Pétur Þór Benediktsson znany bardziej jako Pétur Ben – utalentowany kompozytor, producent i muzyk. Muzyczny wizjoner naszych czasów.
Wcześniej na naszej stronie prezentowaliśmy recenzje jego dotychczasowych solowych albumów “Wine for my weakness” i “God’s lonely man”.
Dziś zabierzemy Was do muzycznego świata samotnego człowieka Boga według Pétur Bena.
Marcin: Twój pierwszy album „Wine for my weakness” ukazał się w 2006r., natomiast drugi album dopiero w 2012r. Zatem musieliśmy czekać dość długo na kontynuację Twojego wspaniałego debiutu. Czym to wytłumaczysz? Czyżbyś był perfekcjonistą?
Pétur Ben: Zgadza się, że trochę to trwało. Nie uważam siebie jednak za perfekcjonistę. Chociaż w pewnym sensie staram się doprowadzać projekty, którymi się zajmuję do pewnej perfekcji. Nigdy nie ustaję w pracy nad nimi i nie odpuszczam sobie dopóki nie jestem pewien, że nie mogę zrobić już czegoś lepiej. Ale to wcale nie znaczy, że moja praca jest doskonała. Znaczy to tylko tyle, że po prostu nie potrafię zrobić już czegoś lepiej. Poza tym w tym czasie byłem zajęty współpracą z innymi ludźmi, jak również wykonywałem prace na zamówienie.
Marcin: Czym dokładnie zajmowałeś się przez ostatnie lata?
Pétur Ben: Rok po wydaniu mojego albumu „Wine For My Weakness” byłem w trasie koncertowej wraz z Mugisonem. Poza tym w 2007r. i 2008r. pracowałem nad kilkoma projektami, pozostając przez większość czasu nadal w trasie. Brałem też udział i współpracowałem w kilku projektach innych osób. Pomagałem również miejscowej artystce w pracy nad jej albumem, którego zostałem producentem. To trwało znacznie dłużej niż się spodziewałem, niż ktokolwiek by się spodziewał. Dodatkowo wykonałem też kilka prac dla teatru. Dodatkowo skomponowałem ścieżkę dźwiękową do filmu „Bjarnfreðarson” (Islandzka komedia z 2009r. w reżyserii Ragnara Bragasona) i nagrałem album Pétur Ben & Eberg o nazwie „Numbers game” (wydany w 2011r.). Wydałem ten album przed „God’s lonely man” tylko dlatego, że po prostu prace nad nim szły znacznie szybciej. Natomiast praca nad albumem „God’s lonely man” zabrała mi więcej czasu.
Marcin: W moim odczuciu album „God’s Lonely man” jest bardziej mroczny i cięższy od Twojego debiutu. Jak Ty to oceniasz?
Pétur Ben: W pewnym momencie w 2008r. napisałem utwór „Pieces Of The Moon” lub przynajmniej jego część (bez wokalu) i całkowicie mnie to porwało. Wiedziałem, że potrzebuję użyć w tym jakiegoś nowego głosu. Bardzo samotnego głosu. Kogoś w stylu Holdena Caulfielda z książki „Buszujący w zbożu” lub Travisa Bickle’a z filmu „Taksówkarz”. Kogoś kto mówiłby do siebie lub pisał listy, których nigdy nie wyśle. Eksperymentowałem nad głosem przez jakiś czas i zmieniłem jego skalę, prawie wszystko jest zaśpiewane w niższym rejestrze, aby podkreślić bardziej emocjonalny charakter. Nie chciałem, żeby to był ten sam rodzaj ekspresji jaki był na albumie „Wine For My Weakness”. Dodatkowo chciałem utrzymać całość albumu w jednym tonie. Chciałem, aby to dawało poczucie jedności takie jak w nagraniach Portishead, kiedy wiesz, że muzyka na albumie będzie utrzymana przez cały czas w podobnym tempie i nastroju. „Wine For My Weakness” był zbiorem piosenek, które pisałem i nagrywałem kiedy miałem na to czas i kiedy akurat mogłem. „God’s lonely man” był pracą bardziej skonkretyzowaną i zamierzoną. To tak naprawdę jest album koncepcyjny.
Marcin: Czy Twoja muzyka odzwierciedla to jaki jesteś i kim jesteś?
Pétur Ben: Tak, oczywiście. Oprócz mojej rodziny nic nie jest dla mnie ważniejsze od mojej muzyki. Żyję moją muzyką i nią oddycham, ale moje utwory nie koniecznie są biograficzne. I zamierzam się dalej tego trzymać. Potrafię pisać jak osoba, która jest zazdrosna lub wściekła, jak osoba o innej orientacji seksualnej czy nawet jak osoba, która jest w stanie zabić kogoś innego. Kiedy piszę utwory lub śpiewam je, to wczuwam się w emocje. Tak jak, wyobrażam sobie, robi to pisarz lub scenarzysta. Myślę, że jak tylko odnajduję jakiś temat, który mnie interesuje to wtedy jest mi już o wiele łatwiej pisać. Najtrudniejsza sprawa to znalezienie tych postaci i sytuacji, z którymi się identyfikujesz.
Marcin: Jakim człowiekiem jest Pétur Ben?
Pétur Ben: Jest ojcem, mężem, kompozytorem i gwiazdą rock and rolla.
Marcin: Czy mógłbyś opisać jak wygląda proces tworzenia przez Ciebie muzyki?
Pétur Ben: Zazwyczaj mam przygotowaną część muzyki i wtedy dopasowuję tekst, ale nie jest tak zawsze. Czasami mam tekst prawie w całości, a innym razem tylko sam tytuł. W przypadku „God’s lonely man” był tytuł, refren z tekstem i melodia utrzymana w skali A minor. Na tej podstawie dopiero w późniejszym czasie powstawały kolejne wersy tekstu. W przypadku „I’ll be here” najpierw był tekst. Kiedy tworzę to nie jestem usztywniony. Staram się odpuścić wszystko, uwolnić się i dać się ponieść, zwariować. Niedawno pojawił się w Pitchfork bardzo wnikliwy artykuł Mike’a Powell’a (dziennikarz, krytyk muzyczny), w którym autor opisuje swoją relację na zasadzie kocham-nienawidzę do „Astral Weeks” (album Vana Morrisona z 1968r.). W jednym punkcie tego artykułu przedstawia artystę jako osobę w pewnym sensie ograniczoną, zawężoną i dziecinną. Jest w tym dużo prawdy. W pewien sposób artysta jest jak Piotruś Pan. Ktoś kto nie chce dorosną i być częścią „prawdziwego życia”.
Marcin: Wydaje mi się, że muzyka i teksty są dla Ciebie równie ważne. Mam rację?
Pétur Ben: Tak, jedno jest niczym bez drugiego. Teksty muszą rozbrzmiewać we mnie. One wcale nie muszą być „dobre”, tylko po prostu właściwe. Muszę wierzyć w to co śpiewam. Bez tego muzyka jest martwa.
Marcin: Powiedz mi gdzie znajdujesz źródła swoich inspiracji przy tworzeniu muzyki?
Pétur Ben: Przez cały czas słucham muzyki. Staram się być otwarty na różne tematy. One są zazwyczaj, jak mówi Gregory Crewdson (amerykański fotograf), jak chwile pomiędzy innymi chwilami. One mogą się zdarzać w życiu lub książkach, a także w śnie. Wtedy je chwytam. Przedstawiam postacie, które poznałem w prawdziwym życiu lub sytuacje, na które natknąłem się gdzieś indziej. Zawsze poszukuję czegoś prostego. Prostej melodii lub akordu, albo bez żadnej struktury i melodii. Jedną z trudności przy tworzeniu „God’s lonely man” była dla mnie myśl, którą miałem cały czas w głowie, że nie mogę używać pięknych melodii. Musiałem nieźle kombinować, żeby się tego wyzbyć.
Marcin: Jaka jest główna koncepcja albumu”God’s Lonely Man”? Dlaczego wybrałeś właśnie taki tytuł?
Pétur Ben: Travis Bickle (główny bohater filmu „Taksówkarz”) w jednym ze swoich monologów określa siebie mianem „samotnego człowieka Boga” (God’s lonely man). To wzięło się z artykułu Thomasa Wolfe’a, który badał temat samotności i rozprawiał o „Księdze Hioba”. Te trudne biblijne teksty zawsze przemawiały do mnie. W tej historii jest tak wiele niewypowiedzianych rzeczy. Otrzymujesz zatem pewne fakty, ale możesz też fantazjować przy pomocy emocjonalności, która cię wypełnia. Samotnym człowiekiem Boga może być każdy. Jezus był samotnym człowiekiem Boga, ale był też nim Kain i Judasz, Hiob i Holden Caulfield (bohater książki „Buszujący w zbożu”) i ja.
Marcin: Ostatni utwór na Twoim poprzednim albumie nosi tytuł „Make Way For The Flood”, a na okładce nowego albumu pojawia się w pewnym sensie powódź. Czy to jest zbieg okoliczności czy może jednak nie?
Pétur Ben: Masz na myśli to, że zdjęcie zostało wykonane pod wodą?
Marcin: Tak, dokładnie.
Pétur Ben: Nigdy tak o tym nie myślałem. Zawsze uważałem, że „Make way for the flood” był utworem najbardziej przemyślanym na albumie. I muzycznie to też był punkt w kierunku, który obrałem na kolejnej płycie, z tym że bez gitar i hałasu, tylko pianino, wsparte basem i perkusją.
Marcin: Okładka Twojego nowego albumu jest niezwykła. Wiem, że ten projekt wygrał w kategorii najlepsza okładka albumu podczas Icelandic Graphic Design Awards. Kto jest odpowiedzialny za ten projekt i jaka historia się za tym kryje?
Pétur Ben: Szata graficzna albumu jest pomysłem Jónasa Valtýssona i Dóri Andrésson. Przyszedłem do nich z albumem i oni dokładnie go przesłuchali. Ta podwodna koncepcja pochodzi od nich. Ja musiałem tylko spędzić trochę czasu pod wodą, aby to wyszło. Zdjęcia wykonał Marino Thorlacius. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem. Zdjęcia robiliśmy na basenie w Mosfellsbær co jest zabawne, bo muzyka też była nagrywana w „basenie” w Mosfellsbær (studio nagraniowe Sundlaugin należące do Sigur Rós).
Marcin: Opowiedz o tym w jaki sposób i dlaczego zdecydowałeś się, aby album był finansowany z funduszu karolinafund ?
Pétur Ben: Ingi Rafn przyszedł z tym do mnie, gdy album był w końcowym stadium miksowania i jego sugestia na ten temat wydawała mi się być dobrym wyjściem, ponieważ zamierzałem wydać album samodzielnie, a nie miałem na to pieniędzy.
Marcin: Opowiedz o nagrywaniu materiału na nowy albumu. Gdzie on był nagrywany i jak przebiegał związany z tym cały proces?
Pétur Ben: Przeważnie nagrywałem wersje demo. Potem dopiero zrobiłem kilka nagrań w Swimming Pool z pomocą Biggi i zespołu. Ale piosenki nie były gotowe, dlatego większą część z tego wyrzuciłem i nagrywałem to ponownie, tym razem w moim studiu, które mieści się w garażu. A następnie zrobiłem kolejną sesję nagraniową, tylko z perkusją, w Swimming Pool. Partie wykonywane przez zespół Amiina, organy Davíða Þórsa i chórki były nagrywane też w studiu. A pianino Davíðsa, harfa Katies i perkusję Diddiego nagraliśmy już na miejscu.
Marcin: Nagrywałeś swój album z pomocą swoich przyjaciół. Przedstaw ich pokrótce i powiedz skąd ich znasz.
Pétur Ben: Znam wszystkich, kocham ich. Większość z nich przyszła na jedną sesję. Sigtryggur, Óttar, Tobbi, Kippi Kaninus i Amiina, Katie Buckley i Biggi Poolboy są moimi największymi współpracownikami na tym albumie. Mógłbym powiedzieć coś o każdym z nich, ale wydaje mi się, że ten album mówi po prostu sam za siebie.
Marcin: Trudno było zaprosić wszystkich tych ludzi do współpracy przy albumie?
Pétur Ben: Nie, wcale.
Marcin: Co lub kto miał największy wpływ na ciebie i na to, że zostałeś muzykiem?
Pétur Ben: Myślę, że nikogo nie można za to obwiniać. Pamiętam natomiast jak silnym doświadczeniem muzycznym była dla mnie piosenka „Ebony and Ivory” (wykonywana w duecie McCartney-Wonder), miałem wtedy 7 lat. Nie sposób zatem nie powiedzieć, że Paul McCartney i Stevie Wonder mieli na mnie silny wpływ. Coś wewnątrz zawsze kierowało mnie w stronę muzyki i w pewnym momencie nie miałem już pojęcia jak mogę sobie z tym dłużej radzić. Dlatego postarałem się o to, żeby jakiekolwiek instrumenty wpadły w moje ręce, a następnie sprzęt do nagrywania i wtedy próbowałem się tego wszystkiego uczyć. Ale miałem też wspaniałych nauczycieli i przyjaciół, współpracowników, którym zawdzięczam większość tego kim jestem.
Marcin: Jaki jest Twój ulubiony utwór z albumu „God’s lonely Man”?
Pétur Ben: aaahh niggah … nie potrafię powiedzieć…
Marcin: Czego możemy się po Tobie spodziewać w przyszłości? Masz już jakieś kolejne muzyczne plany? Jak długo przyjdzie nam czekać na nowy album?
Pétur Ben: Mam nadzieję, że niezbyt długo. Już zacząłem pracować nad moim nowym albumem i mam nadzieję, że skończę go w przyszłym roku. Tak naprawdę album „God’s lonely man” ukaże się w 2014r. na całym świecie, więc nie wiem… Mam tytuł tego albumu, tytuł utworu i kilka piosenek.
Marcin: Wydaje mi się, że jesteś osobą o bardzo otwartych horyzontach myślowych. Jakiej zatem muzyki słuchasz prywatnie? Jakich artystów mógłbyś polecić?
Pétur Ben: Słucham naprawdę różnej muzyki. Mistrzami są Leonard Cohen, Bob Dylan i Neil Young, Nick Cave, PJ Harvey i Tom Waits. Słucham często zespołu o nazwie Woman (kanadyjski zespół art-rockowy). Ich album „Public strain” (wydany w 2010r.) jest istną bombą. Uwielbiam Warpaint (amerykański zespół grający indie rock) i Savages (brytyjski zespół rockowy). Uwielbiam również Radiohead i Portishead, którego album „Third” (wydany w 2008r.) jest niesamowicie dobry. Słucham też krautrocka, psychodelii i garażowego grania, jak również muzyki współczesnej i klasycznej – Bach, Beethoven, Debussy, Stravinsky, Ligeti, Lutoslawski, Takemitsu, Arvo Part, Scelsi. Uwielbiam grupę the S.L.Á.T.U.R., Iggy Pop, Lou Reed, the Doors, Joy Division, Scott Walker, Lee Hazlewood, The Beatles, the Rolling Stones, Fela Kuti, Miles Davis, John Coltrain, Bill Callahan, Bonnie Prince Billy, Animal Collective, Aphex Twin. Słucham też teraz trochę hip hopu np. Wu Tang Clan i nowego albumu Ghostface Killah (były członek Wu Tang Clan), który wraz z Adrian Younge robi dobrą muzykę, także debiutancki album Earl Sweatshirts jest równie świetny.
Marcin: Jak opisałbyś islandzką scenę muzyczną?
Pétur Ben: Jest mocna. Jest w porządku. Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. Rapperzy, Dj’e, metalowcy, indie i scena eksperymentalna. Wszyscy oni są takimi samymi ludźmi. Np. Ingi Garðar z grupy S.L.Á.T.U.R. gra na keyboardzie w zespole Sin Fang, a oprócz tego gra także na puzonie w Kippi Kaninus.
Marcin: Jakie islandzkie zespoły lub artystów mógłbyś polecić?
Pétur Ben: Kippi Kaninus pojawi się z fantastycznym albumem. Snorri Helgason, Mr. Silla, Mugison, Úsland, Grísalappalísa, Oyama, The Heavy Experience, Daníel Bjarnason, Hugi Guðmundsson, Sin Fang, Singapore Sling i Dead Skeletons, Lay Low i Benny Crespos Gang… eeee… o kimś na pewno zapomniałem.