W kwietniu 2015 roku islandzcy grindcore’owcy z Grit Teeth zadebiutowali swoim albumem EP (recenzja tutaj), zaś 29 września 2017 roku w końcu na rynku pojawił się ich pierwszy longplay zatytułowany „Let It Be”.
Materiał na płytę „Let It Be” został zarejestrowany przy pomocy Leifura Örn Kaldala, a jego miksowaniem zajmował się Leigh Lawson. Panowie wykonali swoją pracę wzorowo, bo każdy dźwięk siedzi tu na swoim miejscu.
Hmm. Uprzedzam, to nie będzie długa recenzja. Nie dlatego, że „Let It Be” to zły album. W żadnym wypadku. Grit Teeth to w swoim gatunku zespół wręcz bardzo dobry. Natomiast skoro średnia czasu trwania każdego ich utworu to około 1,5-2 minuty, to nie ma co przesadzać z tym tekstem. Szybka muzyka wymaga szybkiego opisania tematu, co w żaden sposób nie wynika z ignorancji autora! Bo choć Grit Teeth nie marnuje czasu, to jednak jest to niesamowite jak wiele się wydarza w przeciągu tych 17 minut(!) trwania ich płyty.
No dobrze. Z jakim gatunkiem mamy zatem tutaj do czynienia? – zapytacie. Po pierwsze trzeba wiedzieć, że brzmienie Islandczyków jest mocno surowe, bardzo szorstkie i zdecydowanie bezkompromisowe. A po drugie składają się na nie: oldschoolowy hardcore, crust punk, grindcore, noise oraz elementy black-, death- i doom-metalu. Kwartet Grit Teeth powołuje się na wpływy takimi kapelami jak Nails, Ceremony, Magrudergrind, Terrorizer oraz inspiracje islandzką scena black metalową.
Grit Teeth na swoim „długograju” dopięli swego. Na „Let It Be” jest ciężko, wściekle i szybko. Równocześnie panowie potrafią swoją muzyką pozytywnie zszokować słuchacza i rozbudzić jego ciekawość. Ze sporym kunsztem i co ważne także płynnie przechodzą od tematu do tematu. Już otwierające album „Intro” daje nam do zrozumienia, że zespół nie zamierza się z nami pieścić. No chyba, że ktoś posiada skłonności sadomasochistyczne i nieobce jest mu czerpanie przyjemności z szorstkiego głaskania lub okładania po twarzy i tego typu „zabawy” traktuje jak swoisty relaks. W takim wypadku gwarantuje, że Grit Teeth go nie zawiedzie. Ale „Let It Be” nie zawiedzie też tych wszystkich, którzy spragnieni są po prostu brutalnego sonicznego ataku, rwących riffów, bulgoczącego nisko basu, szalonych przejść, nawałnicy blastów i urywających głowę agresywnych wokali. A wiedzieć należy, że Grit Teeth atakuje swoją muzyką mądrze. Każdy dźwięk zdaje się mieć tutaj swoje miejsce i czas. Dlatego choć granie ich jest mocno żywiołowe to nie wywołuje u słuchacza zmęczenia.
Podsumowując „Let It Be” to w swoim gatunku naprawdę solidna robota i świetne wydawnictwo. Polecam Grit Teeth wszystkim fanom grind ekstremy.
GRIT TEETH :: Let It Be
1. Intro 02:14
2. Spineless / Gutless 01:51
3. Warchests 01:36
4. Pointless / Worthless 01:27
5. Sword and Shield 00:47
6. Burnt Soil 02:09
7. The Fall 01:12
8. Bleak Eyes 01:43
9. Bleeder 02:01
10. Snowed In 01:57
Grit Teeth : facebook / bandcamp