Szanuję artystów, którzy w dzisiejszych czasach pozostają naturalni i niezależni, a swoje płyty wydają wyłącznie z potrzeby serca.

No bo inaczej chyba być nie może kiedy pomiędzy dwoma wydanymi albumami istnieje przerwa aż 8 lat. Taka myśl przyszła mi do głowy kiedy w moje ręce wpadło najnowsze wydawnictwo  jednoosobowego projektu Koi, który tworzy islandzki singer-songwriter  Kjartan Orri Ingvason.

Uzgodniliśmy zatem, że taka częstotliwość pojawiania się na rynku wydawnictw jednoznacznie wskazuje, iż dany artysta nie traktuje swojego grania w sposób tylko zawodowy. Zresztą w przypadku Koi za takim faktem przemawia również jego niekomercyjna twórczość. To co proponuje nam ten islandzki artysta to muzyka skierowana do konkretnego, niszowego odbiorcy. Dowodem tego był jego debiutancki album „Sum of all things” (recenzja tutaj) z 2009 roku.

A kolejnym potwierdzeniem obranej na początku swojej „kariery” drogi nowy krążek zatytułowany „Solitude”. Płyta ta ukazała się 28 października 2017 roku. Znajduje się na niej jedynie 8 kompozycji, które powstawały na przestrzeni 2012-2017. Album nagrywany był w Hafnarfjörður (Islandia) i Breda (Holandia). Jego rejestracją zajmował się Flóki Árnason (również miksował materiał), Steven Sneijderberg i Kjartan Orri Ingvason. Natomiast mastering wykonał Magnús Leifur Sveinsson w Aldingarðurinn. Producentami płyty zostali Flóki Árnason i Kjartan Orri Ingvason.

W nagraniach albumu „Solitude” udział wzięli:

Kjartan Orri Ingvason – wokal, gitara, harmonijka ustna
Flóki Árnason – perkusja, klawisze, gitara, bas
Steven Schneijderberg – gitara, gitara slide i banjo
Björgvin Gíslason – sitar
Valdimar Þór Valdimarsson i Viðar Hrafn Steingrímsson – chórki

Solitude” to album, który nie jest wypadkiem przy pracy, ani infantylnym kaprysem artysty, a już na pewno nie jest skokiem na kasę. Koi tym wydawnictwem zaprasza słuchacza  ponownie do swojego świata ulepionego z dźwięków alternative country, bluegrass, americany i indie folku, gdzie ewidentnie mamy nawiązanie do przełomu lat 60/70 tych i legendarnych gitarowych bardów tamtych czasów.

Z pozoru wydaje się to takie proste – wystarczy wyciągnąć gitarę akustyczną, czasem ewentualnie przepuścić ją delikatnie przez przester, oprzeć swoją piosenkę o powtarzalny rytm i parę dźwięków, dodać solo na harmonijce, ukulele lub sitar, wpleść motyw na pianinie i ubarwić miękką perkusją, do tego dośpiewać zmęczonym głosem jakieś zwrotki i refren. Sztuka w tym wszystkim polega jednak na tym proszę Państwa, aby na tak prostej bazie potrafić malować barwne krajobrazy. I tu rodzi się pytanie czy Koi potrafi? Ano potrafi i to cholernie dobrze. Tak bardzo, że nawet się nie spostrzeżecie kiedy wkradnie się do Waszego umysłu. 

Solitude” to nieskomplikowana muzyka, często oparta na swobodnych, delikatnych dźwiękach, ale perfekcyjnie poskładanych razem. Aranżacyjnie to mistrzostwo świata.  Akustyczne instrumentarium wydaje się anachroniczne, mocno korzenne i organiczne, a w zestawieniu z dojrzałym i melancholijnym głosem Kjartana wyśpiewującym osobiste liryki, wprowadza słuchacza w nieco nostalgiczny, a równocześnie refleksyjny stan. Na tyle jednak delikatnie, że w trakcie doświadczania tej muzyki robi się przytulnie. Być może to kwestia melodii, które poruszają w nas najwrażliwszą strunę. Całość naprawdę może oczarować.

Muzyczna zawartość „Solitude” ma duszę. Jest tu wiele emocji. Słucha się tego wyśmienicie. Odkrywajcie ten dźwiękowo-słowny świat Koi powoli. Pozwólcie, by klimat ten niespiesznie was pochłonął.

 

 

 

Koi :: Solitude

1. Killer confidence 04:46
2. Release 04:34
3. Solitude 04:15
4. Looking for you 03:49
5. Stalker 03:11
6. Shandy says 04:36
7. Of hunger & greed 03:45
8. New beginning 07:05

 

 

Koi : facebook / bandcamp / soundcloud

Koi :: Solitude (recenzja)
4.8Wynik ogólny
Ocena czytelników 0 Głosów