Tilbury „Exorcise”

Patetycznie brzmi hasło pojawiające się w prasie i mediach, które zespół Tilbury określa mianem supergrupy. Powodem tego jest fakt, iż w jego skład wchodzą muzycy znani z wielu ważnych islandzkich zespołów takich jak chociażby Skakkamanage, Jeff Who?, Moses Hightower, Valdimar, Amiina, Sin Fang czy Hjaltalín. Jednakże takie hasła są tutaj niepotrzebne, gdyż muzyka zespołu z łatwością obroni się sama. Pomimo tego, że jest to kolejny, jak ja to nazywam „indie elektro pop debiut”, to Tilbury posiada swoje indywidualne brzmienie. Brzmienie, które z jednej strony tchnie ciepłem i spokojem, a z drugiej posiada w sobie pewien dramatyzm, nutkę smutku i nostalgii. Zespół tworzy klimat kojarzący się z Belle and Sebastian. Podobnie jak to w wielu islandzkich zespołach bywa, muzyka zaaranżowana jest w sposób przestrzenny, włącznie z lekkością i świeżością.


Nóra „Himinbrim”

Zespół założony przez brata i siostrę – Egilla Viðarssona (vocals, guitar) i Auður Viðarsdóttir (vocals, keyboards). Obecnie prezentuje swój drugi album. Ciekawostką jest, iż każdy utwór zaczyna się końcem poprzedniego, oprócz ostatniego – epilogu. Pojawiają się dwa utwory instrumentalne, chwilami ocierające się o klimat Twin Peaks. Pozostałe wykonane są w języku islandzkim. Bardzo ciekawe barwy głosu tak żeńskiego, jak i męskiego.





Múgsefjun „Múgsefjun”

Kolejny islandzki zespół poruszający się po różnych muzycznych ścieżkach i nie zamykający się w jednym gatunku. Dużo eksperymentuje, przedstawia pełną paletę dźwięków i rozwiązań aranżacyjnych. W jednym momencie muzyka brzmi jak blues/pop/rock z elementami folk, innym razem jak alternative country, później jak progressive rock, a napotkać możemy również tango twist. Múgsefjun przywołuje atmosferę klubowo kabareciarską. Zespół inteligentnie i ze smakiem wykorzystuje akordeon i trąbkę. Utwory, ku mojej uciesze, wykonane są w języku islandzkim. Dodatkowym atutem jest ciekawa barwa głosu wokalisty (podobna do barwy głosu wokalisty zespołu Dikta).




Moses Hightower „Önnur Mósebók”

Funky, soul, blues, rock, psychodelia, fusion, acid, jazz, avantgarde, bossa nova… ale to nie wszystko co możemy usłyszeć na drugim albumie Moses Hightower. Oprócz podstawowego typowego instrumentarium wykorzystywanego przez zespół, usłyszeć możemy również zaproszonych gości grających na trąbce, barytonowym i tenorowym saksofonie, puzonie, syntezatorach, flugelhornie oraz udzielających się w chórkach. Muzyka na „Önnur Mósebók” wykonana jest z matematyczną precyzją. Zespołowi ponownie udało się stworzyć przyjemnie ciepły, lekki i bujający klimat.




Retrobot „Blackout” (EP)

Wiem, powtórzę się, no ale cóż – to kolejny fenomenalny zespół precyzyjnie żonglujący różnymi konwencjami na tle muzyki elektronicznej. W tym roku dostrzeżono ich talent i w wyniku tego wygrali „Músíktilraunir”, czyli islandzki konkurs młodych zespołów. W 2012 roku ukazała się ich EP’ka. W brzmieniu dalekie echa popu lat 80-tych i 90-tych, a bliższe muzyce new romantic czy new wave. Szczególnie charyzmatyczny głos wokalisty wywołuje uczucie chłodu, którego doświadcza się, słuchając Joy Division. Piękna nostalgia i melancholia.




Sudden Weather Change “Sculpture”

Drugi album zespołu grającego alternative rock zawiera muzykę dużo bardziej bogatą brzmieniowo. Ten album różni się bardzo do ich debiutu przywołującego ducha lat 90-tych pod postacią Pavement i Sonic Youth. “Sculpture” jest bardzo dopracowany. Najlepiej słuchać go w całości, kiedy utwory tworzą pewien koncept, zlewają się ze sobą. Zespół nadal lubuje się w przybrudzonych dźwiękach, potrafi również mocno uderzyć. Przyjemnie także budują mroczną atmosferę, na pograniczu psychodelii.





Tennis Bafra „Abulia Jubilee”

Debiutancki album Tennis Bafra brzmi jakby został nagrany i wyprodukowany na początku lat 90-tych. Do tego trzeba mieć talent i umiejętności. Zresztą sami muzycy wyglądają jakby wyrwano ich właśnie z koncertu w Seatlle z jakiegoś grunge’owego klubu i przeniesiono do przyszłości. Muzyka na debiutanckim krążku to przede wszystkim nieco rozstrojone gitary, których zgrzyty budują wrażenie przybrudzonych dźwięków, do tego niepowtarzalne brzmienie perkusji… ach. Miło się wraca do tych lat. Barwa głosu wokalisty i jego sposób śpiewania do złudzenia przypomina Thurston’a Moore’a z Sonic Youth. Sama muzyka i jej brzmienie również nasuwa wyraźne skojarzenia z wymienionym zespołem (jak również z Pavement, Polvo). Jest mocno gitarowo, rockowo. Spomiędzy tych psychodelicznych dźwięków bardzo często przebijają się świetne melodie, która łatwo wpadają w ucho. Let’s rock! Let’s pogo!


The Heavy Experience „Slowscope”

Muzyka instrumentalna – drone music z elementami jazz, jazz rock, blues, western. The Heavy Experience to bardziej projekt niż zespół, w którym instrumentem przewodnim jest saksofon. Muzyka przelewa się wolnym tempem, dźwięki sączą się leniwie, nie spiesząc się nigdzie. Kroczą dumnie, rozbijając ciszę. Dźwięki opadają się i wznoszą jak poderwany z ziemi kurz, który obserwować możemy w słoneczny dzień. Całość brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmu.





Danimal „Danimal” (EP)

Danimal to tak naprawdę jednoosobowy projekt bardzo młodego singer-songwritera ukrywającego się za maską zebry (na okładce płyty) – Daníel’a Jón Jónsson’a. To zaledwie EP’ka, ale aż 8-utworowa. Na krążku znajdują się w większości kompozycje autora, jak również cover John’a Denver’a („Leaving on a jet plane”) oraz utwór skomponowany i wykonany wspólnie z Hallą Norðfjörð („Hidden people”). Na albumie znajdziecie akustyczne chwytliwe kompozycje, które wraz z czarującym głosem Daniel’a wypełniają przestrzeń ciepłem i wywołują intymny nastrój.




Kúra „Halfway to the moon”

Islandzko-duńskie trio wykonujące muzykę elektroniczną (szeroko ujmując). Brzmienie albumu oparte jest głównie na minimalistycznym użyciu instrumentów. Muzyka tchnie spokojem, jak również nostalgią i melancholią. Wolno wylewające się z ciszy dźwięki brzmią intrygująco, a przelewając się, wciągają nas do swojego świata. „Halfway to the moon” to przede wszystkim budowanie klimatu i atmosfery. Pomagają w tym bardzo głosy wokalistów – damski i męski, które precyzyjnie się uzupełniają.





Ojba Rasta „Ojba Rasta”

Zespół debiutujący, ale jednocześnie będący mocną konkurencją dla Hjálmar. Kolejny dowód na to, jak egzotycznie i intrygująco brzmi reggae (dub reggae, ska) wykonywane przez Islandczyków, a dodatkowo jeszcze w języku islandzkim. Pełna paleta instrumentów od gitar i perkusji, aż po syntezator, trąbki, saksofon i klarnet. Muzyka wykonana na wysokim poziomie, ciekawa, nienużąca. Wiele przyjemnych dźwięków i melodii. Debiut bardzo przyjemny w odbiorze.





Valgeir Sigurðsson „Architecture of Loss”

Po pierwsze bardzo ciekawa okładka płyty. Po drugie muzyka na albumie napisana została specjalnie do przedstawienia baletowego Stephen’a Petronio. Muzyka, którą można by określić jako minimalistyczną, tak naprawdę składa się z wielu ponakładanych na siebie warstw i rozwiązań muzycznych. Tłem są różnego rodzaju sample, szumy, elektronika. Oprócz Valgeir’a, który gra na pianinie, gitarze, instrumentach perkusyjnych i programuje całą elektronikę, cudowne dźwięki tworzą: na pianinie Nico Muhly, na wiolonczeli Nadia Sirota, na puzonie Helgi Hrafn Jónsson, a także na nieziemskim wręcz instrumencie zwanym aquaphone Shahzad Ismaily. Całość tworzy wielką kosmiczną przestrzeń, czystość wypełnioną melancholią.



DIMMA „Myrkraverk”

Na uwagę w pierwszej kolejności zasługuje bardzo klimatyczna okładka albumu. Zespół założyli bracia Ingó i Silla Geirda. Muzycznie zespół porusza się po mrocznych (ciemnych) rejonach hard rock i metal. Na swoim albumie „Myrkraverk” ukazują, jak według nich wygląda to, co przynosi ciemność, czy żeby być dosłownym „co ciemność czyni”. Prym wiedzie tutaj gitara Ingo i głos Stefán’a Jakobsson’a, te dwa „instrumenty” szczególnie należy wyróżnić. Muzycy pozostają pod silnym wpływem zespołów Iron Maiden, Deep Purple, Uriah Heep i Black Sabbath. Tworzą melodyjne i rozbudowane kompozycje oparte na mocnych riffach, solówkach gitarowych i połamanych rytmach. Nie ograniczają się jednak w swoich aranżacjach do wymienionych klasyków i ubogacają swoje brzmienie, wkładając w nie swoje całe islandzkie serca. „Myrkraverk” przykuwa uwagę.


Dream Central Station “Dream Central Station”
Dream Central Station to shoegaze’owy project Hallberg’a Daði Hallbergsson’a (znanego z Jakobínarína i Singapore Sling) oraz jego przyjaciółki Elsa Maria Blöndal (z The Go-Go Darkness). Zespół podąża ścieżką wyznaczoną kiedyś przez Velvet Unedrground, The Jesus & Mary Chain, czy Harvey’a Phillip’a Spector’a, który wprowadził innowacyjną technikę zwaną „Ścianą Dźwięku”. Debiutancki album Dream Central Station posiada zagęszczony, jazgotliwy i senny klimat mroku. Romantyzmu dodają mu wokale – damski i męski. Ważne też jest, że „ściana dźwięku”, który stworzył zespół, pomalowana jest różnymi kolorami melodii.




Asonat „Love in Times of repetition”

Duet założony przez Fannar’a Ásgrímsson’a i Jónas’a Þór Guðmundsson’a. Dodatkowo zespół na albumie wspomaga Kjartan Ólafsson oraz wokalnie japonka Chihiro i pochodząca z Francji Olèna Simon. Panie o przyjemnie kojących głosach. Artyści przygotowali muzykę z gatunku chillout/downtempo/ambient. Jest więc klimatycznie, nieinwazyjnie. Muzyka wydaje się być obok nas (przy nas) jakby była czymś naturalnym, jak powietrze. Album może nie na każdy czas i miejsce, ale jeśli już to odpowiednie miejsce i czas się znajdzie to zanurzenie się w tych dźwiękach gwarantuje ukojenie. Muzyka Asonat ma działanie relaksacyjne. Działa kojąco i regenerująco jak balsam na zmęczenie i napięcia.




The Vintage Caravan “Voyage”

Po zapoznaniu się z muzyczną zawartością albumu “Voyage” śmiało mogę powiedzieć, że muzycy z The Vintage Caravan są pod silnym wpływem klasyków hard i heavy rocka takich jak Deep Purple, Led Zeppelin, Cream, Ten Years After, Savoy Brown, Uriah Heep, Black Sabbath, Jimi Hendrix. Artyści mocno hołdują zasadom rocka lat 70tych, kiedy królowały fajne gitarowe riffy i niebanalne melodie. Najwięcej emocji przekazywano wówczas w strukturze kompozycji oraz sposobie gry na instrumencie i ekspresji wokalnej. Człowiek, jego głos i gitara tworzyli całość, jeden instrument. Emocje przelewano wraz z potem na struny gitary. Obecnie godnym tego spadkobiercą jest Jack White. The Vintage Caravan nie przynoszą ujmy swoim mistrzom (a są jeszcze bardzo bardzo młodzi).



Lára Rúnars „Moment”


Mam słabość i sentyment do tej artystki, gdyż doświadczyłem jej koncertu będąc w Islandii. Ilekroć słyszę jej głos, to wspomnieniami wracam na wyspę. Dlatego też ciężko mi być obiektywnym przy tej płycie. Drugi album Láry jest bogatszy brzmieniowo (być może nawet za bardzo) i dużo bardziej dopracowany niż debiut, który jest znacznie prostszy. Kolejna różnica między albumem nr 1 i nr 2 jest taka, że album nr 1 bazował raczej na uczuciach radości, a album nr 2 raczej na nostalgii i smutku (raczej nie znaczy cały czas). Czyżby do głosu doszły inspiracje artystów, których Lára słuchała dorastając w domu (Leonard Cohen, Tom Waits i Nick Cave)? Ponadto obecnie w muzyce artystki pojawiają się różnego rodzaju zapożyczenia, zaczynając od muzyki klasycznej, idąc dalej przez indie pop, new romantic, aż po dark wave i na gothic pop kończąc. Lára dopracowała również swój głos, śpiewa o wiele lepiej, sprawniej i ciekawiej (nadal po angielsku). Jeśli miałbym określić „Moment” trzema słowami, powiedziałbym „melancholic indie pop”. Aby doświadczyć i usłyszeć w pełni wszystkich dźwięków, które przygotowała Lára wraz z zespołem, album wymaga kilkukrotnego przesłuchania. Za każdym kolejnym przesłuchaniem Lára będzie was miała coraz bardziej po swojej stronie.


Human Woman „Human Woman”

Nowy projekt Gisli Galdur’a Thorgeirsson’a (z zespołu Trabant), który powołał go do życia wraz z muzycznym producentem Jón Atli Helgason’em. Muzyka pełna eksperymentów i zabawy. Muzycy sięgają po brzmienia charakterystyczne dla lat 80-tych i tworzą ciekawą (czasami mniej) fuzję nowoczesnego electronic pop (disco?). Human Woman swoją muzykę określają mianem zmysłowego i chwytliwego indie dance. Album trochę nierówny, balansuje między lepszymi utworami i gorszymi momentami, do tego te różnice są bardzo widoczne (słyszalne). Osobiście też ciężko mi przyjąć tak dużą ilość beatów, chociaż faktycznie muzykom nie można odmówić pomysłów. Zapewne na parkiecie ta muzyka sprawdza się rewelacyjnie. Nie będę też ukrywał, ze album zbiera bardzo dobre recenzje w prasie.


Celestine “Celestine”

Trzeci album pięcioosobowego zespołu z Islandii. Ciężkie brzmienie gitar i gardłowy wokal jednego z najbardziej obiecujących gardeł w branży metalowej. Eksperymentalne post-metalowe granie z kombinacją elementów sludge metal, hardcore czy też metalcore. Zespół posiada duży potencjał i talent. Umiejętnie korzysta z polirytmiczności, ucząc się od Meshuggah, wplata elementy ambientowe charakterystyczne dla ISIS. Fani Neurosis, Converge i Buried Inside też powinni odnaleźć coś dla siebie na albumie „Celestine”. Warto przyglądać się ich dalszemu rozwojowi.




Davið Þór Jónsson „Píanóverk”

Pianista, kompozytor, improwizator, artysta. Członek cenionego jazz’owego zespołu ADHD. Gra na pianinie od 9. roku życia i pozostaje w stałej kreatywności. Davíð skomponował i zaaranżował różnego rodzaju muzykę dla teatru, spektakli, filmów i instalacji artystycznych. Udzielał się również na albumach (między innymi): Mugison’a, Benni Hemm Hemm, GusGus „Arabian Horse”, Ólöf Arnalds „Innundir Skinni”, Blonde Redhead „Penny Sparkle”. Obecnie nagrał kolejny album solowy tzw. solo piano music (jak mówi sam artysta). Muzyka na „Píanóverk” jest bardzo oszczędna, minimalistyczna. Jak podpowiada tytuł albumu, Davíð opiera swoje kompozycje jedynie na dźwiękach pianina (Steinway L Grand Piano), korzystając z elementów muzyki klasycznej. Całość brzmi więc jak wzruszająca ścieżka dźwiękowa.




to be continued….