Sindri z projektu Sin Fang okrzyknięty kilka lat temu przez media „islandzkim królem lo-fi”, swoim najnowszym albumem wydaje się walczyć o tron „islandzkiego króla future r’n’b”.
Sindri (właściwie Sindri Már Sigfússon) znany z takich projektów jak m.in. Seabear, Spítali i Gangly, powraca na usta wszystkich miłośników muzyki islandzkiej (i nie tylko) za sprawą czwartego solowego albumu wydanego pod szyldem jego jednoosobowego projektu Sin Fang. Dla przypomnienia, dotychczasowa dyskografia tej formacji składała się z trzech LP: „Clangour” (2008), „Summer echoes” (2011; recenzja TUTAJ) i „Flowers” (2013).
Natomiast już jutro 16 września 2016 roku nakładem wytwórni Morr Music ukaże się nowa płyta Sin Fang zatytułowana „Spaceland”.
Na tym to wydawnictwie Sin Fang pozostawiając za sobą swoje dotychczasowe przyzwyczajenia do charakterystycznego dla siebie stylu i eterycznego, rozmarzonego brzmienia, wyrusza w nieco inne, nowe i nieznane dla siebie terytoria. Jednak jak mawia stare przysłowie: „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Album „Spaceland” stanowi zbiór utworów, w których artysta w sposób mniej lub bardziej odważny, ale za każdym razem jednak niepowtarzalny, stara się zaprezentować własną wizję nowoczesnej muzyki elektronicznej, tego jak powinien wyglądać i brzmieć r’n’b przyszłości, czy też „future r’n’b”.
Ta płyta to głęboko osobiste i jak najbardziej współczesne, a nawet dość nowoczesne spojrzenie na elektroniczny synth-pop i r’n’b. Dość powiedzieć, że materiał na ten krążek powstawał gdzieś pomiędzy Los Angeles a Reykjavikiem, a jego pierwotna wersja została napisana na fortepianie. Jakby tego było mało do współpracy muzyk zaprosił kilku doprawdy oryginalnych wokalistów: Jónsiego (Sigur Rós), Sóley (Seabear), Jófríður Ákadóttir (Samaris, Pascal Pinon) i Faraó. Istotne w tym wszystkim jest też to, że Sindri samodzielnie zarejestrował i wyprodukował swój album (przy niewielkim tylko wsparciu Jónsiego i Alexa z Riceboy Sleeps).
Autor projektu Sin Fang mówi o tym, że „Spaceland” jest formą jego autoterapii po towarzyszących mu przez długi czas atakach paniki i lęku. Zresztą tytuł płyty odnosi się bezpośrednio do stanu umysłu, którego muzyk wówczas doświadczał. Podkreśla, że czuł się wtedy jakby „cały czas umierał”. Dlatego tak dużo tutaj ponurych i mrocznych liryków (mowa nawet o osobistej spowiedzi) unoszących się na zelektryzowanej fali hi-hatów, figlarnych beatów i pracy ciężkiego basu.
Od muzycznej, produkcyjnej i aranżacyjnej strony „Spaceland” to album wyśmienity, który zachwyca na wielu płaszczyznach. O wyjątkowości tego longplaya przesądza różnorodność i otwartość brzmieniowa. Nabieram podejrzeń, że Sin Fang zamiast głowy ma melodyczną studnię bez dna i kompozytorską wyobraźnię rozciągającą się daleko poza horyzont. Bo nie wiem jak inaczej wytłumaczyć songwriterski kunszt i produkcyjną pedanterię jaką nam zaserwował na swoim najnowszym albumie. Wydawnictwo to zniewala bogactwem dźwięków, cudnymi aranżacjami, udanymi eksperymentami brzmieniowymi i nieszablonowymi rozwiązaniami. Kolejne warstwy dźwięków zaskakują i utrzymują w pełnej uwadze. Co rzadkie Sing Fang nie tylko unika kiczu, ale nawet rzeczy, które inni dawno by odrzucili on zmienia w majstersztyki.
Płyta „Spaceland” faktycznie sprawia wrażenie sensualnej muzycznej konstrukcji zawieszonej w stanie nieważkości. To obszary syntetycznej rozkoszy, bo przecież otrzymujemy całe kaskady eterycznych, delikatnych i ciepłych dźwięków oraz ładnych onirycznych melodii. Ale forma tej muzyki nie jest taka oczywista i jednoznaczna, bo tuż obok pojawiają się fragmenty zimne, kanciaste i poszatkowane geometryczne muzyczne struktury oraz nieregularne i mocne beaty. Sin Fang porusza się jednak płynnie po tych dwóch światach i łączy je w jeden. Mało tego, artysta tworzy przy tym niesłychanie intymny i bliski kontakt ze słuchaczem. W ten oto sposób dochodzimy do stwierdzenia, iż jest to muzyka nowoczesna, ale równocześnie też niezwykle osobista. Mamy tutaj cały wachlarz rozmaitych stanów i emocji. Sin Fang radzi sobie znakomicie jako wokalista. Jego niepodrabiany aksamitny i ciepły, nieco tęskny głos doskonale sprawdza się w przyjętej konwencji i spaja cały album. Trzeba dodać, iż także zaproszenie do tych nagrań kilku wokalistów nie pozbawiło tego krążka spójności. Poszczególne wokale świetnie ze sobą współbrzmią i słucha się ich z niekłamaną przyjemnością.
Wdzięczność opisywania płyty „Spaceland” wynika z tego, że jest ona naprawdę dobra, intrygująca i nietuzinkowa. A kiedy się kończy to jedyne na co ma się ochotę to jej powtórzenie. Bo za każdym razem ma się wrażenie, że Sin Fang odkrywa przed nami coraz to nowe zakątki tego wielowarstwowego dzieła.
Sin Fang :: Spaceland
1. Candyland (feat. Jónsi) 3:52
2. Not Ready For Your Love 3:52
3. Lost Girls 4:16
4. I Want You To Know 3:48
5. Never Let Me Go (feat. Sóley) 4:12
6. Please Don’t (feat. Farao) 3:38
7. Branch 3:40
8. Snowblind 3:10
9. Down (feat. Jófríður Ákadóttir) 4:$5
Sin Fang : facebook / bandcamp