Po świetnie przyjętym w 2010 roku debiutanckim albumie „Búum til born” (recenzja tutaj), Moses Hightower powrócił w 2012 roku z jeszcze lepszą muzyką, którą zawarł na swoim nowym krążku zatytułowanym „Önnur Mósebók” (eng. „Second Book of Moses”).
Album „Önnur Mósebók” był nagrywany w Orgelsmiðjan w Reykjaviku w grudniu 2011 roku i lutym 2012 roku. Następnie overdubbing wykonywano w Reykjaviku, Amsterdamie i Berlinie, od lutego do czerwca 2012 roku.
W nagraniach, produkcji oraz miksowaniu muzyki zespołowi pomagał Magnús Árni Øder Kristinsson (jest właścicielem studia Orgelsmiðjan; był producentem m.in. albumów Lay Low, Tilbury i Benny Crespo’s Gang).
Końcowy mastering zarejestrowanego materiału wykonał Styrmir Hauksson. W sierpniu 2012 roku płyta nakładem islandzkiej wytwórni Record Records pojawiła się w sklepach.
Podstawowy skład zespołu to:
Daníel Friðrik Böðvarsson – gitary
Magnús Trygvason Eliassen – perkusja
Andri Ólafsson – bass i wokal
Steingrímur Karl Teague – keyboard i wokal
Jednakże w nagraniach omawianego albumu zespół wspomagało w studiu dodatkowo kilku wokalistów:
Egill Viðarsson (utwór 2), Grímur Helgason (utwór 2), Kristján Tryggvi Martinsson (utwór 2), Rósa Guðrún Sveinsdóttir (utwór 4 i 10) i Sigríður Thorlacius (utwór 4 i 10).
Ponadto pojawiło się również kilku sesyjnych instrumentalistów:
Adi Zukanovic – syntezatory (utwór 3),
Bart Fermie – perkusja (utwór 7 i 8),
Kjartan Hákonarson – trąbka i flugelhorn (utwór 3, 4 i 8),
Óskar Guðjónsson – saksofon tenorowy (utwór 2, 3, 4 i 8) oraz barytonowy (utwór 2 i 8),
Samúel Jón Samúelsson – puzon (utwór 2, 3, 4 i 8),
Vernon Chatlein – perkusja (utwór 1).
Całość muzyki zamieszczonej na „Önnur Mósebók” to wspólne kompozycje całego zespołu, z wyjątkiem ostatniego utworu napisanego wraz z Anan den Boer. Za teksty odpowiedzialni byli Andri Ólafsson i Steingrímur Karl Teague.
Warto nadmienić, iż ciekawa i elegancka okładka albumu to dzieło Sigríður Ása Júlíusdóttir.
Nie bez przyczyny album „Önnur Mósebók” zdobył nagrodę DV Cultural Award for Music oraz został okrzyknięty albumem roku przez najbardziej poczytną islandzką gazetę Fréttablaðið. Ponadto płyta otrzymała siedem nominacji do Iceland Music Award, z tego zdobyła dwie statuetki w kategorii „kompozytor roku” oraz „autor tekstów roku”.
Członkowie Moses Hightower to muzycy wielce zapracowani i wszechstronni, a przy tym zaangażowani w liczne i różne projekty muzyczne na scenie islandzkiej. Dość wspomnieć współprace z takimi grupami jak na przykład Amiina, Sin Fang, Tilbury, Snorri Helgason, Of Monsters and Men, ADHD, Can’s Damo Suzuki, Mono Town, Kippi Kanínus, Ojba Rasta, Borko, Mr. Silla i K- Trio.
Choć twórczość zespołu bywa porównywana do dokonań m.in. Kings of Convenience, Steely Dan, Christopher Cross, Super Furry Animals, Os Mutantes, Prince, Dirty Projectors to jednak Moses Hightower ma w sobie coś co decyduje o jego wyjątkowości.
Moses Hightower to awangarda islandzkiego soulu. Fuzja brzmień lat 60-tych, 70-tych i 80-tych. Muzyczny koktajl, w którym mieszają się funky, soul, blues, rock, pop, psychodelia, acid, jazz, avantgarde, smooth, bossa nova… ale to nie wszystko co możemy usłyszeć na drugim albumie Moses Hightower. Oprócz podstawowego typowego instrumentarium wykorzystywanego przez zespół, aranżacje zostały wzbogacone przez ciepło i głęboko brzmiące instrumenty dęte i klawisze. Muzyka na „Önnur Mósebók” wykonana jest z matematyczną precyzją. Jednocześnie zespołowi ponownie udało się stworzyć przyjemnie ciepły, lekki i bujający klimat. Dodatkowo magnetyzująca wydaje się przebojowość i nieszablonowość tej muzyki.
Zachwyca już początek płyty i otwierający ją utwór „Stutt skref”, który płynie niesiony ciepłym brzmieniem. Świetne aranżacje, rozwiązania oraz motywy gitarowe i syntezatorowe, dodatkowe okraszone ciekawymi partiami sekcji dętej. Całość uzupełnia przyjemnie kołyszący wokal, którego barwa jest jak balsam na rany duszy. Niezwykle słoneczna i relaksująca atmosfera. Tytuł utworu, który można tłumaczyć jako „Short steps” mówi o tym, żeby lepiej zwolnić i wyluzować, ponieważ wtedy nie jesteśmy narażeni na podejmowanie tak dużego ryzyka, aniżeli wtedy gdy działamy w pośpiechu.
„Tíu dropar” znaczy dokładnie „10 drops” co jest islandzką parafrazą na określenie kawy. Piosenka jest dramatycznym wyznaniem miłości do kawy. To utwór radośnie bujający i funkujący. Refren znów rozlewa się słońcem, które pieści nas swoim ciepłem i światłem. Ambitna melodia, różne dźwiękowe smaczki i chórki kojąco wprowadzają nas w letni błogostan. Mocniejsze fragmenty opisują sytuację, kiedy to pewnego razu ktoś próbował przestać pić kawę i natychmiast pożałował swojej „zdrady”.
Podobnie „Inn um gluggann”, czyli „In through the window” lekko dryfuje w stronę zachodzącego słońca. Bezpośrednio odnosi się do światła księżyca i miasta nocą. Wolno sączący się oplata i otula nas swoimi dźwięki. Na uwagę zasługuje zniewalająco przyjemny aksamitny wokal. Chórki tez wypadają ciekawie, wspaniałe harmonie. Smacznie brzmią delikatne klawisze i dęciaki. Pełne rozleniwienie.
Niewielkie przyśpieszenie tempa ma miejsce w „Sjáum hvað setur” co można tłumaczyć jako „Let’s see how it goes„. Gitary akustyczne wypadają ciepło, a ich brzmienie studzą nieco plamy klawiszy, z którymi muzyczny dialog prowadzi partia instrumentów dętych. Wypada to ciekawie i interesująco, niebanalnie. Język islandzki brzmi bardzo przyjemnie. Utwór opisuje długie letnie dni w centrum Reykjaviku oraz zabawną sytuację, w której pewna osoba prosi innych, z którymi nie spotkał się od jesieni ubiegłego roku, o danie jej drugiej szansy.
„Margt á manninn lagt” w wolnym tłumaczeniu oznacza „Many are my burdens” i przynosi kilka niespodzianek. Początkowo w powolnym rytmie ulegamy urokowi pięknych, subtelnych i cieplutko brzmiących klawiszy. Pojawiają się melodeklamacje, którym wtórują chórki. Tu autor opisuje jak trudno było stworzyć tekst do tej piosenki, ale i w ogóle. W połowie utworu następuje zwrot akcji i zmiana nastroju. Na pierwszy plan wychodzi gitara wygrywająca intrygującą solówkę, robi się psychodelicznie, to wrażenie potęgują jeszcze rozbiegane dźwięki elektroniki. Potem wszystko wraca na początkowe tory, aby znów na koniec zaskoczyć nas rozpsychodelizowanym mocniejszym fragmentem.
Utwór „Háa c” to po prostu „High C” i serwuje nam muzykę duszy płynącą z serca. Pozostajemy przy bujaniu. Delikatność i wyczucie. Subtelna melodia i lekko jazzujące brzmienie. Zaczyna się od dźwięków gitary elektrycznej (bez przesteru) i spokojnego wokalu. Potem pojawiają się wielogłosy, którym akompaniują klawisze, bas i perkusja.
„Mannhöfin sjö”, czyli „The seven oceans (of people)” rozpoczyna dźwięk szumu fal, a jakżeby inaczej. Czyż może być wspanialej? Bossa nova, rumba, jazz i… Dawno nie słyszałem tak ciepło relaksacyjnej płyty, z tak dużą mocą rozluźniającej, rozładowującej napięcia, odsuwającej troski i wprowadzającej w dobry nastrój. Odurzająca muzyka. I o dziwo nie jest to reggae. A tekst? To wołanie o pomoc osoby będącej na najbardziej nudnym cocktail party w historii.
Za sprawą mocno funkującego „Góður í” – „Good at” – nie sposób nie przyłączyć się do wspólnej zabawy. Wyraźna rytmika, zabawa rytmem, do tego lekko i swobodnie wykonana. Oczywiście nie może być prosto. Muzycy inteligentnie „mieszają” nanosząc różne barwy, a to za pomocą klawiszy, albo sekcji dętej bądź gitar.
Zwolnienie i czas na przyjemny odpoczynek daje nam „Troðinn snjór”. Dźwięk klawiszy przywołuje brzmienie lat 60-tych. Wrażenie ubarwia fajna zagrywka na gitarze oraz cichy chórek. Tytuł w tłumaczeniu to „Footsteps in the snow” i mówi tym, jak trudno jest znaleźć nie zdeptany śnieg. Jest to oczywiście przenośnia. Ktoś ktoś zawsze może nas wyprzedzać, być przed nami, ale nie można się poddawać i temu ulegać, gdyż nasze kroki są nadal wyjątkowe.
Na koniec płyty otrzymujemy kołyszącą przyjemnie balladę „Byrjar ekki vel”, czyli „Doesn’t start off so good„. Rozpływające się plamy klawiszy. Roztapiające się w słońcu dźwięki. Gitara i klawisze brzmią tęsknie i pięknie. Zatapiamy się w błogość.
Album „Önnur Mósebók” pozwala oderwać się od codzienności, spraw trudnych, nerwowej bieganiny. Zapomnieć na chwilę o wszystkim i odpłynąć. Dopiero po jakimś czasie od zatrzymania się krążka w odtwarzaczu zaczynamy powoli wypływać na wody rzeczywistości.
Zespół Moses Hightower zdefiniował swój styl już na poprzedniej płycie. Teraz wydał album jeszcze bardziej dojrzały i przemyślany, a przy tym pełniej brzmiący. Na tej płycie talent kompozytorski rozbłysnął pełnym blaskiem. Artyści płyną na fali jakiegoś niesamowitego natchnienia. Kipią pozytywną energią, radością grania i swobodą, a przy tym zachwycają polotem i finezją. Różne wpływy mieszają się tutaj tworząc niecodzienne muzyczne mozaiki. Każdy utwór zaskakuje melodyką i pomysłowością aranżacji. Nie przeszkadza nam, że nie rozumiemy o czym śpiewają. Dzieje się tutaj tyle i tak ciekawie, że doprawdy trudno o jakikolwiek niedosyt.
Dotykając różnych estetyk muzycy potrafią zbudować unikatową i spójną całość. Wszystko harmonijnie się ze sobą łączy. Akcenty bardziej dynamicznego grania naturalnie przeplatają się z subtelnym, nastrojowym czarowaniem.
Muzycy mają niepowtarzalny talent do komponowania utworów, które bez wpadania w banał są chwytliwe, a jednocześnie zaskakujące pomysłowością. Delikatne, ciepłe kompozycje emanują naturalną przebojowością. Muzyka zespołu jest bogata harmonicznie, dopieszczona brzmieniowo, pełna jest słońca, ale i zadumy. Cudowne melodie pozwalają się rozmarzyć i odpłynąć. Niepowtarzalna atmosfera tej muzyki koi i działa jak balsam.
Album Moses Hightower “Önnur Mósebók” słucha się szalenie przyjemnie i z autentyczną radością. Taka płyta to skarb. Można się w niej rozsmakować. Rewelacyjne utwory od początku do końca, a do tego kapitalny nastrój. Polecam bez wahania.
Moses Hightower :: Önnur Mósebók
1. Stutt skref
2. Tíu dropar
3. Inn um gluggann
4. Sjáum hvað setur
5. Margt á manninn lagt
6. Háa c
7. Mannhöfin sjö
8. Góður í
9. Troðinn snjór
10. Byrjar ekki vel
<Moses Hightower : facebook / myspace / soundcloud