka od materializmu, konsumpcjonizmu i gonitwy współczesnego świata. W muzyce słychać duszę tęskniącą za naturą i za wolnością. Muzyka ilustruje dramatyczne piękno wspaniałej islandzkiej przyrody. Kontempluje ten krajobraz. Dzikość natury jest piękna i odurzająca. Autor pragnie na tym tle zachęcić do refleksji dotyczącej społeczeństwa. Przypomina, że największym zagrożeniem jest dla niej człowiek. W muzyce wyraża doświadczane poczucie pewnej straty, a także nieuchronności, obawy o dalszą przyszłość tej natury. Muzyka zawiera jednak w sobie też pewną nadzieję. Całość brzmi doprawdy osobliwie. Duże uznanie należy się Hallurowi, który w ubiegłym roku oprócz swojego solowego albumu wydał także interesujący debiutancki krążek z zespołem Skepna.
1860 – Artificial daylight
Istnieją albumy, które cenimy nie tylko za piosenki, ale także za nastrój i emocje, które udzielają się w trakcie słuchania. Podobnie jest w przypadku „Artificial daylight”, który jest jasnym indie folkowym światłem, ciepłym płomieniem ogrzewającym w długie zimowe wieczory. Muzycy czerpią inspiracje z szerokiej gamy różnych nurtów muzycznych i łączą je w ich własnym, niepowtarzalnym stylu. Znakomite kompozycje oparte o brzmienie instrumentów akustycznych, dopieszczone są pod względem aranżacyjnym i produkcyjnym. Dodatkowo beatlesowskie melodie i dźwięk mandoliny nadają unikatowego brzmienia i pewnej lekkości ich muzyce. Siła 1860 tkwi w szczegółach, a także jest zaklęta w męskich harmoniach wokalnych. Wciąga i nie pozwala się od siebie oderwać. Wystarczy przygasić światło by w ciemności docenić pełnię uroku i jasność „Artificial daylight”.
Hymnalaya – Hymns
Debiutancki album zespołu przynosi kojącą muzykę na obecne agresywne czasy. Przewrotnie można powiedzieć, że muzyka uderza swoją delikatnością i poraża spokojem. Z jednej strony album jest bogaty aranżacyjnie między innymi w akustyczne gitary, instrumenty dęte, smyczkowe i klawiszowe. A z drugiej strony brzmienie Hymnalaya jest łagodne. To miękkie kompozycje opatulone lo-fi folkową mgiełką. Sączące się dźwięki są nieco stłumione i wygłuszone. Nieśmiałe jak muśnięcie lub przelotne spojrzenie. Całości dopełnia charakterystyczny, równie łagodny głos Einara. Ponoć muzykom za inspirację posłużyły stare hymny i etniczne religie. Nietrudno w to uwierzyć słuchając ich refleksyjnej, zmyślnie utkanej „natchnionej” muzyki.
Wszystkim wymienionym artystom dziękuję za ich albumy i muzykę. Stworzyliście moją ścieżkę dźwiękową 2013 roku, którą będę zawsze w sobie nosił. To moja islandzka muzyczna dusza.
Post scriptum.
Oprócz wymienionych wyżej albumów rok 2013 dostarczył całe mnóstwo interesującej i wspaniałej muzyki islandzkiej, do której jeszcze wrócimy.