IMG_5103-2

fot. www.krainaobrazu.eu

Za górami, za lasami, za siedmioma morzami istnieje muzyka islandzka.

Zapraszam na kolejną część moich wspomnień dotyczących tej sceny muzycznej w 2014 roku.
Albumy debiutujących zespołów i kolejne wydawnictwa artystów dobrze już znanych. Muzyka gitarowa i elektroniczna, akustyczna i syntetyczna, głośna i wyciszona. Antidotum na nudę, szarość i zabieganie.

 

ecshop_zoom_scd657

Ylja – „Commotion”

Dwa lata po debiucie i zmianach personalnych w zespole, Ylja powraca z drugim wydawnictwem. Nieco innym, choć nadal wydawałoby się indie-folkowym, ale już nie tak prostym, tylko pełniejszym i dostojniejszym. Muzycy jeszcze bardziej poszerzyli granice folku. Czasami nawet o tych granicach zupełnie zapominają. Pojawiają się subtelne elementy elektroniki i partie klawiszy. Poszczególne kompozycje ujmują interesującą melodyką. Nieskończenie anielskim i zmysłowym harmoniom wokalnym w wykonaniu Gígja i Bjartey nie ma tutaj końca. Zespół ponownie zachwyca swoim instrumentalnym zaangażowaniem i emocjonalnym pięknem. Obecne oblicze Ylja jest zdecydowanie bardziej interesujące niż kiedyś. Jestem ciekaw co wydarzy się na trzecim krążku.

 

kippi-cover

Kippi Kaninus – „Temperaments”

Projekt muzyczny dowodzony przez Guðmundur’a Vignir’a Karlsson’a – artystę wizualno-dźwiękowego powraca ze swoim trzecim albumem. Kippi Kaninus w swojej twórczości pozostaje nieposkromiony i niczym nieograniczony. Intrygująca muzyka Islandczyków pełna jest eksperymentów organicznych i syntetycznych. Mamy tutaj do czynienia z electronic post rockiem, elementami avant-popu, jazzu, alternatywnego folku, spaghetti western i wieloma innymi muzycznymi światami. To nietypowy mariaż dźwiękowej awangardy. Poszczególne składniki zostały wymieszane w precyzyjnie wymierzonych proporcjach, co skutkuje nieprzeciętnym materiałem. To muzyka wyłącznie instrumentalna. Muzycy zadbali jednak o odpowiedni flow tej płyty, dlatego brak wokalu w ogóle nie przeszkadza w odbiorze muzyki i nie pozbawia jej ani odrobiny wartości. Siła tego krążka kryje się w samych kompozycjach. Mnie całkowicie pochłonęła emocjonalna wielowątkowość i energia generowana przez ten zespół. To płyta dla osób otwartych na bardziej złożone, nie dające się łatwo zaszufladkować konstrukcje dźwiękowe. Polecam.

 

234

Asonat – „Connection”

Electro dream popowy zespół, który swoje ciekawe elektroniczne brzmienie określa terminem „glaciertronica”. Grupa powraca w poszerzonym składzie i z nowym albumem. Szeregi zespołu zasiliła francuska wokalistka i instrumentalistka Olena Simon. Muzyków cechuje unikalna wrażliwość artystyczna, dlatego „Connection” to bardzo malownicza, subtelna i ciepła podróż muzyczna. Zbudowana z umiejętnego połączenia syntetycznych dźwięków z gatunku chillout, downtempo i ambient. Jest zatem bardzo klimatycznie i relaksująco. To także zdumiewająco sugestywny zapis emocji i uczuć wraz z niepowtarzalną przestrzenią. Dodatkowo z wieloma niespodziankami i ciekawymi wątkami, gdzie do głosu dochodzą sentymentalne wspomnienia i poczucie rozmarzenia. Ścieżki dźwięków układają się w piękne warstwy i odpowiednio zapełniają przestrzeń, a nierealny, rozmarzony klimat muzyki przenosi nas w inny wymiar. Przez cały czas otacza nas przyjemna, zmysłowa aura. Zapewniam, że przy tym wydawnictwie można przyjemnie odpłynąć.

 

a3403998935_10

Hugar – „Hugar”

Instrumentalny duet poruszający się w nurcie atmosferycznego post-rocka i muzyki neo-klasycznej. Ich debiutancki album przynosi wiele pięknych dźwiękowych pejzaży, dodatkowo nie pozbawionych soczystego filmowego klimatu oraz przyjemnej nostalgii. Muzycy w sposób przepiękny budują klimat w swoich misternie skonstruowanych dźwiękowych mini-dramatach. Cudownie wykorzystywana jest przez muzyków cisza i przestrzeń, która odpowiednio współgra/współistnieje z dźwiękami pianina, smyków, klarnetu i perkusji. Hugar wyczarowuje serię barw, emocji i kruchych melodii, które przenikają głęboko do naszej wyobraźni. Czasem otulają ciepłem, a innym razem przyjemnie orzeźwiają chłodem swoich ulotnych i kojących dźwięków. Efekt jest wspaniały i hipnotyzujący. To muzyka, którą odbiera się przede wszystkim sercem i wyobraźnią.

 

10847917_10152425549687750_1674150087036927299_n

Valdimar – „Batnar útsýnið”

Aktualne, trzecie w kolejności wydawnictwo Islandczyków to naturalny rozwój zespołu, ale bez zbędnej rewolucji. Delikatne zmiany, kilka nowych elementów, dopełnianie brzmienia. Długo można się zastanawiać nad tym, jak oni to robią, że każdy ich utwór jest dobry i nie pozostawia obojętnym. Umiejętności kompozytorskie i aranżacyjne muzyków są naprawdę imponujące. Zachwyca jak zwykle przyjemny głos Valdimara. Zachwyca też niebanalna, ale chwytliwa melodyjność, lekkość i ciepło tych kompozycji oraz ich naturalność. Dużo na tej płycie magicznych momentów, emocji i przestrzeni. W zasadzie powinniśmy być już do tego przyzwyczajeni przez zespół, ale zawsze miło jest odkrywać te rzeczy na nowo.

 

a2045082900_10

Pétur Ben – „Metalhead”

Tym razem Pétur Ben w roli autora muzyki filmowej do obrazu „Málmhaus (ang. Metalhead)”, dramatu z 2013r. w reżyserii Ragnar’a Bragason’a. Film zdobył 8 nagród podczas festiwalu Icelandic Film Awards, w tym również w kategorii: najlepsza muzyka filmowa. Pétur będąc kompozytorem tej muzyki, wykonuje również samodzielnie większość partii instrumentalnych. Jedynie w kilku momentach korzysta z pomocy przyjaciół – perkusisty i organisty, a w jednym utworze („Svarthamar”) zaśpiewała aktorka Þorbjörg Helga Dýrfjörð. Ścieżka dźwiękowa przygotowana przez artystę tworzy dźwiękowy introspektywny świat będący odzwierciedleniem przeżywanych myśli, uczuć i stanów emocjonalnych głównego bohatera filmu. Intryguje mnie niewyobrażana wyobraźnia muzyczna artysty i jego umiejętność ubrania w odpowiednie dźwięki słów niedopowiedzianych lub niewypowiedzianych. Tym bardziej, że artysta nie dał się skusić żadnym orkiestracjom. Może się wydawać, że ta ścieżka dźwiękowa zrobiona jest prostymi metodami. Nic bardziej mylnego. Kiedy wejdziemy w nią głębiej przekonamy się o tym, jak bardzo jest przemyślana i dopracowana. Muzyka ta jest jak sama Islandia – surowa, piękna i wzruszająca, absorbująca nasze myśli, emocje i wyobraźnię. Słuchając „Metalhead“ wciąż ulegam jej fascynacji i sugestywnej atmosferze. Świetny film – świetna muzyka.

 

scan0064

Heimir Klemenzson – „Kalt”

Kompozytor i pianista, który wcześniej występował w różnych zespołach i projektach muzycznych (m.in. w progresywno-rockowym Eldberg), wydał w końcu solowy album. Muzyk zdradza na nim swoje upodobanie do „starych dobrych czasów w muzyce rockowej”. Heimir prezentuje tutaj dźwięki nie tylko fortepianu, ale także innych klasycznych i legendarnych instrumentów klawiszowych, takich jak: Hammond A100, Hammond C3, Wurlitzer 200A, Rhodes mark I, Minimoog, Mellotron i Yamaha CS-60. Różnorodność „klawiszowych” brzmień zaprezentowanych na debiutanckiej płycie Heimira to istny raj dla miłośników tych instrumentów (ale nie tylko dla nich). W wielowarstwowych strukturach kompozycji odnajdziemy wpływy i inspiracje hard-rockiem i rockiem progresywnym. Oczywiście są one umiejętnie przekształcone i twórczo potraktowane przez artystę. Podkreślić należy, że nie zamyka się on jednak tylko w „przeszłości rockowej”. Inteligentnie sięga do bardziej współczesnych rozwiązań, a także soul’u oraz brzmień orkiestrowych budowanych przez partie instrumentów dętych i smyczkowych, które nadają głębi i podniosłości brzmieniu albumu. „Kalt” to wyjątkowa kolekcja, równie wyjątkowych dźwięków.

 

teitur-27-framhlið-copy-1024x917

Teitur Magnússon – „Tuttugu og sjö (27)”

Solowy album gitarzysty/wokalisty reggae’owego zespołu Ojba Rasta. Od razu powiem, że klimat tego wydawnictwa jest powalający. Napotykamy tutaj całą mnogość dziwnych, orientalnych i egzotycznych dźwięków, oczywiście starannie poukładanych i splecionych w jedną całość. To przede wszystkim zbiór chwytliwych i bujających kompozycji, z całym mnóstwem pozytywnej energii. Płyta brzmi bardzo relaksująco, ciepło i kusząco. Teitur w sposób imponujący bawi się stylistykami muzycznymi. Tajemnicą nie jest, iż jego serce wypełnione jest reggae, ale w jego singer-songwriterskiej duszy gra dużo więcej, chociażby rock i folk. Lubi również zanurzyć się w rejony orientalne i psychodeliczne. A że facet ma talent i nie ogląda się za żadnymi trendami i wzorcami to wychodzą mu rzeczy naprawdę ciekawe i dalekie od tego co można usłyszeć gdziekolwiek indziej. Duży wpływ na kształt krążka miał także Mike Lindsay (znany z Cheek Mountain Thief, Tunng, Low Roar), który zajmował się jego produkcją. Brawo.

 

a0778160940_10

Godchilla – „Cosmatos”

Muzyczna bestia, której twórczość oscyluje na styku stoner/surf rocka i sludge/doom metalu.Pojawiają się również ciekawe nawiązania do black/death metalu. Przyznać trzeba, że na tle innych kapel metalowych, nie tylko islandzkich, Godchilla wyróżnia się swoim brzmieniem. Ich muzyka przemawia do słuchacza zupełnie innym językiem, własnym i do tego bardzo interesującym. Co ważniejsze jest to zasługa tylko i wyłącznie talentu i umiejętności muzyków, a nie nowinek technicznych i magicznych sztuczek realizatorskich. Zapewne dlatego też ta muzyka wydaje się tak bardzo naturalna i surowa. Dodatkowo posiada niezwykłą głębię i osobliwy klimat. W brzmieniu Godchilla dominuje przede wszystkim tajemnicza, mroczna, doom’owa atmosfera, przesiąknięta psychodelią. Zespół nie przejmuje się standardowymi schematami kompozycyjnymi, nadając swoim utworom otwartą strukturę. Ich twórczość ma charakter intuicyjnej improwizacji. Przez to nie mamy pewności dokąd poprowadzą nas poszczególne kompozycje ani jak się zakończą. Muzycy dobrze też panują nad muzyczną agresją i gniewem, nie wpadają w kiczowate czy pretensjonalne pułapki muzyki metalowej. Debiutancki materiał Godchilla potwierdza, że to oryginalny i ekscytujący zespół, który zasługuje na dużą uwagę i uważne śledzenie ich dalszych losów.

 

a1097896749_10

Sveinn Guðmundsson – „Fyrir Herra Spock, MacGyver og mig”

Niezwykle ciekawa i obiecująca postać na islandzkiej scenie singer-songwriterskiej. Swoisty alternative lo-fi folk w wykonaniu tego artysty oparty jest przede wszystkim na brzmieniu gitary akustycznej i ciepłym, kojącym głosie muzyka. Swoim wykonaniem sprawia wrażenie zadumanego wrażliwca i romantyka. Dlatego i jego muzyka jest minimalistyczna, powolna w emocjach i delikatna w przekazie. Całość wydawnictwa „Fyrir Herra Spock, MacGyver og mig” utrzymana jest w podobnym duchu, co tworzy obraz spokojny i dość statyczny, ale nie nudny i monotonny. Jednocześnie przykuwający uwagę, urzekający przejmującymi melodiami i tą swoją prostotą, która uwypukla skoncentrowanie i szczerość płynącą z twórczości muzyka. Chętnie jeszcze nie raz zanurzę się w nastroju tej płyty.

 

TOE_COVER_1600x1600-608x608

Jóhann Jóhannsson – „The theory of Everything”

Muzyk, kompozytor, producent, założyciel the Kitchen Motors, twórca i członek Apparat Organ Quartet. Współpracuje z wieloma artystami i wydaje solowe albumy. W ostatnich latach muzyk dostarcza nam kolejne interesujące ścieżki dźwiękowe. W 2013 roku był to soundtrack do thrillera „Prisoners” (w Polsce jako „Labirynt„) w reż. Denisa Villeneuve’a. W roku 2014r. pojawiła się ścieżka dźwiękowa do filmu „McCanick” w reż. Josh’a C.Waller’a i najciekawsza moim zdaniem muzyka filmowa do obrazu „The Theory of Everything” („Teoria wszystkiego„) w reż. James’a Marsh’a. Dzięki tej ostatniej pracy, talent artysty został w końcu dostrzeżony przez innych i równocześnie doceniony m.in. nominacją do Złotych Globów. Muzyka filmowa tworzona przez Jóhanna jest niebanalna. Choć minimalistyczna, to jednak misternie rzeźbiona i tkana, wyraźna i emocjonalna. Niezwykle piękne kompozycje idealnie współgrają z obrazem i zdecydowanie potęgują jego emocjonalny odbiór. W celu wywołania takiego efektu kompozytor umiejętnie posługuje się instrumentami akustycznymi – gitary, instrumenty smyczkowe i dęte, fortepian, flet, harfę; oraz elektrycznymi – klawisze, syntezatory i elektronika. W jego partyturach widoczny jest pewien rodzaj dostojnej estetyki, elegancji muzycznej. Idealne wyczucie balansu, nastroju i ilości dźwięków. Jego muzyka jest przejmująca i potrafi chwycić za serce. Muzyka Jóhanna niewątpliwie stanowi powiew świeżości w obszarze muzyki filmowej.

 

a2465114891_10

Árni Karlsson Trio – „Hold”

Genialnie twórczy artysta, kompozytor i pianista, który koncentruje się głównie na muzyce jazzowej i klasycznej. Dotychczas wydał kilka albumów, a każdy z nich jest świetny. „Hold” nie jest wyjątkiem od tej reguły. Stanowi drugą część udanej jazzowej trylogii. Jego kontynuacja przewidziana jest na jesień przyszłego roku. Instrumentalna muzyka zaproponowana przez Árni Karlsson Trio na fortepian, kontrabas i perkusję to z jednej strony jazz niezwykle profesjonalnie zagrany, a z drugiej muzyka obfitująca w liczne emocje oraz piękne i wysublimowane harmonie i melodie. Kompozycje przykuwają uwagę nie tylko nienagannymi możliwościami technicznymi instrumentalistów, ich znakomitą artykulacją, niezwykle ambitnymi pasażami i finezyjnymi fakturami, ale także emanującym z siebie ciepłem. Świat malowany przez Árni Karlsson Trio jest wyjątkowy, w tym miejscu nie mają większego znaczenia gatunkowe preferencje słuchacza. Rozsmakowanie się w tych dźwiękach przychodzi z dużą łatwością. To płyta, która powinna zajmować ważne miejsce na półce współczesnego jazzu. Moim zdaniem bez wątpienia na to zasługuje.

 

998916_859327714080224_2693242943292161164_n

Beebee and the Bluebirds – „Burning Heart”

Zespół założony przez wokalistkę i gitarzystkę Brynhildur Oddsdóttir – ciekawą islandzką singer-songwriterkę, która nie tylko nie stroni od jazzu, improwizacji i blues-rocka, ale także ochoczo sięga po soul. Znakomite połączenia tych gatunków, chwytliwe kompozycje i świetny głos Brynhildur to tylko niektóre składniki niewątpliwej wartości Beebee and the Bluebirds. Pod względem poziomu kompozycji i ich jakości, partii wokalnych i instrumentalnych „Burning heart” broni się w sposób znakomity. To urokliwa płyta, nagrana z pełną świadomością każdego dźwięku na niej zawartego. Muzyka ma zdecydowanie „ciepłe kawiarniane brzmienie”, jednakże krążek nie jest też pozbawiony energii, zawiera wiele pozytywnych wibracji oraz miłych dla ucha harmonii. Twórczość Beebee and the Bluebirds brzmi naprawdę atrakcyjnie i w sposób znaczący poszerza ofertę współczesnej muzyki islandzkiej.

 

a2648306987_10

Börn – „Börn”

Death-punkowy kwartet – trzy dziewczyny i jeden facet. Znaki rozpoznawcze ich debiutanckiej płyty to surowość w warstwie instrumentalnej i zadziorność w warstwie wokalnej (wokalistka śpiewa po islandzku). Brzmienie Börn jest punkowe (buntownicze i wściekłe), mroczne (ale chwytliwe) i gotyckie (zimne, ale nie przesłodzone). W ich muzyce spotyka się głośny post-punk, ponury doom/death-rock i zimny noir-gothic. Börn odrzuca jakiekolwiek kompromisy i oddaje się muzycznemu szaleństwu. Muzycy zachowują jednak równowagę między brudem a czytelnością. Dlatego ich debiutu słucha się z nieskrywaną przyjemnością. Punk nie umarł.

 

PINK STREET BOYS

Pink Street Boys – „Trash From The Boys”

Określają siebie mianem „najgłośniejszego zespołu w Islandii”, a swoim eksperymentalnym i garażowym punk rockowym brzmieniem nawiązują do tradycji gatunku. Szczerze muszę przyznać, iż cieszy moje uszy fakt, że wśród pojawiającego się ciągle punk rockowego banału, którym nie warto się zajmować, pojawiają się (na szczęście) od czasu do czasu ciekawe albumy, prezentujące świeże spojrzenie na wyeksploatowany, zdawałoby się, styl. Zespół stawia na surowość i naturalność. Avant-garde, noise, post-hardcore, drone, shoegaze, psychodelia, rock’n’roll – to tylko niektóre wątki, jakie punk rockowcy poruszają na swojej płycie. Zespół rozsadza energia i mnogość pomysłów. Punk-rockowe ramy są dla nich często za ciasne. To muzyczny cios prosto w oczy. Ich bezkompromisowość i zadziorno-psychodeliczna ekspresja sprawia wrażenie pozornego niechlujstwa, jakże przyjemnego w odbiorze. Genialny krążek „Trash From The Boys” cechuje kalejdoskop absurdalnych i schizofrenicznych zmian – nie tylko tempa, ale i nastroju. Punkowy feeling i pogięte harmonie nasączone psychologicznym kolorytem prezentują się szalenie i ekscentrycznie. W dobie radiowej miałkości Pink Street Boys potwierdza tezę, że muzyka rockowa jeszcze się nie skończyła.


Uprzejmie przypominam, że powyższy tekst nie wyczerpuje pełnej palety islandzkich wydawnictw 2014 roku. Szukajcie pozostałych, a na pewno je znajdziecie… na portalu muzykaislandzka.pl