Singapore Sling to islandzka legenda shoegaze’u i neo-psychodelii. O tej grupie więcej pisałem już przy okazji recenzji ich poprzedniego krążka „The Tower Of Foronicity” (2014, recenzja tutaj).
Aktualnie spotykamy się ponownie z Henrikiem Björnssonem i jego ponurą muzyczną trupą za sprawą ich najnowszego albumu o wdzięcznym tytule „Psych Fuck”, wydanym za pośrednictwem wytwórni Fuzz Club.
Z notatek wydawniczych przygotowanych dla mediów wynika, że pierwotnie album ten miał być wydany dużo wcześniej, gdyż miał stanowić dopełnienie i uzupełnienie, być drugą częścią i kontynuacją płyty „The Tower Of Foronicity” (2014). Jednakże w trakcie powstawania tych kompozycji i ich nagrań okazało się, iż przygotowywany materiał w odniesieniu do poprzedniej płyty jawi się bardziej jako ten zły brat bliźniak niż towarzysz. Ponadto jak mówi lider Singapore Sling: „Postanowiłem zatytułować album „Psych Fuck”, bo materiał na nim zawarty jest o wiele bardziej okrutny i popieprzony, a także zmiksowany w sposób mocno eksperymentalny”.
Nowy album Singapore Sling składa się z 12 kompozycji i podzielony jest na dwie równe części: „Psych” i „Fuck”. Świetnym wprowadzeniem w muzykę z tego krążka oraz jego reprezentatywną dźwiękową wizytówką jest opener w postaci utworu „Dive in”. Chociaż jest to cover islandzkiego hip-hopowego składu Quarashi, to jednak wersja Singapore Sling nadal zachowuje piękno oryginału, a jednocześnie wzmacnia jego przekaz przez osobliwą interpretację. W ten oto sposób od pierwszych dźwięków „zanurzamy się” w jedyny w swoim rodzaju narkotyczno-podwodny klimat, który pozostaje z nami do ostatnich sekund płyty.
Brzmienie Singapore Sling można nazwać psych-rock’n’fuck-roll’em. To fuzja shoegaze, noise, post-punk, cold wave, experimental i psychedelic rock, krautrock, gothic i gloomy blues. Album „Psych Fuck” wypełniają mocno hałasujące przesterowane i sfuzzowane gitary, jednostajne proste i transowe rytmy perkusji, powtarzane motywy basowe, horrorowe akordy klawiszy oraz ponury, posępny i zmęczony wokal Henrika, któremu wokalnie towarzyszy w pewnych momentach siostra Anna (Two Step Horror). Oczywiście, nadal możemy doświadczyć klaustrofobicznych motywów i pogłosów nadających pewnej dostojności.
Zawiesista i gęsta atmosfera budowana przez zespół jest duszna, wilgotna, lepka, mroczna, halucynogenna, niepokojąca i przytłaczająca. Dominuje w niej pustka, rozpacz i zrezygnowanie, które pochłaniają wszelką nadzieję i wiarę. Choć równocześnie ta sama atmosfera wydaje się też emanować tajemnicą, a także na swój specyficzny sposób zmysłowością i namiętnością. Dużo w nie również nostalgii i liryzmu.
Interesujące jest to, iż to co generalnie powinno odpychać słuchacza od tej muzyki tak naprawdę go przyciąga. No bo przecież ta cała kakofonia, chaos, jazgot, brud, surowość, zimno, chropowatość, szorstkość i nihilizm materiału powinna sprawiać człowiekowi przyjemność równą z mocno zaciskającym się wokół naszych kostek zardzewiałym drutem kolczastym, a przecież muzyka „Psych Fuck” jest finalnie bardzo atrakcyjna i niezdrowo (?) pociągająca. Chyba chodzi tutaj o pewną perwersję i wypaczoną fantazję.
Singapore Sling swoim najnowszym wydawnictwem nie zawodzi. Obyło się bez potknięć, wytknięć i poślizgnięć. Wprawdzie zespół wprowadza w swojej muzyce pewne subtelne zmiany, ale przecież nie ma tu jakichś super innowacji czy zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Jednakże zamiast dołączyć do łaknącej rewolucji grupy malkontentów, proponuję zainteresować się albumem „Psych Fuck”, bo warto. To zdecydowanie najbardziej dojrzały, dostojny i kunsztowny materiał Singapore Sling. A mówiąc wprost i na skróty to po prostu zbiór świetnych numerów, który powinien poznać każdy rządny przede wszystkim nie tyle świeżości, co dobrej muzyki.
PSYCH
1. Dive In 3:28
2. Let It Roll, Let It Rise 3:03
3. Æjl 3:14
4. Na Na Now 2:16
5. Try 5:08
6. The Underground 4:31
FUCK
7. Dying Alive 3:33
8. Give Me Some Other 4:24
9. Glitter 3:57
10. Astronaut 2:36
11. Shithole Town 4:48
12. The Tower of Foronicity 3:11
Singapore Sling : facebook