Już dawno przestałem się zastanawiać nad tym dlaczego Islandia jest krajem, w którym powstaje tak dużo dobrej i niebanalnej muzyki. Kraj-wyspa, odizolowany od reszty świata, wietrzny, raczej chłodny, gdzie nawet słońce od niechcenia zagląda, zamieszkały przez niewiele ponad 300-sto tysięczną populację. Islandia wypracowała sobie reputację kraju eterycznego, magicznego, nieziemskiego. Każdy kto choć trochę orientuje się w tym co oferuje islandzka scena muzyczna, wie dobrze o ile więcej dzieje się na tej północnej wyspie w porównaniu z innymi rejonami świata. Hipotezy są różne i można by długo o tym rozprawiać, ale nie czas teraz, żeby o tym pisać. Faktem jednak jest, że kraj pozostaje niedościgniony i po mistrzowsku potrafi czarować, hipnotyzować i porywać słuchacza swoją muzyką i to na wiele różnych sposobów.
Chciałbym Wam dziś przedstawić pewnego młodego utalentowanego muzycznie człowieka z Islandii. Jeśli poświęcicie mu chwilę, to gwarantuję, że zostanie z Wami na długo i dostarczy wielu miłych chwil.
Zacznę jednak wszystko od początku. Musimy się cofnąć w czasie o kilka lat. Widzimy nastolatka. Drobny, chudy, zwykły chłopak. Jest miłośnikiem deskorolki i fanem Hip Hopu. Ramiona ma pokryte kolorowymi zaprojektowanymi przez siebie tatuażami. Oprócz sztuki interesuje się piłką nożną. Nazywa się Sindri Már Sigfússon. Dorasta, coraz bardziej interesuje się muzyką, która naturalnie od zawsze jest wokół niego i towarzyszy mu. W końcu kupuje gitarę, z którą się już nie rozstaje. Swój pierwszy sprzęt do nagrywania kupuje za pieniądze, które dostaje z ubezpieczenia. Oddaje się ciężkiej pracy, ale jednocześnie pasji tworzenia. Dzięki obsesyjnej niezłomności i surowym zasadom pracy jakie sobie narzuca poświęca 8 godzin dziennie na komponowanie i pracę nad aranżowaniem piosenek w swojej piwnicy zaadoptowanej na studio. Podczas tych godzin samotnie dąży do tego, aby wszystko robić samodzielnie i po swojemu, tym samym doskonali swój talent. W końcu zakłada jednoosobowy zespół Seabear i wydaje minialbum “Singing Arc” (2004), który samodzielnie skomponował, nagrał (wszystkie instrumenty) i wyprodukował. Po pewnym czasie z jednoosobowego projektu zespół rozrósł się do siedmioosobowego składu.
Tutaj historia Sindri się rozgałęzia, a my podążymy dalej w jednym kierunku – jego dokonań solowych.
Praca w zespole rozwijała się przez następne lata bardzo pomyślnie, jednakże zespół nie zaspokajał w całości muzycznej energii Sindri. Dlatego stworzył on dodatkowy bardziej eklektyczny solowy projekt Sin Fang Bous i zaczął ponownie tworzyć muzykę samotnie i samodzielnie. Nazwa projektu pochodzi od skróconej wersji nazwiska artysty = Sin (Sindri) Fang (tym określeniem artysta określa swoje zęby, które wyglądają jak kły) Bous (znaczenie nie znane, wymawia się jak ”booz” [alkohol]). Solowy projekt pozwolił muzykowi na dodatkową ekspresję, był dla niego miejscem eksperymentalnych muzycznych zabaw. Doprowadziło to w konsekwencji do powstania debiutanckiego solowego albumu „Clangour” w 2008r.
Obecnie pod nieco zmienioną nazwą, a raczej skróconą do Sin Fang artysta wydał swój drugi solowy album pt. „Summer echoes”, który ukazał się w marcu 2011r. za sprawą wytwórni Morr Music. Album został poprzedzony wydanym w grudniu 2010r. w imitowanej edycji 7-mio calowym singlem, na którym Sin Fang umieścił dwa covery (których nie znajdziemy na albumie): Fleetwood Mac „Landslide” oraz Simon & Garfunkel „The Only Living Boy In New York„. Okładka tego singla została wykonana przez partnerkę artysty Inga Birgisdottir.
Natomiast regularnym singlem promującym album „Summer echoes” został „Because of blood”, który dobrze oddaje istotę całego albumu. Do tego singla nakręcono teledysk. Sindri interpretuje ten utwór następującymi słowami: „To opowieść o rybaku, który zażywa morskie narkotyki i dzięki temu może widzieć przyszłość” i dodaje „Teledysk zrobiłem z moim bratem. Założyłem sobie taką samą brodę jak mam na okładce nowego albumu. Moja matka i moja dziewczyna zajęły się wykonaniem tej brody, a mój tata pomógł mojemu bratu i mi z nagraniem video, więc jest to trochę taki rodzinny interes”.
Po zadaniu sobie wielu trudów samodzielnego nagrania wszystkich instrumentów na swoim debiutanckim albumie, tym razem Sigfússon chcąc stworzyć bogatsze i bardziej urozmaicone brzmienie zaprosił do nagrywania drugiego solowego krążka wielu swoich przyjaciół z zespołu Múm, Amiina i Seabear. Album „Summer echoes” został zarejestrowany w studiu artysty i studiu Sundlaugin należącym do Sigur Rós. Dzięki powyższym zabiegom, nowy album jest bardziej przejrzysty i jest bardziej zróżnicowany w zakresie dźwięków w porównaniu z poprzednim. Mimo zaproszonych gości “Summer echoes” jest w całości dziełem Sindri – począwszy od skomponowania muzyki, poprzez produkcję, a skończywszy na pracy nad wizualną oprawą albumu.
Sindri, okrzyknięty przez media „islandzkim królem lo-fi”, nowym solowym albumem udowadnia swój talent (geniusz?) muzyczny, porywa swoim ciepłym głosem, talentem kompozytorskim i melodiami. Tworzy tekstury muzyczne oparte na delikatnych, akustycznych strunach gitar, banjo, fortepianu, perkusji, dźwięków inspirowanych grami wideo, szumów, sampli, a także mnóstwa innych dźwięków.
Sindri nie chce być zaszufladkowany, ani ograniczony etykietkami. Pomimo, że w jego muzyce możemy odnaleźć bliższe bądź dalsze echa takich zespołów jak Seabear, Mum, Jonsi, Junip, Animal Collective, Panda Bear, Caribou, Sufjan Stevens czy Andrew Bird, to jednak jest on indywidualistą, który ma wypracowany swój własny oryginalny i rozpoznawalny styl.
Sin Fang stworzył album bogaty brzmieniowo, optymistyczny i ekscytujący. Muzycznie wielowarstwowy, gdzie poukrywał w poszczególnych utworach różne niezwykłe efekty dźwiękowe, które z kolejnymi przesłuchaniami albumu możemy stopniowo odkrywać. Ponownie zostajemy oczarowani za sprawą delikatnego sennego śpiewu, złożonych harmonii wokalnych i przyjemnych melodii. Sindri jest bardziej odważny ze swoim głosem, śpiewa pewniej i potrafi się odnaleźć w całkiem różnych klimatach. Jego kojący i kameralny głos kojarzyć się może z takimi artystami jak Bon Iver, M Ward czy Sufjan Stevens.
Muzyka na „Summer echoes” jest jasna, błyszcząca, lekka, unosi się na letnich promieniach słońca i ciepłym wietrze. Zawiera wodnisty, marzycielski klimat. Z pomiędzy jej wielowarstwowości, surrealistycznego tła, chaosu nagromadzonych różnych zakłóceń dźwiękowych, zawsze prześwituje cudowna melodia.
„Summer echoes” to wspaniały i dojrzały album, który zapada głęboko w pamięć i od którego trudno się uwolnić. Jak sam śpiewa w jednym z utworów: “We need to make something happen for ourselves” („Nothing”). Mam wrażenie, że artysta pozwolił sobie na swobodę, prawdziwość, naturalność i spontaniczność. Pomysły miały nieskrępowany przepływ i nie ograniczały je żadne granice. Sindri pozwolił sobie na osobistą intuicyjną zabawę lo-fi-folk-synth-popem z odrobiną elektroniki. Muzyk eksperymentuje, bawi się dźwiękami. A dodatkowego uroku dodaje mu radosna atmosfera dziecięcej naiwności. To taki cudowny muzyczny kalejdoskop progresywnego surrealizmu. Ostatecznie muzyka ta porywa nas i obezwładnia. Jej ciepło topi zimowe śniegi i lody, wprowadza powiew lata. Czujemy to ciepło i mamy wrażenie bycia owiewanym delikatnym miłym wietrzykiem, słyszymy dźwięk szumiących fal.
Nie chcę wskazywać na jakieś konkretne utwory, gdyż każdy jest niespodzianką, ma swój urok i jest szczególny. Cały album jest zjawiskowo olśniewający. Żyje swoim własnym życiem. Oddycha, wzrusza, uspokaja, zachęca do refleksji, przywołuje wspomnienia. Wszystko jest w stanie ciągłej zmiany i przemijania.
Na „Summer echoes” udało się osiągnąć równowagę między muzycznym bogactwem dźwiękowym a atmosferą intymności. Przejmują osobiste i intymne teksty utworów. Sindri fenomenalnie maluje dźwiękami emocjonalne obrazy. Mam ochotę dotknąć tych dźwięków, ale wiem, że jest to niemożliwe. Dźwięku nie można dotknąć, bo dźwięki są niematerialne, ulotne. Rodzi się tęsknota i ból, bo te dźwięki dotykają mnie, moje wnętrze, serce i duszę, a ja ich nie mogę dotknąć. Jest w tym coś metafizycznego, transcendentnego, nieziemskiego i hipnotycznego. Zatraciłem się w tych dźwiękach.
Sin Fang :: Summer Echoes
01. easier
02. bruises
03. fall down slow
04. because of the blood
05. rituals
06. always everything
07. sing from dream
08. nineteen
09. choir
10. two boys
11. nothings
12. slow lights
Sin Fang : facebook / bandcamp