Low Roar to projekt muzyczny stworzony przez amerykańskiego muzyka Ryan’a Joseph’a Karazija zamieszkałego od kilku lat w Islandii.
Na naszej stronie pisaliśmy już o niecodziennej historii Ryan’a, zespole Low Roar i debiutanckim albumie wydanym pod koniec 2011 roku. Całość artykułu można odnaleźć tutaj.
W lipcu 2014 roku pojawił się nowy album Low Roar, zatytułowany „0”, wydany nakładem wytwórni Tonequake Records.
W niniejszej recenzji wypada mi się pokusić o autoplagiat i przytoczyć kilka zdań z recenzji debiutanckiej płyty Low Roar:
… dominują delikatne pastelowe dźwięki … muzyka jest klimatyczna, nieco zamglona, rozmyta, z pięknymi melodiami … eteryczność i melancholia … całości dopełnia niezwykły głos Ryan’a – hipnotyzujący, niesamowicie emocjonalny, poruszający najgłębiej skrywane uczucia … kameralna nastrojowość … wysoki poziom wrażliwości… słuchając muzyki Low Roar doświadczamy wszystkich emocji jakbyśmy byli świadkami ingerencji w coś głęboko osobistego, intymnego….
Pomimo tego, że powyższe zdania można wpleść ponownie, tym razem w recenzję premierowych kompozycji zawartych na „0” to na samym początku trzeba podkreślić, że Low Roar nie popełnił autoplagiatu. Nie ma tutaj mowy o zabawie pod tytułem „ctr+c – ctr+v”. Album „0” jest zdecydowanym „krokiem do przodu” w porównaniu do debiutanckiego krążka „Low Roar”. Zauważalna jest wyraźny progres, rozwój artysty i osiągnięcie kolejnego etapu, przy równoczesnym zachowaniu własnej tożsamości i elementów charakterystycznych dla brzmienia i muzyki Low Roar.
W mojej ocenie nowy album Low Roar brzmi świeżo, zaskakująco i jest przy tym uderzająco piękny. Zachwyca i odurza z nie mniejszą siłą niż debiut. Płyta „0” z pewnością usatysfakcjonuje „starych” fanów Low Roar, a samemu artyście zdobędzie kolejnych. Czego z całego serca i szczerze mu życzę, bo warto!
Początkowo drugi album Low Roar, podobnie jak debiut nie posiadał tytułu. Miał funkcjonować po prostu jako „drugi album Low Roar”. Jednak po drodze pojawił się z tym problem, gdyż strony internetowe miały kłopoty z „nie nazwanym” albumem w jego promocji i rozprowadzaniu, dlatego pojawił się wymóg, aby jednak album nazwać. Stąd pomysł na „0”.
Album nagrywany był w Cmt Studios (Reykjavik) oraz Punkerpad West. Obok Low Roar współproducentami płyty byli Andrew Scheps (współpracownik m.in. Adele, Beyonce, Manu Chao, Lady Gaga, Red Hot Chili Peppers, U2, The Gossip) i Mike Lindsay (frontman zespołów Tunng oraz Cheek Mountain Thief). W tym miejscu podkreślę, że album jest wyprodukowany po mistrzowsku.
Na płycie pojawia się również kilku gości. Największa pomoc nadeszła ze strony wspomnianego Andrew Scheps, który nie tylko zmiksował album, ale także zagrał na syntezatorze, basie i klawiszach. Oprócz tego nie sposób pominąć osoby Mike’a Lindsay’a, który nie tylko zaśpiewał w utworze „Half Asleep”, ale brał czynny udział w nagraniach. Zdecydowany ślad na płycie odcisnęła również grupa Amiina, która pojawia się w kilku utworach wykonując partie smyczkowe.
Oprócz tego znajdziemy tutaj Sigurlaug Gísladóttir (Mr. Silla z Múm), która zaśpiewała w „I’ll Keep Coming” i dwóch odsłonach „Please Don’t Stop”. Kira Kira odpowiadała za programowanie w „Anything You Need”, a Maria Huld Markan Sigfusdottir za instrumenty smyczkowe w „I’ll Keep Coming” i „I’m Leaving”.
Pomimo tak dużej ilości gości nie mamy wątpliwości, że Low Roar to przede wszystkim Ryan Karazija, jego osobowość i wyjątkowa muzyka. Od samego początku „słychać” jego jedyną w swoim rodzaju wrażliwość. Dlatego proponuję zamknąć powieki i otworzyć swoje serce.
Album w pięknym i nienachalnym stylu rozpoczyna intymny „Breath In”. Kompozycja wyłania się powoli z ciszy i od samego początku wprowadza nas w odpowiedni nastrój i introwertyczny świat Ryan’a. Przyznać trzeba, że jest to bardzo wyrafinowany i przejmujący muzyczny krajobraz. Jest jak pierwszy łyk powietrza, jak pierwsze promienie wschodzącego na horyzoncie słońca lub jak ostatnie resztki topniejącego śniegu. Nad spogłosowanymi sennie tlącymi się dźwiękami gitar unosi się zdystansowany nostalgiczny wokal. Nakładające się na siebie linie wokalne tworzą urzekające harmonie i z ogromną skutecznością grają na emocjach i uczuciach. Akustyczne gitary melancholijnie zanurzają się w onirycznej elektronice. W tle pulsuje delikatne dudnienie bębnów. Uzupełniają je wysublimowane partie instrumentów smyczkowych. Utwór nabiera przestrzeni, rozwija się i rozkwita, by przy końcu znów się wyciszyć i zamknąć w sobie jak pąk kwiatu. Muzyczną ilustrację tego stanowią głównie przejmujące smyki i magnetyczny wokal Ryana.
Nie każdy odważyłby się otwierać swój album utworem trwającym ponad 7 i pół minuty! Dodam, że jest to utwór najdłuższy na płycie, jeden z wielu innych znajdujących się tutaj długich utworów. „Breath In” sprawdził się jednak rewelacyjnie w roli „otwieracza” nowego wydawnictwa. W sposób mistrzowski buduje napięcie. Uderza pięknem i nadwrażliwością. Jest tym czym kluczowa pierwsza scena w filmach Alfreda Hitchocka, według którego „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Tym trzęsieniem ziemi w przypadku Low Roar jest siła emocjonalnego rażenia jego muzyki, która od samego początku dociera do głębi naszego serca. Zachęcam do obejrzenia przygotowanego do tego utworu teledysku (na końcu recenzji).
Kiedy gasną dźwięki pierwszej kompozycji, zalega cisza, która prowadzi nas do przejmującej atmosfery „Easy Way Out”. Początkowo eteryczna i minimalistyczna ballada urzeka spokojem. Podążamy zahipnotyzowani krystalicznym głosem Ryana. Nierealności rozmarzonego akustycznego klimatu dopełniają zniekształcone, rozmyte elektroniczne dźwięki w tle i delikatnie spływające dźwięki klawiszy. Kiedy jesteśmy już uwiedzeni tym liryzmem, utwór nagle wzbija się i zmienia się w kompozycję o większej sile, przestrzeni i rozmachu. Napędza go perkusja i dźwięki syntezatora. To jak przyjemny skok z wysoka w głęboką toń, bez obaw i ograniczeń. Cudowne i wzruszające do łez.
Indie folkowy „Nobody Loves Me Like You” przynosi więcej ciepła. Akustyczne gitary odnajdują się dobrze w ramionach czułych syntezatorów. Taki łagodny i spokojny klimat świetnie wybrzmiewa po dwóch pierwszych kompozycjach. To idealne miejsce, najlepszy moment na płycie na ukazanie jaśniejszego światła i Low Roar wydaje się dobrze zdawać sobie z tego sprawę. Nie zabraknie jednak osobliwego sentymentu artysty, który czaruje kolejnymi zmysłowymi harmoniami wokalnymi i uwodzicielskimi melodiami.
Intrygująco zaczyna się „I’ll Keep Coming”. Otwierają go dźwięki kojarzące się z „przeładowaniem”, być może aparatu do wyświetlania slajdów oraz groźnie mruczące nisko syntezatory. Po minucie jednak kompozycja nabiera coraz bardziej kuszący klimat. Harmonie wokalne wypadają ponętnie, a linia melodyczna zniewala. W tle możemy również usłyszeć Sigurlaug Gísladóttir (Mr. Silla z Múm). Żarliwy klimat potęgują sunące obok powabnie roziskrzone smyki, za które odpowiada tutaj Maria Huld Markan Sigfusdottir. W połowie utwór nabiera jeszcze więcej rumieńców za sprawą radosnej „folkowej” gitary podbijanej wyraźnym rytmem perkusji.
Powtarzające się co jakiś czas dwa dźwięki klawiszy w „Half Asleep” brzmią jakby były sygnałem wysyłanym z kosmosu, albo co najmniej pochodziły z dna oceanu. Utwór rozwija się na zasadzie falowania – wznosi się i opada. Dodatkowo wychodząc z syntezatorowych brzmień udekorowanych akustycznymi fragmentami ewoluuje, przybiera nowe formy i oblicza. Przeobraża się rytmicznie, brzmieniowo i melodycznie. Dryfujemy przyjemnie w kierunku nadziei, prowadzeni gwiazdą polarną w postaci łagodnego głosu Ryan’a, obok którego usłyszeć możemy też ciepły śpiew Mike’a Lindsay’a.
„Please Don’t Stop (Chapter 1)” zaczyna mocno syntetyczny elektroniczny podkład. Bez zmian pozostaje natomiast wiodący głęboko szczery śpiew Ryan’a. W chórkach towarzyszy mu ponownie Sigurlaug Gísladóttir. Utwór rozwija się powoli, stopniowo dochodzą kolejne klawiszowe dźwięki, budujące ze smakiem odpowiednie napięcie.
Hipnotyczny pulsujący rytm walczyka w „I’m Leaving” wprowadza nas w klimat sennego marzenia. Zanurzamy się w tym śnie zbudowanym z wielu różnorodnych elementów subtelnej elektroniki, dźwięków syntezatorów i klawiszy oraz smyków przygotowanych przez Maria Huld Markan Sigfusdottir.
Krótki, bo zaledwie 1,5 minutowy „In The Morning” to powrót Low Roar do minimalistycznej folkowej formy. Ascetyczne pojedyncze dźwięki akustycznej gitary i wielogłosy Ryana. Pomimo, że utwór sprawia wrażenie jedynie szkicu muzycznego zachowuje swój naturalny urok i piękno.
Niemal przez całą pierwszą minutę trwania „Phantoms” słyszymy tylko elektroniczną perkusję wybijającą rytm. Na takim surowym tle wybrzmiewa samotny wokal Ryan’a. Dopiero potem dochodzą syntezatory dodające nowych muzycznych barw. Kompozycja nabiera nowych kształtów i odcieni. Po następnej minucie pojawiają się gitary akustyczne i post-rockowe rozmyte dźwięki gitary elektrycznej. Całość przenika partia instrumentów smyczkowych. W pewnym momencie następuje urwanie utworu. Po chwili ciszę przerywają dźwięki wiolonczeli i nadpływającego z oddali śpiewu. w tle pojawiają się dźwięki drgających skrzypiec. W końcu narastające napięcie wybucha, eksploduje dźwiękami, wyrzucając je z rozmachem w przestrzeń i kolorując niebo.
Nierealnie brzmiące elektroniczne tło w „Anything You Need” zaprogramowała Kira Kira. Za sprawą nakładających się na siebie warstw utworzonych z plam dźwięków jeszcze bardziej oddalamy się od rzeczywistości.
„Dreamer” to przykład talentu aranżacyjnego Ryan’a. Z pozoru prosta i urocza akustyczna piosenka za sprawą głosu Ryana i subtelnych muśnięć akompaniujących instrumentów smyczkowych oraz szczątkowej ingerencji elektroniki i klawiszy wytwarza wokół siebie niepowtarzalna magiczną aurę.
Chłodny początek „Vampire On My Fridge” faktycznie brzmi wampirycznie. Nic nie zwiastuje jeszcze wielowarstwowości tej kompozycji. Oszronioną atmosferę po minucie ogrzewa ciepła elektronika. Boleśnie piękne dźwięki klawiszy swoim ciepłem przełamują lód. Emocjonalny głos Ryan’a przenika do wnętrza i przynosi ukojenie. Instrumenty smyczkowe wzmacniają duchowy wymiar utworu. To electro-akustyczne dzieło o nieziemskiej mocy oddziaływania. I pomyśleć, że do napisania utworu zainspirował Ryana rysunek 6-cio letniego chłopca przypięty do drzwi lodówki.
Low Roar nie odpuszcza do samego końca. Robi konsekwentnie swoje i zawsze wychodzi mu to dobrze. Dlatego „Please Don’t Stop (Chapter 2)” to doskonałe uwieńczenie albumu. Spokojnie narastające szumy elektroniki tchną ambientowym posmakiem. Dopiero po pewnym czasie pojawiają się miękkie dźwięki syntezatorów i smyczków, a także pociągnięcia akustycznej gitary. Całość łączą nastrojowe harmonie wokalne Ryana i wtórującej mu z oddali Sigurlaug Gísladóttir. Utwór spowity jest lekką mgiełką tajemniczości i nostalgii.
Album „0” to subtelne muzyczne misterium o sugestywnej mocy. Każda poszczególna kompozycja na tej płycie to klejnot sam w sobie. To głęboko szczery i intymny zapis emocji i uczuć artysty.
Low Roar :: 0
1. Breathe In
2. Easy Way Out
3. Nobody Loves Me Like You
4. I’ll Keep Coming
5. Half Asleep
6. Please Don’t Stop (Chapter 1)
7. I’m Leaving
8. In The Morning
9. Phantoms
10. Anything You Need
11. Dreamer
12. Vampire On My Fridge
13. Please Don’t Stop (Chapter 2)
Low Roar : website / facebook / No Paper Records