Dotychczas zespół Mammút miał na swoim koncie dwa albumy: debiutancki „Mammút” (2006) oraz „Karkari” (2008). Natomiast jesienią ubiegłego roku dyskografię powiększył trzeci w kolejności krążek zatytułowany „Komdu til mín svarta systir” (ang. „Come to me my black sister”).
Minęło 10 lat od kiedy w 2004r. tworzący wówczas Mammút 14-16-letni muzycy wygrali „Bitwę zespołów” w corocznym muzycznym konkursie Músiktilraunir. Młodzi, utalentowani i posiadali to „coś” co wyróżniło ich spośród grupy innych zespołów i muzyków. Z tym wyróżnieniem wiązał się także kredyt zaufania i nadzieja publiczności na ich dalszą muzyczną przyszłość.
Jak to wygląda po tych 10 latach??
Zawartość muzyczna „Komdu til mín svarta systir” pozostaje w polu bardzo dużego zainteresowania mediów i słuchaczy. Zespół daje dużo koncertów. Single promujące album często wybrzmiewają na falach rozgłośni radiowych. Mammút pojawia się także na łamach prasy muzycznej i stronach internetowych. Album „Komdu til mín svarta systir” gościł i wciąż gości w wielu podsumowaniach muzycznych albumów, które ukazały się w 2013r., i to nie tylko tych islandzkich. Efektem tego są również różnego rodzaju wyróżnienia, nagrody muzyczne i nominacje do tych nagród, jak na przykład w Icelandic Music Awards, w islandzkim dzienniku Fréttablaðið, Kraumur.
Powyższe fakty dowodzą, że wybór dokonany 10 lat temu opłacił się i po dekadzie zaowocował jednym z najlepszych albumów muzyki islandzkiej 2013r. A skąd to całe „zamieszanie”? Postaram się to wyjaśnić poniżej.
Prace nad materiałem znajdującym się na „Komdu til mín svarta systir” rozpoczęły się jeszcze w 2010 roku, czyli 2 lata po wydaniu poprzedniej płyty. Muzycy działali niespiesznie, bez presji i kompleksów. Kilkakrotnie zmieniali swoje koncepcje i uruchamiali proces tworzenia albumu zupełnie od nowa. Wynikało to z większej świadomości muzycznej poszczególnych członków zespołu, wieloletnich doświadczeń, rozwoju umiejętności, jak również dojrzałości w porównaniu z ich wcześniejszym nastoletnim post-punkowych okresem.
Aktualnie Mammút to artyści zdecydowani i świadomi tego co i jak chcą osiągnąć. Udowadniają to swoją w pełni dojrzałą, przemyślaną i niepowtarzalną muzyką na „Komdu til mín svarta systir”. Album charakteryzuje niezwykłe brzmienie, bardziej złożone niż na poprzednich płytach. Zespół uwalnia się od przypiętej im wcześniej etykiety „post punk” i wyznacza obecnie nowe kierunki. Wspaniała jest produkcja krążka, której podjęli się Flex Arnarson i Magnus Árni Öder (znany m.in. z pracy nad albumem Lay Low „Brostin Strengur”).
Podobnie swoim głosem zachwyca wokalistka Kata, której skala i barwa głosu porównywana była dotychczas nierzadko z Björk. Obecnie jest nieco inaczej. Kata rozwinęła się wokalnie. Jej głos nadal pozostaje intrygujący, ale jest teraz jeszcze bardziej elastyczny i charakterystyczny. Dużym atutem jest również to, że śpiewa w języku islandzkim. Kata przedziera się swoim głosem przez ciemny las ludzkiej duszy. Niesamowite ile jest w tym głosie głębi. Charyzmatyczny głos Katy określa prawdziwy emocjonalny rdzeń muzyki.
„Komdu til mín svarta systir” to jak do tej pory najbardziej dopracowane i spójne dzieło „islandzkiego mamuta”. Album będący dowodem dużych umiejętności, emocjonalności i świadomości własnej wartości. Wszystkie utwory trzymają bez wątpliwości wysoki poziom.
Wyłaniające się z daleka oblodzone dźwięki klawiszy syntezatora w otwierającym album utworze „Ströndin” wprowadzają nas w stan odurzenia i są zwiastunem niezwykłych doświadczeń. Nie wiem dlaczego moje myśli płyną w kierunku Dead Can Dance (?). Nieprawdopodobna przestrzeń post-rockowych dźwięków. Jest ciemna noc, a my spacerujemy po plaży. Fale delikatnie przytulają się do piaszczystego brzegu. Dźwięki kształtują się powoli, krążą wokół nas. Ze strony morza dolatuje subtelny śpiew. Pulsujący bas i rytm perkusji jest jak głębokie nabieranie powietrza w płuca. Mamy wrażenie, że gdzieś wysoko nad nami niebawem obudzi się kosmos. W końcu dochodzi do kumulacji dźwięków i na ciemnym niebie zapala się miliony gwiazd. Niebo iskrzy się ich światłem. Uwalniamy oddech. Noc napędza nas. Na końcu gwiazdy spadają do morza, w którym gasną i zasypiają.
Mocne wejście perkusji w utworze „Blóðberg” przecina ciszę. Po chwili jednak jesteśmy swobodnie prowadzeni przyjemnym i ciepłym rytmem basu i perkusji oraz melodyjnym głosem Katy. Głosem słodkim i mocnym zarazem. Głosem anioła z rogami. Muzycy z wyczuciem budują atmosferę lekkości. Posługują się instrumentami rozważnie. Umiejętnie wypełniają nimi przestrzenie. Nie wplatają zbędnych dźwięków.
W „Til Mín” dźwięki basu pieszczotliwie ześlizgują się po naszej skórze. Śpiew Katy jest miękki i otulający. Kiedy jesteśmy już wystarczająco wyciszeni nagle eksploduje perkusja i zderzamy się z cudowną ścianą dźwięków. Przez ich kakofonię przenika głos Katy.
Cudownie hipnotyzujący „Salt” to kunsztowne budowanie atmosfery. Nieco tajemniczej, psychodelicznej, schizofrenicznej. W głosie Katy jest jakieś niepokój, szaleństwo. A przy tym wszystkim muzyka posiada swoją melodię. Świetna praca gitar, basu i perkusji wolno wwierca się w nasz umysł i oczywiście posiada swój punkt kulminacyjny.
„Þau Svæfa” ma w sobie pewną surowość. Przybrudzone i zapętlone dźwięki gitar przywołują brzmienie muzyki alternatywnej lat 90-tych, a szczególnie Sonic Youth. Przeciwwagę dla tej „szorstkiej” muzyki stanowi czysty głos Katy. Poczucie zagubienia, bezwładności, aż do całkowitej utraty przytomności.
„Ró” to pięknie brzmiące lekko muskające dźwięki gitary. Uspokojenie dla rozkołatanego serca. Powolne opadanie. Lewitowanie. Smutny, nostalgiczny głos Katy wywołuje poczucie tęsknoty za tym co utracone, co odeszło.
„Glæður” roztacza specyficzną szamańską aurę. Kata odprawia swoje wokalne czary. W tle słychać szum fal. Hipnotyczna atmosfera utworu wprowadza nas w stan zamyślenia.
Najkrótszy utwór „Hvítserkur” to niewiele ponad 1,5 minuty muzyki. Samotne analogowe dźwięki pianina, piękne i wzruszające. Wydają się stanowić wprowadzenie do ostatniego rozdziału tego albumu.
„Tungan” to najbardziej niejednoznaczny i zróżnicowany utwór na płycie, co jest jego zaletą i stanowi wyłącznie o jego wartości. Noc… wiatr… wycie wilków… pustka… ucieczka w świetle księżyca. Mamy wrażenie jakbyśmy się poruszali po dwóch światach. W tym utworze spotyka się cisza i hałas, światło i mrok, delikatność i siła, czystość i brud, ciepło i zimno. Post gotycko metalowa ścieżka dźwiękowa (?). Mocne i piękne zakończenie albumu pozostawiające duży niedosyt, ale także dużą nadzieję co do kolejnych dokonań zespołu.
Trzeci album Mammút to niewątpliwie jedno z ciekawszych ubiegłorocznych wydawnictw. Ich muzyka nabrała pewnej elegancji, stała się bardziej wyrafinowana. Wydaje się cięższa i ciemniejsza, chociaż podana w bardziej subtelny sposób. Na albumie „Komdu til mín svarta systir” każdy utwór ma swoją duszę i w każdym ukryte jest swoiste piękno. Dodać można, że tytuł albumu „Komdu Til min Svarta Systir” jest zaczerpnięty z poematu uznanego islandzkiego poety Davíða Stefánssona.
Odnoszę wrażenie, że „Komdu til mín svarta systir” to album koncepcyjny. Dziewięć zawartych na nim utworów tworzy niezwykłą muzyczną opowieść przepełnioną emocjami. Słuchanie go jest jak oglądanie filmu grozy. Oczekiwanie w napięciu na to co ukrywa się w cieniu i kiedy na nas wyskoczy. Projektowanie własnych lęków i obaw.
Cenię ten album za nastrój i atmosferę. Wielka w tym zasługa wszystkich muzyków i elektryzującego wokalu. Kata przebijając się swoim głosem przez gęstą tkankę dźwięków świetnie uzupełnia hipnotyczny dźwiękowy pejzaż. Jej śpiew nierzadko sprawia wrażenie wyalienowanego i wciąga swoim klaustrofobicznym i niepokojącym charakterem.
Wokalistka Kata wyjaśnia, że cyt. „Czasami myślę o tym, że muzyka to niezwykła forma magii. Nie tylko nasza muzyka, ale muzyka w ogóle. Muzyka wyostrza umysł i emocje, ma nieunikniony wpływ na osobę. Muzyka jest potężną formą sztuki”.
Każde kolejne spotkanie z „Komdu til mín svarta systir” zapada coraz bardziej w pamięć, i co istotne, za każdym razem wydaje się być ciekawsze. Dużo się tutaj dzieje i nie sposób się znudzić. Efekt jest naprawdę niezwykły. Przy odpowiednim nastroju „Komdu til mín svarta systir” wprawia w specyficzny stan świadomości. Pół-jawy, pół-snu. Poszczególne utwory płyną spokojnie i hipnotyzują, a innym razem wpadają w rwący nurt i porywają nas. Atmosfera powoli zagęszcza się, buduje odpowiedni mistyczny klimat, pojawiają się punkty kulminacyjne, jak również ujmujące melodie.
Muzycy stanęli na wysokości zadania tworząc materiał niepowtarzalny, który ma swój styl i zasługuje na wiele uwagi. Sekcja rytmiczna pewnie prowadzi nas przez płytę. Muzyka porywa swoim wykonaniem. Mammút oferuje solidną dawkę sennego i niepokojącego piękna. Ich muzyka zawiera jednocześnie siłę spokoju i ukrytą dramaturgię. Muzycy umiejętnie malują przestrzenne pejzaże i za każdym razem sięgają w nas swoją muzyką coraz głębiej.
Album „Komdu til mín svarta systir” to muzyczna uczta i prawdziwa radość słuchania.
Mammút :: Komdu til mín svarta systir
1. Ströndin (5:39)
2. Blóðberg (3:56)
3. Til Mín (3:42)
4. Salt (5:47)
5. Þau Svæfa (3:09)
6. Ró (2:12)
7. Glæður (3:54)
8. Hvítserkur (1:37)
9. Tungan (5:14)