Jacek Godek to w wielkim skrócie aktor teatralny, ale też przede wszystkim tłumacz islandzkich sztuk teatralnych i literatury, który przybliża polskim czytelnikom islandzkie wiersze, powieści, sagi i baśnie.

W wywiadzie udzielonym dla Stacja Islandia Jacek Godek opowiada o swoim dzieciństwie spędzonym w Islandii, o zamiłowaniu do literatury islandzkiej, o zawodzie tłumacza i o wielu innych sprawach. Przez jego wypowiedzi przemawia autentyczność i pasja. Zapraszamy.

 
islandia 15-18 sierpnia_216

 

Marcin: Mieszkał Pan na Islandii w latach 1969-74. Tam ukończył szkołę podstawową i gimnazjum. Jak Pan w ogóle się tam znalazł? Co Pana tam sprowadziło?

Jacek Godek: Znalazłem się w sposób dość prozaiczny, bo z rodzicami. I siostrą. Tata był charge d’affairs w ambasadzie, wtedy w willi przy Grenimelur 7. Przylecieliśmy późną jesienią o ile pamiętam. I pamiętam biały śnieg i czarną noc.

 

Marcin: Czy łatwo było się Panu tam przystosować do tamtych warunków?

Jacek Godek: Pierwsze dni byłem w depresji. Zostawiłem w Polsce kolegów. I koleżanki. Dla jedenastolatka to spory szok. Wyjmuje się go z jednego środowiska i wkłada do drugiego, nieznanego. Ale w tym wieku człowiek szybko się przystosowuje, więc w ciągu kilku dni przyzwyczaiłem się do nowych kolegów. I koleżanek. Coraz bardziej mnie pochłaniało życie towarzyskie w szkole, tym bardziej że zwłaszcza na początku, każdy dzień niósł nowe wrażenia. Pamiętać trzeba też o tym, że Islandia na początku lat 70-tych nie była tak zglobalizowana, jak dziś. Był to przyjazny ludziom kraj, gdzie kawę często piło się jeszcze ze spodków i moczyło w niej kostki cukru, które zjadało się jak słodycze.

 

Marcin: Jakie było pierwsze Pana wrażenie po zetknięciu się z Islandią?

Jacek Godek: Zimno i ciemno.

 

Marcin: A czy coś zauroczyło Pana w Islandii?

Jacek Godek: Z czasem wszystko. Od unoszącego się w powietrzu zapachu (niektórzy mówią, że pieniędzy) po surową pogodę. Ludzie… Wtedy jeszcze można było spotkać ludzi, którzy układali rímur i w ten sposób się porozumiewali między sobą. Oczywiście nie powszechnie, na co dzień, ale przywiązanie do tradycji było wielkie. Nacjonalizm w dobrym tego słowa znaczeniu, pozbawiony ksenofobii i fanatyzmu. Urocza prowincjonalność objawiająca się między innymi tym, że obcokrajowiec w tamtych czasach stanowił nie lada atrakcję. Przyjezdnych było mało, więc i problemów panoszących się na świecie i przywożonych przez przybyszów nie było. Nikt nie zamykał domu, samochodu, bo nie było powodu.

 

Marcin: Jak odnajdował się Pan w szkole w Islandii? Jak wspomina Pan tamtejszą edukację oraz podejście nauczycieli do uczniów i nauki?

Jacek Godek: Przede wszystkim byliśmy z siostrą trochę takimi babami z brodą. Nie wiem czy nie byliśmy jedynymi obcokrajowcami uczącymi się w szkole islandzkiej. Stąd każdy bardzo chciał nam pomóc. Mówię i o nauczycielach i uczniach. Miałem szczęście, bo trafiłem na znakomitych kolegów i koleżanki w klasie. Wielu spośród moich kolegów porobiło kariery. Są wśród nich muzycy, aktorzy, filmowcy, naukowcy. Cały okres szkolny mogę więc wspominać jedynie dobrze. Ale też zwróciłem wówczas uwagę na jedną rzecz, z której potem korzystałem na lekcjach. Byłem sporo do przodu z matematyki, więc do końca gimnazjum na początku każdego roku rozwiązywałem wszystkie zadania ze skryptów i do wakacji miałem labę. Ale też w tamtych czasach nauka w szkole islandzkiej tym się od nauki w polskiej różniła, że lepiej przystosowywała do życia. Szkoła islandzka uczyła bardziej praktycznych rzeczy, niż polska.

 

Marcin: Co było dla Pana wtedy najtrudniejsze po przeprowadzce na Islandię?

Jacek Godek: Z początku pewno sama nauka języka, ale jak tylko się go nauczyłem, a w tym wieku nie pochłania to zbyt wiele czasu, życie stało się lekkie, łatwe i przyjemne. Zwłaszcza, że każdą wolną chwilę starałem się spędzać ganiając za piłką.

 

ani duzy ani maly 001

Marcin: Pamięta Pan jak wyglądała Islandia z przełomu lat 60-tych i 70-tych?

Jacek Godek: Była skromna, beztroska, niewinna i uśmiechnięta. I przyjazna. Trochę prowincjonalna. Taka do zakochania.

 

Marcin: Czy według Pana duże były różnice kulturowe pomiędzy Islandią a Polską?

Jacek Godek: Pamiętam tylko, że dziwiło mnie iż uczą w szkole religii, a kościoły puste. Odwrotnie, niż w Polsce.

 

Marcin: A po wyjeździe z Islandii, bywał Pan tam później?

Jacek Godek: Oczywiście, że bywałem. Od wyjazdu do pierwszej wizyty minęło 15 lat. Trudno mi było poznać kraj dzieciństwa. Teraz staram się też odwiedzać Islandię raz na jakiś czas, a wizyty te trwają różnie. Pamiętam, że raz wyskoczyłem na weekend, innym razem siedziałem pół roku. Różnie to bywa.

 

Marcin: Jakie niekorzystne zmiany zauważa Pan we współczesnej Islandii? Czy jest coś nad czym szczególnie Pan ubolewa przyglądając się temu krajowi?

Jacek Godek: Nie wiem, czy ubolewa to właściwe słowo, ale jakoś tamta skromna panna Islandia bardziej do mnie przemawia. Ale może to dlatego, że i ja wtedy byłem młodszy i bardziej kochliwy. Ale jak wiemy wraz z globalizacją w każdy zakątek świata trafiają także przestępczość, narkomania, bieda. Tego się nie da uniknąć, ale należy z ty walczyć. Islandia też na skutek globalizacji straciła swoją niewinność. W latach 70-tych ludzie chyba bardziej mieli serce tam gdzie dziś noszą portfel.

 

Marcin: Jak to się stało że zainteresował się Pan literaturą?

Jacek Godek: W Islandii każdy interesuje się literaturą. Ale fakt, zanim nauczyłem się porozumiewać z kolegami ze szkoły i z KR, sporo czytałem dla zabicia czasu. Po polsku oczywiście. Potem zacząłem czytać po islandzku, żeby szybciej nauczyć się języka. A potem bardziej wciągnęło mnie kino.

 

Marcin: W wieku około 15-16 lat zaczął Pan tłumaczyć wiersze XIX-wiecznego poety Jonasa Hallgrimssona na język polski dla Polskiego Radia. Jest to dosyć intrygująca sytuacja, bo z jednej strony mamy młodego człowieka, nastolatka, a z drugiej coś tak bardzo poważnego jak poezja, a przede wszystkim też Radio. Proszę powiedzieć jak do tego wszystkiego doszło?

Jacek Godek: Do Islandii przyjechała kiedyś nieżyjąca już aktorka z Polski, Zofia Saretok. Z mężem ginekologiem. No i postanowiła jakoś wykorzystać swoją podróż. Wpadła na pomysł przygotowania audycji radiowej i tak się zaczęło. Pamiętam tylko, że siedzieliśmy z Þrándurem Thoroddsenem i tłumaczyliśmy. A Zośka, jak ten karbowy, nas poganiała: „No, zap…..lać, chłopaki.” No tośmy zap….lali.

 

Marcin: W latach 80-tych i 90-tych tłumaczył Pan islandzkie sztuki teatralne. Jest to poniekąd zrozumiałe, gdyż jest Pan z zawodu również aktorem i pracował Pan w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Proszę coś więcej opowiedzieć o tym okresie i tłumaczeniach? Z jakim odbiorem spotykały się te sztuki w Polsce?

Jacek Godek: Zawsze przyjemnie widzieć swoją pracę pokazywaną publicznie. Tak było kiedy u szczytu zimnej wojny udało mi się namówić gdańską telewizję do przygotowania spektaklu „Ostatnia próba” Svavy Jakobsdóttir. Młode małżeństwo pod wpływem wiadomości napływających ze świata przygotowuje sobie schron przeciwatomowy w domu i postanawia się do niego przeprowadzić na próbę. I wszystko kończy się katastrofą. Pamiętam, że wysłałem Svavie kasetę wideo ze spektaklem i potem jak się z nią spotkałem, strasznie byłem ciekaw jej opinii. Na szczęście się podobało. Później udało mi się sprowadzić do Gdańska Kjartana Ragnarssona, który wyreżyserował „Ég er Meistarinn”. Sztuka była grana w Teatrze Wybrzeże chyba ze trzy lata. Potem w Dialogu opublikowałem „Hafið”, za co nawet dostałem jakieś wyróżnienie. Starczyło na przejazd do Warszawy po odbiór dyplomu, ale przecież nie chodzi o pieniądze, ale o człowieka, jak mawiał klasyk. Bardzo lubiłem tłumaczyć sztuki, bo to było bliskie mojemu wyuczonemu zawodowi, a ponadto są one przeważnie pisane potocznym językiem, więc doskonale nadają się do nauki warsztatu tłumacza.

 

Marcin: Czy pierwszą przetłumaczoną przez Pana powieścią była książka „101 Reykjavik” Hallgrimura Helgasona, która ukazała się w Polsce w 2001 roku?

Jacek Godek: Pierwsza przetłumaczona przeze mnie powieść to „Wyspa diabła”. Kilka lat przed „101 Reykjavik”. Ale konsekwencją „Wyspy diabła” był właśnie „101 Reykjavik”.

 

Marcin: Kto poprosił Pana o tłumaczenie tej książki i czy pamięta jakie towarzyszyły Panu emocje i odczucia?

Jacek Godek: Na jakimś spotkaniu w Warszawie promującym literaturę skandynawską spotkałem wydawcę, który spytał mnie, czy zgodzę się przetłumaczyć dla niego jakąś islandzką powieść. Zgodziłem się. I kilka lat później pojawiła się propozycja. Pamiętam, że tłumacząc tę książkę strasznie się nią delektowałem i nie chciało mi się oddawać wydawnictwu przekładu. Wspominam to jak cudowną zabawę.

 

Marcin: Co skłoniło Pana, aby zająć się profesjonalnie tłumaczeniem literatury islandzkiej? Była to konieczność, czy może wewnętrzna potrzeba?

Jacek Godek: Jestem już w takim wieku, że muszę powoli myśleć o spłacaniu długów. Jestem Islandii coś winien, bo bez islandzkiej szkoły, bez moich islandzkich przyjaciół, bez islandzkiej literatury, kultury nie byłbym tym, kim jestem. Mam zatem jakiś dług do spłacenia. A że przy okazji daje mi to wiele radości, to chyba dobrze?

 

Marcin: Które z dokonanych przez Pana tłumaczeń uważa Pan za najtrudniejsze?

Jacek Godek: Trudne były wszystkie, ale współczesne powieści tłumaczy się trochę łatwiej, niż sagi. W przypadku sag dochodzi jeszcze kwestia czy stylizować język na dawny, czy może pokusić się o zastosowanie języka współczesnego, tak by cała rzecz była bardziej zrozumiała. Odpowiedzi oczywiście nie znam.

 

Marcin: Czy spotkał się Pan z jakimiś śmiesznymi bądź nietypowymi sytuacjami podczas tłumaczenia książki?

Jacek Godek: Nie, raczej nie. Tłumaczenie to raczej mało mobilna praca. Anegdoty to raczej w teatrze. Pamiętam na przykład jak w przerwie podczas próby „Tanga” w Reykjaviku Stomil i Edek postanowili poganiać się trochę po dekoracjach i poudawać, że grają w filmie akcji. Jeden z nich chwycił za gwoździarkę i udawał, że to pistolet. Niechcący nacisnął spust i gwóźdź wbił się tuż obok głowy kolegi. Siedzenie przy komputerze aż takich przeżyć nie dostarcza.

 

Marcin: Jakie aspekty swojej pracy lubi Pan najbardziej?

Jacek Godek: Spokój i niepokój twórczy.

 

Marcin: Tłumacz to zawód doceniany w Polsce?

Jacek Godek: W Polsce chyba żaden zawód związany z pisaniem nie jest doceniany. Jedni mają tendencje do przeceniania go, inni do niedoceniania. Weźmy na przykład dziennikarzy – przeważnie się ich nienawidzi. Ale ja mam to szczęście, że rodzina mnie wspiera. A dalsze środowisko odnosi się do tego z pewnym szacunkiem. Proszę jednak pamiętać, że to środowisko skażone jest jednak literaturą.

 

Marcin: Co myśli Pan o rynku wydawniczym w Polsce? Czy traktuje swoich tłumaczy fair?

Jacek Godek: Wydaje mi się, że rynek wydawniczy w Polsce, jak wszystko inne, stara się nadążyć za ogólnoświatowymi trendami, co nie zawsze jest fajne. Nie stara się szukać nowych dróg dotarcia do czytelnika, nie próbuje działać niekonwencjonalnie. Ale tłumaczy traktuje fair. Z reguły.

 

Marcin: A jak wygląda typowy dzień tłumacza?

Jacek Godek: Ja również pracuję zawodowo, więc nie tłumaczę na pełny etat, ale codziennie staram się coś przetłumaczyć. Żeby nie wyjść z wprawy.

 

Marcin: Tłumaczy Pan głównie kryminały, stąd czytelnik może nabrać podejrzeń, iż tylko ten gatunek literacki jest uprawiany w Islandii, oczywiście pomijamy tutaj sagi, chociaż w nich również możemy odnaleźć wiele wątków kryminalnych. Ale jak to jest naprawdę? Czy faktycznie kryminał rządzi w literaturze islandzkiej? Jaka jest kondycja innych gatunków?

Jacek Godek: Tłumaczę to, co wydają wydawnictwa, a one wydają to, co czytają czytelnicy. Myślę, że nikt nie podejrzewa, że w Islandii pisze się wyłącznie kryminały. Po prostu w ostatnich kilku latach skandynawska literatura sensacyjna stała się bardzo modna. Z drugiej jednak strony prawda jest taka, że tabloidy – a to najchętniej czytane gazety przez społeczeństwo – karmią nas sensacją i skandalami, więc nie ma się co dziwić, że lubimy czytać kryminały. Nawet w „101 Reykjavik” mamy do czynienia z pewnym wątkiem sensacyjnym: trzy ciąże spowodowane przez Hlynura Björna to przecież nic innego jak sensacja. Ale myślę, że polski czytelnik ma świadomość, że literatura islandzka to nie tylko kryminały. W każdym razie staram się, by ją miał. A tak na marginesie, to w islandzkich i skandynawskich kryminałach atrakcyjne nie są sprawy, które bohaterowie rozwiązują, lecz opis życia społecznego. To są książki mówiące więcej o społeczeństwie niż niejedna praca socjologiczna.

 

Marcin: Swoją drogą to trochę dziwne, że w kraju o tak niskiej przestępczości jak Islandia powstaje tyle kryminałów. Czym to jest podyktowane?

Jacek Godek: Globalizacją, komercjalizacją i pogonią za sukcesem. W Islandii więcej osób pisze kryminały, niż popełnia przestępstwa, fakt.

 

Marcin: Czy są jakieś książki, które szczególnie chciałby Pan przetłumaczyć? I co za tym idzie, jaka jest szansa, że kiedyś te publikacje się pojawią w Polsce?

Jacek Godek: Wszystkie. Nie da się oczywiście, ale próbować trzeba.

 

Marcin: Co prywatnie sądzi Pan o zjawisku literatury islandzkiej?

Jacek Godek: Kiedyś któryś z islandzkich pisarzy powiedział, że w Islandii wszyscy piszą tylko nie ma kto czytać. Na szczęście nie jest tak źle. Jest dobrze.

 

Marcin: Jaka jest Pana ulubiona książka islandzka?

Jacek Godek: Jest ich wiele. Od sag po literaturę współczesną. Trudno wybrać jedną. Może „Skaparinn”?

 

Marcin: Co Pana zdaniem literatura islandzka ma do zaoferowania polskiemu czytelnikowi?

Jacek Godek: Islandzka literatura to dobra literatura, więc ma do zaoferowania wszystko to, co daje dobra literatura. Osobiście szukam w książkach prawd uniwersalnych, a tych w islandzkiej literaturze jest sporo. Przesyconych wyosobnieniem. Daje też niezwykłą możliwość poznania innej kultury, mentalności.

 

Marcin: Czy jest w niej coś charakterystycznego i specyficznego, co wyróżnia ją na tle literatury innych państw europejskich?

Jacek Godek: Właśnie ów prowincjonalizm, o którym wspomniałem na początku. Wyobcowanie jakieś i osobność świata.

 

Marcin: Dotychczas przetłumaczył pan kilkanaście książek islandzkich. Jak ocenia Pan zainteresowanie literaturą islandzką w Polsce i jak się ono kształtowało w przeciągu ostatnich kilkunastu lat?

Jacek Godek: Myślę, że literatura islandzka ma w Polsce grono swoich oddanych wielbicieli, choć miłośników na przykład kryminałów islandzkich trudno zaliczyć do wielbicieli literatury islandzkiej. To raczej miłośnicy kryminałów. Ale obecnie pojawiła się pewna stagnacja na rynku wydawniczym w Polsce. Mówię o literaturze islandzkiej. Nie wydaje się jej zbyt dużo. Boom był w latach 2004-2009. Niewykluczone, że to konsekwencja wprowadzenia podatku VAT na książki w Polsce.

 

Marcin: Czy nie możemy dziś mówić o fenomenie islandzkiej książki w Polsce?

Jacek Godek: Myślę, że na to jeszcze za wcześnie. Ale zdradzę, że mam zamiar zacząć od podstaw. To znaczy pewne zainteresowanie sagami chciałbym przekuć w bardziej regularną działalność wydawniczą. Zainteresowanie czytelników stroną e-sagi.pl nasunęło mi pewien pomysł, są wśród osób goszczących na tym portalu ludzie z którymi razem chcemy ruszyć na podbój rynku wydawniczego w Polsce.

 

Marcin: Czy miał Pan kiedykolwiek propozycję przetłumaczenia książek polskich pisarzy na język islandzki?

Jacek Godek: Miałem, ale boję się podjąć ryzyka. Chociaż w zeszłym roku przetłumaczyłem na islandzki monodram według Mickiewicza, który w Islandii wykonywał Bogusław Kierc. Żmudna praca i bardzo czasochłonna. Tłumaczyłem też fragmenty „Ślubu” Gombrowicza i „Wesela” Wyspiańskiego dla islandzkiego radia na potrzeby audycji poświęconej znaczeniu ceremonii zaślubin w polskiej dramaturgii.

 

Marcin: Czy jest takie zainteresowanie ze strony islandzkich czytelników?

Jacek Godek: Nie mam pojęcia, czy jest jakieś zainteresowanie ze strony islandzkich czytelników. Wiem, że Sjón bardzo lubi Olgę Tokarczuk, a Hallgrimur Helgason Gombrowicza, ale pewno znają ich z przekładów na inne, niż islandzki, języki.

 

Marcin: Wiele osób uważa, że na Islandii pisze się tak duże ilości książek, gdyż ludzie nie mają tam żadnego ciekawszego zajęcia podczas długich zimowych nocy. Jest to chyba zbyt trywialne. W moim odczuciu istnieje chyba więcej czynników mających wpływ na taki stan rzeczy. Jak Pan sądzi skąd taki pęd do twórczości literackiej na Islandii?

Jacek Godek: Ludzie mają tam sporo zajęć. Przede wszystkim pracują bardzo dużo. Również podczas długich zimowych nocy trwających prawie cały dzień. Ja myślę, że miłość do słowa pisanego czy do pisania słów bierze się w Islandii z tradycji. Przecież oni przez długie wieki nie mieli niczego innego poza literaturą. Kiedy u nas Mikołaj Rej kładł podwaliny pod polski język literacki, w Islandii po zagrodach krążyły dziesiątki skórzanych kart zapisanych rękoma rozmaitych skaldów i dziejopisów. Zresztą i z sag wynika, że najwięksi, najwaleczniejsi Islandczycy byli nie tylko wielkimi osobowościami, ale i znakomitymi skaldami. Czyli poetami. A któż by nie chciał zmierzyć się z legendami bohaterów? Poza tym od zarania dziejów istniał w Islandii obyczaj polegający na tym, że zebrani przemawiali do siebie językiem wiązanym. Takim przykładem może być Lokasenna, czyli Kłótnia Lokiego, jedna z części Eddy poetyckiej. Oryginalnie kveðskapur stanowił po prostu podkład muzycznym do tańca, ale potem po prostu przerodziło się to w zabawę towarzyską,. Dziś pewno powiedzielibyśmy że to taki battle, jakie jeszcze kilka lat temu były modne wśród młodzieży w Polsce. Taki rap w czystej formie. Społeczeństwo o takim DNA nie może nie być rozmiłowane w literaturze.

 

Marcin: A jak wygląda życie literackie na Islandii? Ciekawi mnie jak postrzegani są pisarze przez społeczeństwo i rząd? Czy rząd islandzki w ogóle w jakiś sposób wspiera pisarzy?

Jacek Godek: Dawno nie byłem, ale wiem że literatura cieszy się sporym poparciem decydentów, którzy sami są namiętnymi czytelnikami, a niektórzy i pisarzami. Stąd cały system stypendialny dla pisarzy. Instytucje publiczne fundują stypendia literackie, spore pieniądze idą także na promocję literatury islandzkiej za granicą. Na publikacje przekładów.

 

Marcin: Jak wygląda promocja literatury islandzkiej za granicą? Jak sobie w tym radzą tamtejsze wydawnictwa?

Jacek Godek: Islandia uczestniczy we wszystkich najważniejszych targach książki na świecie, we Frankfurcie była nawet gościem honorowym w 2011 roku. Wydawnictwa także sobie radzą, choć tu rynek bardzo się zmienił w ostatnich kilkunastu latach. Z jednego wielkiego wypączkowało wiele małych i wszystkie dają radę.

 

Marcin: Pana wkład w promocję literatury islandzkiej w Polsce jest nieoceniony i godny podziwu. Mówiąc te słowa myślę nie tylko o regularnych tłumaczeniach przez Pana kolejnych książek islandzkich, ale także o niezwykłej stronie e-sagi.pl, której jest Pan założycielem. Proszę opowiedzieć o tym coś więcej.

Jacek Godek: Szacuje się, że w Islandii mieszka lub mieszkało ok. 10000 Polaków. Sporą liczbę stanowią ludzie, którzy wyjechali tam w wieku dojrzałym i większość z nich nie nauczy się biegłego posługiwania się islandzkim, w każdym razie nie na tyle, żeby czytać średniowieczne sagi. Ponieważ w Polsce literatura ta wydawana była bardzo sporadycznie za Gierka, postanowiłem pomóc im zasymilować się w nowym kraju. Poznać jego historię i literaturę. W końcu jestem to Islandii winien. Strona e-sagi.pl powstała w styczniu 2015 i od tego czasu publikuję jednego e-booka miesięcznie. Zresztą kilka sag opublikowałem na prośbę czytelników, którzy akurat albo nie byli w stanie pokonać lektury w oryginale albo szczególnie zainteresowani byli historią jakiegoś regionu. Swoje zadanie traktuję trochę jak misję. Poza sagami wrzuciłem tam kilka starych baśni, również w formie audiobooków, które każdy może sobie ściągnąć i posłuchać. Prowadzę tam też bloga, w którym także staram się przybliżyć czytelnikom Islandię: jej muzykę, historię, literaturę. I ku memu zdziwieniu, ludzie tego bloga nawet czytają. Wiem o tym, bo dostaję e-maile od czytelników.

 

Marcin: Sagi islandzkie mają długą historię i tradycję. Czym sagi są dla Pana i co skłoniło Pana, aby zająć się ich tłumaczeniem?

Jacek Godek: W szkole sagi były lekturą obowiązkową i wtedy jakoś do nich nie pałałem miłością. Ale sagi są stare. Człowiek też się starzeje. Mój przyjaciel Kjartan Ragnarsson, aktor i reżyser, postawił w Borgarnes Settlement Centre, muzeum osadnictwa. To dwie interaktywne ekspozycje dla turystów przybliżające historię Islandii. I poprosił mnie, żebym przetłumaczył i nagrał audio przewodnik po polsku. Zrobiłem to z przyjemnością i tak naprawdę wtedy sagi bardzo mnie wciągnęły. Opisują ciekawy czas w średniowieczu – epokę odkryć geograficznych, czasy konwersji z politeizmu na monoteizm. Dziś żyjemy trochę w podobnych czasach, tyle że odkrycia geograficzne przeniosły się poza ziemski glob, a różnice religijne stanowią jeden z większych problemów współczesności. To znaczy same w sobie te różnice nie są niczym groźnym ani niezwykłym. To raczej rywalizacja monoteistycznych religii w sumie nie wiadomo o co, o jakieś abstrakcyjne życie wieczne, o dominację na świecie prowadzi do konfliktów. Politeizm, proponując wiele prawd dla każdego (a nie jedną dla wszystkich, jak monoteizm) nigdy nie prowadził wojen religijnych. Na początku chrześcijanizm przyjmowany był na terenach Europy Północnej z pełną pokorą. W Islandii ludziom wolno było po przejściu na chrześcijaństwo wyznawać starych bogów i wielu to robiło. Ale chyba niepotrzebnie się rozgadałem.

 

Marcin: Publikowane na tej stronie tłumaczenia sag są dostępne za darmo. Skąd taki pomysł? Nie chciał Pan wydać je w formie tradycyjnej, papierowej?

Jacek Godek: Wydanie papierowej książki kosztuje zdecydowanie więcej, niż opublikowanie jej w Internecie. Ale obiecuję, że za jakiś czas pojawią się również wydania papierowe. Tyle że pewno nie zacznę od sag. Zaczniemy od opowieści o trollach i elfach. Pani Agata, jedna z czytelniczek, jest plastyczką i zaproponowała przygotowanie ilustracji, więc myślę, że będzie to pierwsza publikacja papierowa portalu. Mam jeszcze kilka innych pomysłów, ale na razie nie chcę zapeszać.

 

Marcin: A proszę mi powiedzieć czy oprócz literatury islandzkiej interesuje się Pan innymi dziedzinami kultury islandzkiej – filmem, muzyką lub w ogóle innymi aspektami Islandii?

Jacek Godek: Interesuję się, oczywiście. Zresztą jeśli chodzi o muzykę, to jest o niej trochę na blogu. O filmie piszę mniej, ale na początku roku brałem udział w nominowaniu filmów do islandzkich nagród filmowych Edda. Gdybym był w Islandii miesiąc temu, to wziąłbym też udział w wyborze islandzkiego kandydata do Oskara.

 

Marcin: Na koniec nie mogę nie zadać Panu oczywistego pytania – nad czym Pan obecnie pracuje?

Jacek Godek: W tej chwili nad kilkoma rzeczami naraz. A są to opowieści o trollach i elfach, bo z okazji świąt chciałbym zaprezentować kilka takich opowieści. Pomaluśku tłumaczę Völuspá, tłumaczę też kilka sag i obmyślam koncepcję nowej, równoległej strony związanej luźno z sagami.

 

Marcin: Brzmi to intrygująco. Zatem z niecierpliwością czekam na efekty tych prac. Dziękuję bardzo za wywiad. Życzę powodzenia i trzymam za Pana kciuki.

Jacek Godek: Ja również dziękuję za wywiad, a tym którzy go przeczytali gratuluję cierpliwości i wytrwałości. Serdecznie pozdrawiam.

 
2013-06-08 14.17.37