Melancholijni post-black metalowcy z zespołu Dynfari wydali niedawno swój trzeci album zatytułowany „Vegferð Tímans” (nasza recenzja).
To wielkie i magiczne dzieło, którym Dynfari przywraca wiarę w ambitnym black metal.
Jóhann Örn i Jon Emil zgodzili się opowiedzieć nam trochę o swoim nowym albumie. Zapraszamy.
……………………………………………………………………………………………………………..
Marcin: Witajcie. Przede wszystkim na samym początku chciałbym Wam pogratulować wspaniałego nowego albumu. Doskonała robota!
Jóhann Örn: Dziękujemy.
Marcin: Gracie razem od 5-ciu lat, na swoim koncie macie trzy długogrające albumy. Moim zdaniem to dobry wynik. Czy w życiu artystycznym Dynfari były jakieś szczególne momenty, które zapadły Wam w pamięć?
Jóhann Örn: Tak to dobry wynik, chociaż chcieliśmy mieć lepszy. Zdecydowanie najlepszym punktem w naszej dotychczasowej karierze była trasa koncertowa, którą mieliśmy latem ubiegłego roku i która obejmowała kilka krajów w Europie kontynentalnej. Myślę, że ten czas był dla nas szczególny. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z tak entuzjastyczną i żywo reagującą publicznością, przy której współudziale można było wytworzyć tak dużo nowej energii. Cieszymy się również z tego w jaki sposób jesteśmy przyjmowani w Ameryce Północnej.
Marcin: Czy jesteście zwolennikami jakiejś black metalowej filozofii? Jeśli tak, to jakie ma ona odzwierciedlenie w waszym codziennym życiu?
Jóhann Örn: Nie nazywałbym tego „black metalową filozofią”. Poza tym to czy jest ona częścią naszego codziennego życia jest w dużej mierze uzależnione od danego kontekstu i sytuacji. Myślę, że wielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, jak małe i nieistotne jest życie pojedynczej osoby i jej indywidualne problemy w kontekście świata. Nasze teksty odzwierciedlają właśnie te momenty transcendencji. Filozofia „Sem skugginn” odnosiła się dokładnie do ulotności ludzkości we wszechświecie i naszej obojętności wobec takiego stanu rzeczy. Pierwsza połowa albumu „Vegferð tímans” kontynuuje ten temat, mówi o tym specyficznym porządku świata. Podczas, gdy
„trylogia Vegferð” przedstawia zupełnie inne podejście, bardziej skupiające się na fantazji i pomysłach dotyczących ucieczki.
Marcin: Dobrze, że o tym wspominasz. Porozmawiajmy o Waszym nowym albumie „Vegferð tímans”. Przyznam, że każdorazowe słuchanie tego albumu jest dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Jaki jest odbiór tego albumu w mediach, jak inni postrzegają waszą muzykę i czy jesteście zadowoleni z tych informacji zwrotnych jakie otrzymujecie?
Jóhann Örn: Cieszy nas to co mówisz! Reakcje na nasz album są generalnie bardzo dobre, a niektóre słowa i określenia, które padają wykraczają daleko poza nasze oczekiwania i poza to, czego mogliśmy się spodziewać po naszej muzyce, jak np. „album roku”, „klasyk” i „bliski perfekcji”. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tych informacji. Równocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że nasza muzyka nigdy nie zadowoli wszystkich. Tak czy owak recenzje i oceny są fantastyczne.
Marcin: Zanim przejdziemy do samej muzyki mam jeszcze kilka innych pytań. Na albumie ponownie śpiewasz w swoim ojczystym języku. Zgaduję, że większość osób spoza Islandii nie rozumie o czym śpiewasz. Wiem, że „Vegferð tímans” jest koncept albumem, a jego tytuł można tłumaczyć jako „Yourney of life”. Powiedz czyj był pomysł tej koncepcji i co skłoniło was do podjęcia takiego tematu na albumie?
Jóhann Örn: Bezpośrednie tłumaczenie to „Journey of Time”, ale Twoje tłumaczenie również
ma wiele sensu. Koncepcja ta może być rozumiana na różne sposoby i nie mam zamiaru udawać, że siedzę w wieży z kości słoniowej i się mądrzę, opowiadając ludziom, co jest właściwe. Aby zobrazować główną ideę, powiem tylko tyle, że album zabiera nas od światła („Ljósið”) w kierunku ciemności („Myrkrið”). Niektórzy mówią także o swoich własnych interpretacjach tego albumu. Na przykład, że przedstawia on kolejne etapy życia. Myślę, że to równie ciekawy sposób pojmowania tej koncepcji. Sama muzyka ma raczej tajemniczy klimat, więc pomyśleliśmy, że byłoby dobrze, aby teksty również takie były. Te teksty zostały więc dostosowane do muzyki tworząc pewną całość, w której dźwiękowa konstrukcja odpowiednio koresponduje z tekstami.
Marcin: Co zainspirowało powstanie „Vegferð tímans”?
Jóhann Örn: Muzyka była wynikiem rozważań na temat samego życia, śmierci i smutku. Natomiast teksty powstały na kanwie rozmyślań filozoficznych, skupiających się na koncepcji nadziei w tym całym bałaganie, który nazywamy istnieniem i tego co ono za sobą pociąga.
Marcin: No, dobrze, więc o czym są poszczególne utwory? Wydaje mi się, że mogą one tworzyć spójną całość i opowiadać konkretną historię.
Jóhann Örn: Ljósið („The Light”) zaczyna się od końcowych dźwięków „Sem skugginn” i w ten sposób nawiązuje do holistyczny koncepcji ostatniego tekstu zamieszczonego na tym albumie: Hvar er ljósið (“Where is the light?”). To ważny początek, który ma duże znaczenie dla następnych utworów traktujących o znaczeniu istnienia człowieka w szerszym kontekście.
Óreiða („Chaos”) ukazuje ludzkość i człowieka, który nieustannie walczy o
utrzymanie porządku na świecie. Okazuje się jednak, że to nie świat kręci się wokół nas, ale raczej my wokół niego. Dlatego czasami powinniśmy się poddać jego chaosowi, który tak często staramy się unikać. W ten sposób moglibyśmy ogarnąć wszechświat, w którym żyjemy.
Sandkorn (I stundaglasi tímans) (“A Grain of Sand (in the hourglass of time)”) to utwór, który stawia pytanie o to, co pozostawimy po sobie, w odniesieniu do tego, że nasze życie to zaledwie dwie sekundy w 24 godzinach istnienia wszystkiego. Równocześnie wskazuje, że nasze ciągłe poszukiwanie sensu to daremny wysiłek, ponieważ życie jest stale zabarwione naszą śmiertelnością i stąd wynika niemożność koncentrowania się wyłącznie na naszej percepcji i niczym innym.
Hafsjór („Vast Ocean”) jest poniekąd przedstawieniem tego samego tematu, zadając wielokrotnie pytania dotyczące naszego człowieczeństwa; o sprawy takie jak ubóstwo, cierpienie i prawdziwa zdradliwa rozpacz. W swojej podróży wędrowiec/żeglarz wiosłuje coraz mocniej i szybciej, jednak daremnie, bo i tak połknie go przepastny ocean.
Fall hinna XCII og hinna 2^57,885,161 − 1 sálna (“Fall of the XCII and 2^57,885,161 − 1 souls”) przedstawia śmierć osoby, szepcząc werset pogrzebowy: jesteśmy pyłem i w pył się obrócimy – z wyłączeniem celowo części, która mówi, że znowu z pyłu powstaniemy. XCII oznacza liczbę znanych pierwiastków chemicznych, a cyfry rzymskie 2 ^ 57885161 – 1 to największa liczba pierwsza znana człowiekowi – pomimo świadomości jej nieskończoności. Ten krótki przerywnik podkreśla w jaki sposób ograniczone jest nasze rozumienie świata.
The Vegferð trilogy (“Voyage trilogy”) z kolei możemy traktować jako część post-apokaliptyczną, ale niekoniecznie.
Pierwsza część Ab Terra (“From the Earth”) zaczyna się od prochów, które kiedyś było przykryte śniegiem, a z czasem zespoliły się w jedno ze wszechświatem, wolne od chaosu w wieczności.
Nagle podróż przekracza życie, przestrzeń i czas. Znaczenie jest znacznie głębsze, podobny do
tejgo w Óreiða, które mówiło, że świat nie kręci się wokół nas, z tym, że teraz to energia
gwiazd z nieba pompuje nasze żyły, i w jaki sposób można spojrzeć na to w ten sposób, że życie ludzkie to wynik pradawnych sił.
Druga część Ad Astra (“To the Stars”) zabiera resztki tego, co kiedyś istniało i przenosi w nowy wymiar, życia jest echem rytmu bicia serca wszechświata. W tej wielkiej kompozycji możemy ujrzeć ulotność życia. Nie stanowi ona odrębności. Łączymy się ze starymi, odległymi galaktykami, kiedy rozpuszcza się w swobodnym opadaniu. Nasze ciało zamienia się w proch, ale serce
bije coraz szybciej i szybciej, w rytmie planety.
Trzecia i ostatnia część Myrkrið („The Dark”) spaja album, podsumowuje go. Pokazuje, że poszukiwanie światła nigdy nie miało sensu, gdyż życie to nasza podróż do gwiazd, a nie tylko w kierunku światła. Tam w końcu złączamy się ze starożytnymi i odległymi galaktykami. Wiem, że to może być nieco mylące, zwodzące. Album nie ma jednak dostarczyć prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Celem tej muzycznej podróży jest to, pod jej koniec słuchacz pozostał z jeszcze większą ilością pytań niż wcześniej, a nie uzyskał samych odpowiedzi.
Marcin: Opowiedzcie proszę o procesie powstawania albumu „Vegferð tímans”. Jak długo pracowaliście nad tym materiałem?
Jóhann Örn: Najstarsze utwory pochodzą jeszcze z początku 2012 roku, ale wszystkie piosenki powstawały w zasadzie w tym roku. Niektóre z nich pozostały w dużej części niezmienione od tego czasu, ale w innych wprowadziliśmy drobne zmiany i uzupełnienia, i trwało to aż do 2014 roku, mimo że 98% materiału zostało nagrane w 2013 roku.
Marcin: A jak przebiegał proces pisania i sama sesja nagraniowa? Pracujecie indywidualnie nad muzyką czy wspólnie jako zespół? Czy w jakiś sposób różniło się to od wcześniejszych doświadczeń?
Jón Emil: Przez większość czasu piszemy utwory indywidualnie, ale w ten sposób nigdy nie osiągają one skończonej formy. Dopiero kiedy się spotykamy i razem ćwiczymy je, nabierają one właściwego kształtu będącego wypadkową wpływów naszej dwójki. Każdy z nas ma wpływ na drugiego i na dany utwór. Najlepsze w tej wspólnej pracy jest to, że w wyniku współpracy kompozycje jakby odradzały się na nowo, otrzymują zupełnie inne życie. Czasami też dobrym sposobem jest nagranie części materiału i odsłuchanie go z dystansu. Można się z tego naprawdę dużo nauczyć, szczególnie, że jest nas tylko dwóch, co jest w pewien sposób ograniczające. Przy okazji albumu „Vegferð tímans” nasz wkład w przygotowanie kompozycji i pracę był bardziej wyrównany, niż na poprzednim albumie „Sem skugginn”. Tym razem każdy z nas przygotował po cztery utwory. Ponadto postanowiliśmy być wolni od wszelkich instrumentalnych ograniczeń.
Jóhann Örn: Nasza praca nad tworzeniem kolejnego albumu będzie się jeszcze bardziej różnić, gdyż w aktualnym składzie Dynfari jest cztery osoby.
Marcin: A na czym polegały różnice pomiędzy pierwszą wersją kompozycji a ich finalną formą?
Jón Emil: Różnice te były znaczne. Trzeba pamiętać, że większość utworów napisaliśmy, zanim pojawił się poprzedni album, a było to w 2012 roku. Od tego czasu, aż do satysfakcjonującego ukończenia albumu, dokonaliśmy w utworach wielu zmian. Mam nadzieję, że wyszły nam one na lepsze. Jest to wynik tego, że przez te kilka lat byliśmy pod wpływem dużo większej ilości różnych doświadczeń i sytuacji, które miały wpływ na ukształtowanie materiału. Skupiamy się na tym, co podpowiadają nam nasze myśli, słuchamy naszej intuicji, inspirujemy się i robimy to co naprawdę chcemy robić. Nie mamy żadnych sztywnych zasad w tworzeniu naszej muzyki.
Jóhann Örn: Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której zespół z góry zakłada jaki rodzaj muzyki będzie tworzył. To po prostu jest wbrew mojej naturze. Proces twórczy musi być otwarty i płynny, a nie zamknięty i ograniczony. Dlatego jest oczywistością, że przez te prawie trzy lata nastąpiły zmiany w naszych utworach.
Marcin: Pamiętacie jakieś szczególne niespodzianki lub trudności, które pojawiły się podczas nagrywania albumu?
Jón Emil: Nagrywaliśmy album zupełnie sami, więc siłą rzeczy było to dla nas duże wyzwanie i pole dla wielu eksperymentów. Przy okazji rejestrowania poprzednich albumów zdobyliśmy spore doświadczenie i nauczyliśmy się wielu rzeczy, które teraz nam bardzo pomogły. Dlatego uważam, że praca nad nowym albumem była bardziej zorganizowana, bardziej dojrzała. Trudności pojawiają się zawsze, ale lepiej im sprostać i je rozwiązać, niż później żałować. Mam tu na myśli na przykład sytuację, w której po pierwszej rejestracji partii perkusji, zrezygnowaliśmy z niej, bo uważałem, że próbowałem tam grać powyżej swoich możliwości. W ten sposób nagrywaliśmy wszystko od nowa, od zera, a ja wtedy kierowałem się zasadą „mniej znaczy więcej”.
Marcin: Niesamowitą sprawą, którą lubię na nowym albumie jest dodanie partii skrzypiec i kobiecego wokalu. Czy była to świadoma decyzja wynikająca z wcześniejszych ustaleń przed napisaniem materiału czy raczej późniejszy spontaniczny wynik chwili?
Jóhann Örn: Zdecydowaliśmy o tych dodatkach po nagraniu podstawowych partii instrumentów. Pierwotnie mieliśmy zamiar zaangażować śpiewaczkę operową Alexandrę Chernyshovą do zaśpiewania w utworze „Vegferð II – Ad Astra”, jednak później doszliśmy do wniosku, że śpiew operowy nie pasuje do tej kompozycji, tak nam się wydawało. Chociaż bardzo cenimy głos i śpiew Alexandry, jest ona wspaniałą wokalistką, która świetnie odnajduje się wokalnie w różnorodnych stylistykach muzycznych.
Marcin: Możesz rzucić nieco więcej światła na muzyków sesyjnych, którzy pojawili się na płycie?
Jóhann Örn: Oczywiście. Karen Yrr to nasza wieloletnia przyjaciółka, który zgodziła się ozdobić swoim niesamowitym głosem utwór „Vegferð II – Ad Astra”. Jestem przekonany, że w przyszłości dokona czegoś spektakularnego i jeszcze o niej usłyszymy. Natomiast Johan Becker to amerykański multiinstrumentalista i muzyk, z którym mam kontakt za pośrednictwem mojego przyjaciela z Kolumbii. Spotkałem Johana osobiście w w Islandii podczas Wacken Metal Battle w 2013 roku. Trzeba zaznaczyć, że jest on częścią takich projektów muzycznych jak Austaras, Cairn, Vaskula i Vukari.
Marcin: Oprócz nowych elementów w muzyce, jak dźwięki skrzypiec i kobiecy wokal, na nowej płycie pojawia się również dużo miejsca i przestrzeni dla gitary akustycznej. Mam wrażenie, że ten akustyczny dźwięk jest dla was i brzmienia muzyki bardzo ważny.
Jón Emil: Myślę, że obydwaj zgodzimy się co do tego, że za pomocą gitary akustyczne można wytworzyć bardziej naturalny i organiczny dźwięk, który ładnie i dobrze łączy się z całością i pasuje do kontekstu płyty. Przyznam się, że kiedy byłem młody uczyłem się gry właśnie na klasycznej gitarze akustycznej. Pomogło mi to w sposobie myślenia i konstruowania obecnych utworów.
Marcin: Muszę przyznać, że „Vegferð tímans” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Moim zdaniem płyta pełna jest aż po brzegi pięknych i misternych zdobień w zakresie poszczególnych kompozycji. Dostrzegam nacisk położony na szczegóły, struktury i budowanie atmosfery. To naprawdę piękny, epicki i melancholijny klimat. Według mnie każdy utwór ma wiele mocnych momentów. Odnoszę też wrażenie, że materiał jest w pewien sposób odzwierciedleniem tego, jak wy rozwinęliście się i dojrzeliście jako autorzy piosenek.
Jón Emil: Dzięki! Taki był nasz cel. Nie chcieliśmy się ograniczać. Pragnęliśmy, żeby z jednej strony móc osiągnąć przestrzeń, a z drugiej zachować intymność. Żeby wyjść z muzyką do ludzi, która dla nas jest czymś bardzo osobistym. Wiadomo, że były momenty, w których odczuwaliśmy radość i piękno, podczas gdy innym razem wszystko stawało się mroczne i beznadziejne. Osobiście kiedy słuchamy tych kompozycji czy to podczas koncertów czy z płyty, musimy przyznać, że jesteśmy z nich usatysfakcjonowani, czyni nas to silniejszymi i spokojniejszymi. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisanie piosenek przychodzi łatwiej, kiedy jesteś w twórczym nastroju, jednak gdy tego brakuje przydają się umiejętności kompozytorskie i dojrzałość. Dobrym sposobem jest również słuchanie jakiejś muzyki lub spotykanie się i jammowanie z inspirującymi muzykami.
Marcin: Moim zdaniem „Vegferð tímans” to głównie emocje i niepowtarzalny klimat. Album emanuje wręcz specyficzną spirytystyczną i magiczną aurą. Jest to chyba coś bardzo islandzkiego.
Jóhann Örn: Nie jesteś pierwszą osobą, która nam o tym mów. Biorąc pod uwagę że to koncept album cieszymy się, że ludzie dostrzegają i doświadczają tej aury. Czy jest to coś szczególnie islandzkiego tego nie wiem. Nie było naszym zamiarem stworzenie spirytystycznego i magicznego albumu, ale rozumiem co ludzie mają na myśli tak go określając. Po prostu jakoś tak wyszło.
Marcin: Czy zgodzisz się z tym, że płytę można podzielić na dwie części? Wydaje mi się, że ostatnie trzy utwory są szczególnie ważne dla całości.
Jóhanna Örn: Oczywiście, od początku postrzegamy ten album, jako posiadający dwie strony. Być może nie do końca należy go traktować w całości jako koncept, choć na pewno wielu tak go doświadcza. Pierwsze 5 utworów rozgrywa się jakby przed śmiercią, a kolejna trylogia to rzecz postmortem. Pierwsza połowa różni się również muzycznie od drugiej części. Kompozycje mają na przykład krótsze formy. Natomiast ostatnie trzy utwory są dłuższe i wielowarstwowe. Ich tytuły to także gra słów na ten temat podróży w czasie. I faktycznie tracimy poczucie czasu kiedy gramy te piosenki.
Marcin: Na nowym albumie jest dość dużo wątków progresywnych, tak w estetyce jak i brzmieniu, równocześnie zachowane zostały elementy charakterystyczne dla Dynfari. Jak moglibyście opisać swój muzyczny rozwój od początku kariery aż do teraz? Nowy album to kolejny naturalny krok naprzód?
Jón Emil: Bycie muzykiem jest od zawsze i na zawsze pozostanie procesem, w którym tak naprawdę uczymy się być tym muzykiem, poznajemy swoje muzyczne zdolności i umiejętności, które w jakiś sposób należy połączyć. Myślę, że przy okazji tego albumu byliśmy bardziej skoncentrowani i zmotywowani do pracy jako całość. Dlatego wspólna praca pozwoliła na uzyskanie lepszego wyniku, napisanie lepszych kompozycji, uzyskanie lepszego brzmienia i produkcji.
Jóhann Örn: Tak, myślę, że to logiczny krok naprzód. Chociaż nadal pozostały w tej muzyce pewne elementy naszego brzmienia, które mogą być opisywane jako nasz znak towarowy, ale znowuż z drugiej strony przecież możemy mieć inne zdanie na temat tego co jest charakterystyczne dla Dynfari, i może to być odmienne od tego co myślą nasi słuchacze. W tej dyskusji ważne jest to, aby podkreślić, iż nie jesteśmy w tym muzycznym biznesie dla nikogo innego oprócz siebie samych. Jeśli ludzie lubią to co robimy, to świetnie. Podobnie konstruktywna krytyka jest też czymś co doceniamy i ma dla nas znacznie, co szczególnie pomocne było kiedy zaczynaliśmy tworzyć muzykę. Trudno opisać nasz rozwój od pierwszego albumu do najnowszego. Jeśli już miałbym coś na ten temat powiedzieć, to, że staliśmy się bardziej otwarci na nowe instrumenty i dźwięki. Pierwszy album opierał się o dźwięki perkusji, basu, gitar i wokalu. Na „Sem skugginn” dodaliśmy sporo partii klawiszowych i użyliśmy syntezatorów. Częściej także sięgamy po bardziej czyste rozwiązania wokale niż wcześniej. Niektórzy mówią, że nasza muzyka złagodniała. Myślę, że to nie do końca jest prawda. Uważam, że to wynik lepszej produkcji. Ponadto na pewno poprawiliśmy się jako instrumentaliści. Kiedy zaczynaliśmy karierę i wydawaliśmy debiut to mieliśmy po 19 lat, a od tego czasu minęło 5 lat.
Marcin: Jak ważne dla was jako kompozytorów i muzyków jest to, aby się rozwijać?
Jóhann Örn: Bardzo. Nie mamy żadnego interesu w tym, aby nagrywać i wydawać dwa razy takie same albumy. Myślę, że niektórzy mogą być mile zaskoczeni następną płytą.
Marcin: Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie po wysłuchaniu „Vegferð tímans” jest zmienność i złożoność jego brzmienia. Wasza muzyka to nowy wymiar atmosferycznego black metalu z różnymi stylistycznie wpływami, takimi jak progressive, post-metal, rock, ambient, muzyka neoklasyczna.
Jóhann Örn: Wow, dzięki. To dokładnie ten rodzaju słów, które przekraczają nasze oczekiwania.
Wiesz, jesteśmy zainteresowani wieloma różnymi gatunkami muzycznymi, w tym post-rockiem, ambientem, muzyką elektroniczną i neoklasyczną. Niektóre z nieblackowych zespołów metalowych, które nas inspirują to Mogwai, Sleepmakeswaves i This Will Destroy You (naprawdę nas teraz kręci).
Jón Emil: Myślę, że piękno można zobaczyć w każdym rodzaju muzyki, mam nadzieję, że nie tylko ja tak myślę. Mam szerokie zainteresowania muzyczne, inspiruje mnie muzyka wyrastająca z różnych gatunków i stylistyk, a wszystkie te wpływy staram się połączyć jakby w jedno
drzewo, z wieloma różnymi odgałęzieniami. Zacząłem grać na gitarze klasycznej w wieku 10 lat, co oczywiście miało wpływ na mnie i moje muzyczne początki. Zaczynałem od zespołów takich jak The Beatles, Jimi Hendrix i Led Zeppelin. Potem przyszedł czas na rzeczy bardziej ekstremalne, takie jak Death, Immortal, Dissection, Sólstafir, Alcest, Austere itp. Więc każda muzyka może mieć wpływ na ciebie i dodawać ci energii.
Marcin: Zgadzam się. Porozmawiajmy o stronie graficznej płyty. Zdjęcie na okładce waszego nowego albumu jest niesamowite i bardzo sugestywne. To kawałek niesamowitej i pięknej sztuki. Kto jest jego autorem i w jaki sposób łączy się ono z muzyką?
Jóhann Örn: Grafika albumu została wykonana przez artystę, który nazywa siebie Metastazis.
Sam obraz przedstawia samotnego człowieka stojącego pośrodku wielkiej doliny, pomiędzy symetrycznymi warstwami gór. Obraz ten jest wykonany z nałożenia na siebie wielu prawdziwych zdjęć natury Islandii. Połączenie go z koncepcją albumu jest dość oczywiste – ulotność człowieka, w pozornie chaotycznym i ogromnym wszechświecie. Z poznaniem autora okładki wiąże się dość zabawna historia. Otóż pewnego dnia odwiedził on Islandię i poszedł do sklepu płytowego Lucky
Records, aby znaleźć jakąś muzykę do słuchania podczas wycieczki po islandzkich górach i lodowcach. Oczywiście, zauważył nasz album „Sem Skugginn”, którego okładkę zdobi zdjęcie śnieżnego szczytu gór. Zapytał się sprzedawcy, czy ma może więcej albumów tego zespołu. Trzeba wspomnieć o tym, że nasza debiutancka płyta pojawiła się w limitowanej edycji 50 kopii. W każdym bądź razie wracając do historii, był to czas kiedy sklep Lucky Records przeniósł się do nowej lokalizacji i podczas tej przeprowadzki odkryto kopię debiutu Dynfari, która ukryła się schowana pomiędzy pudełkami. Sprzedawca przypomniał sobie o tym i zapytał, czy klient jest nią zainteresowany. W ten sposób Metastazis uzyskał prawdopodobnie ostatni egzemplarz naszego debiutanckiego albumu. Zakochał się w naszej muzyce, a potem skontaktował się z nami, mówiąc, że po prostu musi wykonać okładkę naszego kolejnego albumu.
Marcin: Czym jest symbol triskelion znajdujący się na okładce? Co on dla was oznacza?
Jóhann Örn: Triskele ma dla nas wiele znaczeń. Przede wszystkim, symbolizuje wieczność, a to poniekąd temat albumu. Po drugie, jest znany jako symbol celtycki, gdzie należy upatrywać się pochodzenia Islandczyków. Po trzecie jego potrójna symetria jest symboliczna dla trylogii Vegferð.
Marcin: Który utwór z albumu jest dla was najważniejszy?
Jóhann Örn: Jeśli wsłuchasz się dokładnie w akustyczny wstęp do „Sandkorn” usłyszysz, że gitarze akustycznej towarzyszy akordeon. Dostałem go od mojego dziadka, kiedy ten stał się
zbyt słaby, by go podnieść i na nim grać. Zmarł jesienią ubiegłego roku, więc ta piosenka będzie zawsze mieć dla mnie wyjątkowe znaczenie, nie tylko ze względu na tekst. Dźwięki akordeonu można również usłyszeć na początku utworu „Ljósið”.
Marcin: Czy macie zamiar nakręcić jakiś teledysk? Może macie już jakieś pomysły na scenariusz?
Jóhann Örn: Mamy kilka pomysłów, ale brak nam na to czasu i pieniędzy, aby je zrealizować. A jeśli mielibyśmy się już tego podjąć to chcielibyśmy to zrobić dobrze. Póki co wciąż jesteśmy małym zespołem i trzeba mądrze gospodarować naszymi ograniczonymi zasobami finansowymi. Dla nas muzyka jest zawsze najważniejsza. Dlatego być może pomyślimy o klipie przy okazji kolejnego wydawnictwa, jeśli wszystko pójdzie dobrze.
Marcin: Jaki jest wasz Top5 jeśli chodzi o zespoły metalowe?
Jóhann Örn: To strasznie trudne. W przypadkowej kolejności, mogę tu wspomnieć o YOB, Woods of Desolation, Enslaved, Moonsorrow, Drudkh. Mógłbym jednak równie dobrze wskazać kilkanaście innych tego typu kombinacji Top 5.
Jón Emil: Ja słuchałem naprawdę wiele różnych rzeczy. Trudno mi wskazać taki Top5 zespołów, więc wymienię 5 kapel, których słucham obecnie: 1. This Will Destroy You (świetny zespół instrumentalny, warty uwagi). 2. Váli (neofolk, całość instrumentalna, w większości akustyczna). 3. Darkthrone (pokonują wszystko, kultowy metal). 4. Sólstafir (ich ostatni album „Ótta” jest dość dobry). 5. Kontinuum (kolejny zespół z Islandii, właśnie kupiłem ich nowy album „Kyrr”).
Marcin: Co chcielibyście powiedzieć swoim fanom w Polsce?
Jóhann Örn: Czekamy na to, żeby ponownie przyjechać do Polski! Nasza noc w Krakowie była niezapomniana. Mamy nadzieję, że następnym razem uda się pomieścić więcej ludzi wewnątrz, aby wszyscy mogli zostać zahipnotyzowani i doświadczyć muzycznego transu.
Marcin: Dzięki za wywiad. Życzę Dynfari udanej kariery.
Jóhann Örn: Dziękujemy za wnikliwe i trudne pytania.