1010751_151075455085564_415499724_n

Słowo KALEO w języku hawajskim może oznaczać „brzmienie”, a także „dźwięk”. Taką też, zapożyczoną z egzotycznego języka nazwę przyjął nowy islandzki zespół muzyczny.

Większa część osób wchodzących w skład KALEO, czyli Jökull Júlíusson (wokal, gitara), Davíð Antonsson (perkusja, wokal) i Daníel Ægir Kristjánsson (bas), dorastali i wychowywali się wspólnie niemal na jednym „podwórku” w Mosfellsbær. Muzycy już od najmłodszych lat próbowali swoich sił w tworzeniu muzyki, która od zawsze była dla nich ważną częścią życia i spełnianiem marzeń.

Za oficjalną datę powstania zespołu przyjęto koniec 2012 roku, gdyż wtedy do KALEO dołączył Rubin Pollock (gitara prowadząca). Miało to miejsce tuż przed festiwalem Iceland Airwaves, który odbywał się w listopadzie 2012 roku. Na tym festiwalu udało się wystąpić także KALEO. Był to ich debiutancki koncert. Od tego czasu zespół koncertował coraz częściej, zbierając przy tym wiele pozytywnych recenzji. Oprócz własnych utworów grupa zaprezentowała słuchaczom także cover utworu „Vor í Vaglaskógi„, który był najczęściej graną piosenką latem 2013 roku w dwóch największych rozgłośniach radiowych w Islandii. W dalszej kolejności zespół nagrał dwa single „Pour Sugar on Me” i „Rock’N’Roller„, które powtórzyły wcześniejszy sukces. Skutkowało to dużym wzrostem oczekiwań słuchaczy wobec zespołu. To motywowało członków KALEO do jeszcze większej pracy nad swoją muzyką.

W listopadzie 2013 roku, dokładnie rok po swoim pierwszym koncercie, zespół wydał swój debiutancki album zatytułowany… „KALEO”.

Zespół KALEO w swojej muzyce umiejętnie łączy elementy „starego” rocka, hard rocka i bluesa. Utrzymuje przy tym rock’n rollową dynamikę i dodaje nieco z brzmienia współczesnego indie rocka. Debiutancki album wyraźnie pokazuje zróżnicowanie oraz szerokie możliwości wszystkich członków zespołu. KALEO świetnie odnajduje się w mocniejszych rockowych utworach, w których potrafi zabrzmieć jak przystało na prawdziwych rock’n’rollowców. Potrafi także pokazać swoją łagodniejszą stronę w nastrojowych balladach, w których również wypada wiarygodnie.

Szczerze należy przyznać, że ten album wcale nie brzmi jak „pierwszy album zespołu”. Trudno w to uwierzyć, bo słuchając KALEO możemy odnieść wrażenie, jakby muzycy byli starymi rock’n’rollowymi wyjadaczami, którzy posiadają bogaty, wieloletni warsztat techniczny, a do tego są ze sobą maksymalnie zgrani i rozumieją się bez słów. Między muzykami dokonuje się jakiś niewytłumaczalny przepływ i wymiana energii, co wpływa na odpowiedni „feeling” w ich muzyce.

1525218_194829797376796_87350449_n

To co wzbudza entuzjazm w KALEO to przede wszystkim pełne mocy i przestrzeni świetnie pracujące gitary, kapitalne solówki i efektowne melodie oraz mocne wyładowania perkusji. No i oczywiście charyzmatyczny, przejmujący śpiew. Liryzm przeplata się z przebojowością i zadziornością. Odnajdziemy tutaj szlachetne inspiracje (np. Led Zeppelin, AC/DC, Rolling Stones, Queens of the Stone Age, The White Stripes), ale to przede wszystkim samym muzykom nie brakuje własnych pomysłów i to na ich podstawie w dużej mierze kreują swój muzyczny świat. Właściwie od pierwszego dźwięku słuchacz wie, że obcuje z kapitalną płytą.

Otwierający album „Ísland er land þitt” to jeszcze niewiele zwiastujące krótkie intro, w którym wykonywane solo na gitarze ma w sobie charakter kołysanki i podniosłość hymnu. Ale wystarczy posłuchać następny w kolejności indie rock’n’rollowy „Glass house”, aby wiedzieć z czym mamy tutaj do czynienia. Żywioł, żar, życie. Dynamika i melodyka, podsycana i nakręcana przez znakomity wokal. Przypieczętowaniem wysokiego stylu zespołu jest też „Rock’N’Roller”, który porywa nas do życia i jest jak przejażdżka rollercoasterem bez trzymanki. KALEO pokazuje, że muzyka islandzka to nie tylko eteryczność i delikatność. Żywe, konkretne rockowe granie i wspaniały śpiew.

Na albumie pojawiają się również brzmienia bliższe bluesowi np. w „Broken bones”, dzięki któremu od razu przenosimy się w rejony Alabamy bądź Missisipi. Na początku słyszymy archaiczne brzmienie, które kojarzy się z zakurzonym tranzystorowym radiem, a chwilę potem nasze uszy pieszczą przyjemne niskie wokale, fajne chórki oraz solidnie brzmiąca sekcja rytmiczna. Zespół zwalnia tempo, ale nawet wtedy ich muzyka pulsuje życiem i jest energetyzująca.

Po tych gorących wibracjach, zespół jeszcze bardziej podkręca temperaturę i przyśpiesza w utworze „Fool”. Do życia budzą nas solidnie brzmiące gitary, zadziorne riffy, zaczepne solówki, efektowna perkusja i energiczny wokal. Słychać energię i pasję. Przy okazji zachwycają niesamowite zdolności techniczne muzyków i jakość wykonania. „Pretty boy Floyd” ze swoim hard rock’n’rollowym zacięciem spełnia tą samą rolę co poranna filiżanka kawy. Partie wokalne brzmią dokładnie tak, jak powinien brzmieć hard rock’n’rollowy wokalista, a więc ze sporą dawką luzu w głosie, a zarazem z charakterystyczną chrypką.

W „Pour sugar on me” znów robi się spokojniej, jeśli chodzi o tempo, bo w warstwie muzycznej i melodycznej dzieje się dużo. Pojawiają się między innymi trąbki, motyw na pianinie i świetnie zaaranżowane chórki. Towarzyszy temu odpowiedni feeling i melodyjność.

Kolejnym utworem opartym na bluesowej skali na albumie „KALEO” jest „Automobile”. To ballada pozwalająca na chwilę oddechu, na pozostawienie wszystkiego i relaks w słońcu. Akustyczny utwór mieni się odcieniami folku, a nawet country. Uwodzicielsko i charyzmatycznie wypada linia wokalna. Zauważyć, że w drugiej części albumu zespół zabiera nas w bardziej spokojne rejony.

Pozostając w błogim rozluźnieniu przechodzimy do „Up in the sky”, który ma w sobie zakurzoną lekkość i zadziorność ducha Pearl Jam czy Temple of the Dog. Wokalista potwierdza swoje szerokie możliwości, do tego wydaje się śpiewać swobodnie i naturalnie. Wykazuje się ciekawą ekspresją.

Początek sentymentalnego „I walk on water” kojarzy mi się z twórczością Damiena Rice’a, ale już po dwóch minutach utwór nabiera przestrzeni. Pojawia się charakterystyczna zagrywka i skojarzenia płyną w kierunku Kings of Leon. Ciekawie wypada też wykorzystanie w utworze żeńskiego chóru. Całość chwyta za serce. Mamy pewność, że KALEO wiedzą jak pisać chwytliwe numery.

Na koniec przytulamy się do pięknego „Vor í Vaglaskógi”. To jedyny utwór zaśpiewany w języku islandzkim. Swoim melancholijnym, smutnym klimatem wzrusza i przejmuje. Epatuje niesamowitym skupieniem i emocjami. Chociaż nie jest to kompozycja zespołu to jednak forma wykonania scala go z całym albumem i ubogaca wartość wydawnictwa.

Debiutancki album KALEO jest dopracowany, dojrzały muzycznie i dobrze wyprodukowany. Muzyka niesie z sobą niesamowitą energię i zupełnie niewymuszoną przebojowość. Jest soczysta, pełna żaru i ognia. Mamy do czynienia z materiałem wybornie skomponowanym i pierwszorzędnie brzmiącym. Takim, do którego z chęcią będziemy wracać za kilka lat. A zapewniam, że ma się jej ochotę słuchać w kółko.

KALEO swoim debiutanckim albumem wystawił sobie znakomitą wizytówkę. Kto ich nie zna niech jak najszybciej to zmieni.

 

Kaleo :: Kaleo

1. Ísland er land þitt
2. Glass house
3. Rock’N’Roller
4. Broken bones
5. Fool
6. Pretty boy floyd
7. Pour sugar on me
8. Automobile
9. Up in the sky
10. I walk on water
11. Vor í Vaglaskógi

 

Kaleo : website / facebook / amazingtunes / soundcloud

P.s. Oprawę graficzną albumu „Kaleo” wykonał islandzki grafik Pétur Atli Antonsson.

968967_151075181752258_33940236_n